Ks. Jerzy - kazania i notatki homiletyczne

KAZANIA I NOTATKI HOMILETYCZNE

Po śmierci księdza Popiełuszki w jego mieszkaniu zachowały się segregatory z notatkami, rękopisami kazań, listów, rozmaitych zapisków. Z pewnością nie były to teksty przeznaczone do publikacji. Ksiądz Jerzy pisał je na własny użytek. Wiele z tych zapisków, zwłaszcza powstałych w czasie jego pobytu przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie (1980-1984), ujrzało już światło dzienne. Natomiast prawie wszystkie teksty, które złożyły się na ten rozdział, publikowane są po; pierwszy.
Powstały one w różnych okresach pracy duszpasterskiej księdza. pieluszki. Nie wszystkie jednak można datować dokładnie.


Święty oznacza w Biblii: oddzielony, całkiem inny. A więc człowiek wierzący musi być całkiem inny, zupełnie inny niż otaczający świat, niż ludzie otaczający nas, budujący swoje życie w sposób laicki. Mamy być inni w naszym codziennym życiu, w pracy, w sklepie, na ulicy. Nie znaczy to, że mamy nosić na plecach kartkę z napisem chrześcijanin, ale więcej dobroci, więcej życzliwości, uczciwości. A tymczasem jak jest naprawdę? Czy nie zawstydzają nas czasami ludzie niewierzący? Jak jest z doskonałością chrześcijańską w twoim życiu? Chcąc być chrześcijaninem, trzeba z pomocą i życzliwością wychodzić ludziom naprzeciw.



Święty Łukasz, w celu przygotowania nas do zapowiedzi o końcu świata i przyjściu powtórnym Chrystusa w chwale, pokazuje nam, jak dokładnie i precyzyjnie spełniła się zapowiedź o zniszczeniu świętego miasta Jeruzalem. Święty Łukasz pisał tę Ewangelię, już po zburzeniu Jeruzalem. Przyczyną tragicznego losu miasta było to, że nie poznało czasu nawiedzenia Boga.
Łukasz był dobrym psychologiem. Uczył, że zapowiedź o skończeniu świata spełni się tak samo, jak spełniła się zapowiedź o zniszczeniu Jerozolimy. Ale koniec czasu dla nowego Ludu Bożego nie będzie czasem pomsty i gniewu, ale przyjścia Syna Bożego w chwale i z odkupieniem.
Trudno nam pamiętać, że Chrystus przychodzi do nas już tu na ziemi w drugim człowieku, pod postacią braci naszych. „Cokolwiek uczynicie jednemu z tych najmniejszych...".
Przy spotkaniu ostatecznym będziemy sądzeni za to, jak przyjmowaliśmy Chrystusa w człowieku.



W dniu dzisiejszym rozpoczynamy adwent, okres przygotowania się na przyjście Chrystusa. Święty Paweł apostoł w czytaniach dzisiejszej liturgii Słowa stwierdza, że dzieci światłości, a więc dzieci Boże, do których my również należymy, mają być zawsze przygotowane na przyjście Pana, który niesie wieczny pokój zawsze tym, którzy na ziemi chodzą Jego drogami. A ewangelista Mateusz zanotował wymagania Chrystusa: „Czuwajcie, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie", bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn człowieczy przyjdzie.
Te właśnie słowa określają jeden z trzech wymiarów adwentu, bo adwent jest trójwymiarowy; ten sam Chrystus już przyszedł, ten sam Chrystus przychodzi i ten sam Chrystus przyjdzie. Przyszedł 1975 lat temu, wszedł głęboko w naszą ludzką zwykłość, że trudno Go było nawet odróżnić od innych ludzi, przyszedł, by realizować to, co zapowiedział o Nim prorok Izajasz, przyszedł, by dokonać pojednania ludzi z Bogiem. Przychodzi zawsze, ile razy z głęboką wiarą wołamy: „Przyjdź, Panie" w naszej modlitwie, przychodzi, ile razy godnie i czystym sercem uczestniczymy w Mszy świętej, ile razy klękamy przy kratkach konfesjonału, ile razy klękamy, by przyjąć Go w Komunii św. I wreszcie przyjdzie po raz ostatni - dla człowieka w chwili śmierci, a dla świata przy jego końcu.
Adwent to czekanie, oczekiwanie ciągłe na kogoś, na coś, a więc jest to również wymiar naszego życia, bo życie również składa się z ciągłych czekan, wśród których wybija się na pierwszy plan czekanie na Boga.
Ten krótki okres adwentu symbolizuje nam długi okres trwający może tysiące, a może miliony lat, okres oczekiwania na Zbawiciela ludzi Starego Testamentu. Adwent w Starym Testamencie rozpoczął się z chwilą upadku pierwszych ludzi i ciągnął się aż do czasu, gdy nad Betlejemską grotą popłynęła radosna melodia anielskiego hymnu: „Chwała na wysokości Bogu, a na ziemi pokój ludziom dobrej woli".

Adwent jest przepełniony głęboką tęsknotą za obiecanym Zbawicielem. Po jego zejście wyciągały się często błagające ramiona proroków. Z Pisma świętego (Stary Testament) wiemy, że świat liczył się z przyjściem Zbawiciela. Jeżeli tak, to musiał się odpowiednio do tego przygotować. I sam Bóg dopomagał w tym przygotowaniu. W odpowiednich momentach czasu posłał na świat ludzi, którzy mieli przygotować drogę dla Jego Syna. Na czoło wysuwają się trzy postacie.
Najpierw prorok Izajasz, nazywany piątym ewangelistą, ponieważ już setki lat przed Chrystusem wskazał na jego Matkę i dał dokładny opis męki Zbawiciela. Był Izajasz prorokiem, ale zawsze było wiadomo, że prorok nie jest mile widziany w swojej ojczyźnie, dlatego też Izajasz ginie śmiercią męczeńską przepiłowany drewnianą piłą na rozkaz Króla Manassesa.
Druga postać adwentowej nocy to św. Jan Chrzciciel. O nim Chrystus powiedział, że między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Głos proroka znad Jordanu nawoływał wszystkich do pokuty i odnowy życia. Karcił publicznie obłudę faryzeuszy i rozwiązłe życie króla Heroda. Był na pograniczu Starego i Nowego Testamentu.
I wreszcie trzecia postać, która rozjaśniła adwent, to Matka Boża. Przez Maryję Bóg wyszedł na spotkanie z człowiekiem. Nie ukazał się nam jako groźny Jahwe Starego Testamentu, ale przyszedł jako potulne bezbronne dziecko i dlatego Bóg włączył postać Maryi do swego planu zbawienia.
Te trzy postacie: prorok Izajasz, św. Jan Chrzciciel i Maryja przygotowały ludzi Starego Testamentu na nadejście Zbawiciela. Tych troje, a szczególnie Matka Boża pomaga nam przetrwać nasze życie, które jest adwentem przed przyjściem Chrystusa w dniu naszej śmierci.


Poświęcenie popiołu jest obrzędem początkowym, jest to początek drogi chrześcijanina przez Wielki Post. Pomiędzy Środą Popielcową a Zmartwychwstaniem są jeszcze inne tajemnice. Jest to spotkanie z Chrystusem, który dotyka człowieka i mówi: „Odpuszczają ci się grzechy", i spotkanie z tajemnicą ciała i krwi Chrystusa, bo było to jedyne ciało, które nie poszło w rozsypkę. Dlatego my z tym Chrystusowym ciałem musimy zawrzeć nierozerwalne przymierze, bo ono jest jak mówi św. Paweł, ziarnem naszej nieśmiertelności i zarazem naszego zmartwychwstania.
Kiedy Chrystus szedł z ciężarem krzyża na miejsce swojej śmierci, zmęczony do kresu swoich sił, upadł na twarz i dotknął swoim czołem ziemi i na twarzy pokrytej potem i krwią pozostały ślady tego dotknięcia - był to pierwszy chrześcijański, ewangeliczny Popielec, znak prochu ziemi na czole człowieka. Znak ten jest wymowny, mówi o miłości, która wzięła na siebie cudze sprawy i oto się okazało, że te cudze sprawy są bardzo ciężkie i bardzo gorzkie. Jeżeli ktoś miał prawo wysoko nosić głowę, to Chrystus. Ale przytłoczony naszymi sprawami skłonił głowę aż do bolesnego zetknięcia się z ziemią. Pozostał na głowie Chrystusa znak, którego chrześcijanie zapomnieć nie mogą. I my ten znak na początku Wielkiego Postu powtarzamy, wyrażając w nim gotowość, że jako wierni uczniowie staniemy obok Chrystusa i podejmiemy cząstkę dzieła pokuty.



14 I 1978 r. Drogie Dzieci

Jeszcze przed tygodniem wszyscy oczekiwali Nowego Roku 1978. Opowiadali na prawo i lewo, że pojawi się dokładnie o 12.00 w nocy. Wasze starsze siostry, wasi starsi bracia i rodzice tańczyli na balach. Wszystkie zegary dzwoniły, niektórzy rozbijali baloniki, aby było więcej huku. Całowano się jak na weselu. Klaskano jak na przedstawieniu. Wszystko to było w oczekiwaniu na Nowy Rok.
A teraz opowiem, jak wasz kolega Jarek oczekiwał Nowego Roku. Mama kazała Jarkowi iść spać, bo jest za mały, aby pójść na zabawę. Wszyscy w rodzinie wybierali się to do znajomych, to do remizy strażackiej, aby tam przy muzyce powitać Nowy Rok. Jarek, posłuszny mamie, położył się, ale nie chciał usnąć, bo chciał widzieć Nowy Rok. Żeby nie usnąć, przypominał sobie tabliczkę mnożenia, gramatykę, byle tylko zobaczyć, co to będzie, kiedy przyjdzie Nowy Rok. I nagle zaczai bić zegar. Dokładnie 12 razy. Jarek wyskoczył z łóżka, wdrapał się na parapet i patrzył. Myślał, że z Nowym Rokiem wszystko będzie nowe. Ale na ulicach wszystko po staremu. Ta sama Warszawa, zeszłoroczna pogoda. Rozejrzał się po pokoju i tu też: ta sama stara piżama, którą kupiła mu mama, ta sama woda w kranie, ten sam cień nosa na ścianie, ta sama lampa na stole, ten sam makaron w rosole. Tyle się trąbiło i nic się nie zmieniło.
Drogie dzieci, świat jest ten sam, ale każdy z was musi się zmienić i każdy z was musi się teraz stać nowy. Co to znaczy w Nowym Roku stać się nowym? W starym zeszycie pisać tak jak w nowym, bez kleksów, równiutko. Albo chodzić w starych butach tak jak w nowych, tzn. ostrożnie, delikatnie, żeby nie zabłocić, obcasa nie wykrzywić. Albo w starym dzienniczku przynosić nowe piątki.
Zapamiętajmy, że przeżywać Nowy Rok, to znaczy samemu zaczynać od nowa, być coraz lepszym.



W jeden dzień w roku, w uroczystość Wszystkich Świętych Kościół odrywa nasz wzrok od ziemi i w sposób szczególny każe nam patrzeć w niebo. Z tego świata myśli nasze kierujemy na tamten świat.
Nie ma chyba człowieka, który w dniu dzisiejszym nie poddał się zadumie nad sensem i celem życia. Jakie smutne jest doświadczenie dzisiejszej zadumy cmentarnej dla ludzi niewierzących, dla których za bramą cmentarną wszystko się kończy ostatecznie.
I my, chociaż również na ludzki sposób przeżywamy rozłąkę z najbliższymi, chociaż zaduma cmentarna zmusza nas do łez, i chociaż na nowo zaczynają krwawić niezagojone jeszcze rany serca, to jednak nasz ból jest inny. Nasz ból jest przepełniony nadzieją na spotkanie w domu Ojca Niebieskiego.
My jako ludzie wierzący jesteśmy przekonani, że śmierć niczego nie kończy, bo jak mówi prefacja żałobna, życie ludzkie zmienia się, ale się nie kończy. Wiarę i nasze przekonanie opieramy na słowach Chrystusa, który powiedział: "Jeśli kto wierzy we Mnie, choćby i umarł, żyć będzie", „W domu Ojca mego jest mieszkań wiele".
Kościół nam stawia dzisiaj przed oczyma ludzi, którzy w swoim życiu postawili na Chrystusa, postawili na Boga, byli mu wierni i nie zawiedli się. Nikt się świętym nie rodzi, ale zdobywać ją trzeba przez cale życie.
Święci, którzy otrzymali już niewiędnący wieniec chwały, to ludzie tacy sami jak my. Życie ich niewiele różniło się od naszego życia. Chorowali na te same choroby, co my, znosili te same dolegliwości, narażeni byli na te same pokusy, co my. Można by powiedzieć, że chodzili tą samą drogą, co i my chodzimy.
Świętość nie jest zarezerwowana dla zakonników, duchownych. Do świętości jest powołany każdy z nas.
W tym dniu uświadamiamy sobie, że wszyscy jesteśmy razem. My, którzy żyjemy na ziemi, i ci, którzy z tego świata zeszli, ale poprzez życie ziemskie zdobyli doskonałość.



Wszystkich Świętych, l XI 1978 r.

Aby być świętym trzeba dobre i wielkie sprawy życia wykonywać święcie z zaangażowaniem w powiększaniu dobroci i miłości na świecie.
Największą chorobą dzisiejszych ludzi, ktoś powiedział, jest to, że w nic nie są zaangażowani, w nic nie chce włożyć serca ani duszy.
W dążeniu do świętości musi nam towarzyszyć ciągła świadomość, że każdy najdrobniejszy czyn naszego życia musi być przepojony miłością. Bo miłość jest tą siłą, która uświęca człowieka, i zdąża bezpośrednią drogą do świętości ten, kto jak mówi Zygmunt Krasiński: „Kto umie rozdawać siebie swej braci".
Przez sakrament chrztu św. zostaliśmy postawieni na drodze świętości. Pomyślmy, jak daleko zaszliśmy na drodze do naszej świętości, a może tę drogę zgubiliśmy w naszym życiu?
Zawsze jest czas, aby się zastanowić i powrócić na tę właściwą drogę naszego życia, u celu której jest radość szczęścia wiecznego.


listopad 1978 r.

Pytanie, które postawili Żydzi Chrystusowi, było podstępne i miało wykazać orientację Chrystusa w zawiłościach rabinistycznych przepisów. Odpowiedź na pytanie nie był łatwa, ponieważ życie religijne prawego Izraelity obwarowane było przez 365 zakazów i 248 nakazów, a więc razem 613 norm, które skutecznie paraliżowały prawdziwy rozwój duchowy człowieka.
Chrystus cytuje znane przykazania o miłości Boga i miłości bliźniego. Ale nowością jest to, że Chrystus te dwa przykazania łączy ze sobą nierozdzielnie. Nie ma miłości i Boga bez miłości bliźniego i odwrotnie. Jezus swoją nauką przekreślił cały gmach żydowskich przepisów, które czasami wydawały się śmieszne, kiedy np. dociekały, czy wolno, czy też nie wolno zjadać owoców, które spadły z drzewa w dzień świąteczny?
Nauka Chrystusa o miłości jest znana i nam, Polakom. Naród nasz od ponad 1000 lat jest chrześcijański. Ale czy pomyśleliśmy kiedyś, dlaczego naród nasz jest chrześcijański. Jak to się stało, że na naszej polskiej ziemi jest tyle starych zabytkowych kościołów, że budują nowe.
Kończymy tydzień misyjny. I warto uświadomić sobie, że kiedyś na naszych ziemiach stanęli pierwsi misjonarze, którzy opowiadali dobrą nowinę zbawienia. Dzięki tym pierwszym, Którzy przyjechali do Polski jako kraju pogańskiego, by go misjonować, nawracać, my mamy dzisiaj wielką chrześcijańską kulturę; w naszych mieszkaniach zawieszamy krzyż, znak Chrystusowej wiary i jego zwycięstwa nad cierpieniem i śmiercią. Tą wiarę, którą przekazali nam nasi ojcowie, mamy przenieść w nowe pokolenia i to jest nasze zadanie misyjne.


7 I 1979 r.

Przez otrzymanie sakramentu chrztu św. staliśmy się dziećmi Bożymi. Ale czy my o tym pamiętamy? Czy pamiętamy o naszej wielkiej godności?
Popularna przed wojną powieść Mostowicza, pt. Profesor Wilczur. Bohater, znakomity i słynny chirurg, napadnięty pobity i ograbiony - traci pamięć, zapomina, jak się nazywa, kim jest i czym się zajmuje. Poza tym jest normalnym człowiekiem, pozostaje mu też genialna umiejętność zawodowa. Przez pewien czas nierozpoznany, pracując jako parobek w młynie, przeprowadza przy pomocy prymitywnych narzędzi trudne, choć udane operacje chirurgiczne, wskutek czego trafia na ławę oskarżonych. Tam zostaje szczęśliwie rozpoznany i uleczony z amnezji. My chrześcijanie tak łatwo zapominamy, kim jesteśmy. W życiu naszym zagubiliśmy gdzieś radość naszego wyróżnienia przez Boga do godności Bożego synostwa i na pierwszy plan wysuwają się wtedy przykre, zniechęcające odczucia tylko chrześcijańskich obowiązków, które stały się często nawykiem. W perspektywie chrztu św. musimy ujrzeć nasze całe życie chrześcijańskie i wtedy nabierze ono właściwego sensu.
Czasami możemy usłyszeć sceptyczne pytanie, czy chrześcijaństwo ma jeszcze przed sobą jakąś przyszłość? Chyba bardziej prawdziwe i uzasadnione jest odwrócone pytanie: Jaka przyszłość czeka człowieka bez chrześcijaństwa, bez Chrystusa, bez Boga?
Weźmy tylko jeden aspekt naszego życia. Człowiek tak bardzo lęka się śmierci i pójścia w zapomnienie - a właśnie w osobie Jezusa Chrystusa paradoks życia i śmierci zostaje rozwiązany. Bo oto Chrystus cierpiał i zmarł, a nie poszedł w zapomnienie; zmartwychwstaniem przezwyciężył nie tylko własną śmierć, ale także nam zapewnił wieczną, szczęśliwą egzystencję. Zespolenie naszego losu z losem Chrystusa dokonuje się właśnie w chrzcie świętym. Zespolenie tego losu trwa poprzez naszą wiarę. Jest to Boże usynowienie do tego stopnia, że Bóg mówi do nas tak samo, jak przemówił do Chrystusa nad Jordanem: „Tyś jest Syn umiłowany, w tobie mam upodobanie".
Prosimy więc Boga o patrzenie na naszą własną przynależność do Kościoła nie w świetle tylko obowiązków, ale w świetle wyróżnienia i podniesienia nas do godności dzieci Bożych.

4.02.1979 r.

Anatol France stwierdza, że życie wszystkich ludzi można by strescić w trzech slowach:
NARODZENIE, CIERPIENIE, ŚMIERĆ. Czas między narodzeniem a śmiercią zdaje się być wypełniony cierpieniem.
Większość z nas chętnie przyznałaby rację narzekaniom Hioba z dzisiejszego z pierwszego czytania, który dramatycznie pyta: „życie człowieka czyż nie jest męczarnią?". W sposób dramatyczny przedstawia również życie dzisiejszy Ewangelista, gdy ukazuje Chrystusa uzdrawiającego wielu cierpiących. Ciśnie się na usta pytanie, dlaczego Bóg dopuszcza cierpienia, dlaczego toleruje. Nie odpowiemy na to bez reszty, musimy schylić głowę przed tajemnicą, ale wiemy jedno, że ludziom wierzącym łatwiej jest chociaż częściowo pojąć sens i źródło cierpienia.

Jedno jest pewne, że Bóg, który jest miłością, nie stworzył cierpienia dla człowieka, bo byłoby to zaprzeczeniem Jego samego. Po stworzeniu, mówi Biblia, Bóg umieścił człowieka w raju, w miejscu szczęścia. Z chwilą jednak, kiedy człowiek podniósł bunt przeciw swemu Dobroczyńcy, cierpienie stało się nieodłącznym towarzyszem człowieka. Bo co spowodował grzech? Dwie sprawy: osłabił rozum i osłabił wolę. Rozum zaczął mylić się w odróżnianiu tego, co dobre a co złe, a wola stała się bardziej skłonna ku złemu niż dobremu, jak mówi św. Paweł: „Nie czynię dobra, którego chcę, ale czynię zło, którego nie chcę". Cierpienie nie jest w Bogu, który chciał dobrze, ale w człowieku, który chciał po swojemu. Popełniamy w życiu wiele głupstw, za które musimy płacić przez całe życie, unieszczęśliwiamy bliźnich. Weźmy konkretną sprawę życia, która jest pełna dramatów: Ile spośród młodzieży zastanawia się poważnie przed małżeństwem?
Można oczywiście na cierpienie spojrzeć z wielu stron, rozważyć wiele aspektów, nawet wartości pozytywnych, ale na dzisiaj niechaj nam wystarczy to, że większości cierpień sami jesteśmy winni i nie zrzucajmy bezmyślnie winy na Pana Boga.


2 XII 1979 r.

Wszyscy na coś ciągle czekamy, na rzeczy małe i wielkie, na to, co się może zdarzyć, i na to, co się nigdy nie zdarzy. Uczucie oczekiwania i związana z nim tęsknota są przeżyciami towarzyszącymi nam od kołyski do grobu. To są nasze małe adwenty, które tworzą adwent całego życia. Adwent to czekanie. Ten krótki okres adwentu w rozpoczynającym się nowym roku kościelnym symbolizuje nam długi czas, trwający może tysiące, z może nawet miliony lat, czas oczekiwania na zbawiciela ludzi Starego Testamentu. Adwent w Starym Testamencie rozpoczął się z chwilą upadku pierwszych ludzi i ciągnął się aż do czasu, gdy nad Betlejemską grotą popłynęła radosna melodia anielskiego hymnu „Chwała na wysokości Bogu...". Po tego Zbawiciela obiecanego wyciągały się błagające ramiona proroków. Wypełnił się adwent ludzi Starego Testamentu. Chrystus przyszedł 1979 lat temu. Ale to jest tylko jeden z wymiarów adwentu. Bo adwent ma jeszcze inne wymiary. Ten sam Chrystus, na którego czekano, który przyszedł w pewnym momencie historii, ten sam przychodzi i ten sam Chrystus przyjdzie. Przyszedł, by dokonać pojednania ludzi z Bogiem. Przychodzi: zawsze ile razy uczestniczymy w pełni we Mszy świętej, ile razy ze skruchą klękamy przy kratkach konfesjonału, ile razy przyjmujemy Go w Komunii św. I wreszcie przyjdzie, przyjdzie po raz ostatni dla człowieka w chwili śmierci, a dla ludzkości, dla świata przy jego końcu.


Grudzień 1979 r.

Zagadnienie końca świata czy końca naszej planety przestało już być przedmiotem naszej wiary. Dzięki rozwojowi nauk ścisłych, a zwłaszcza astronomii i astrofizyki, trudno jest wątpić, że koniec świata nastąpi. A zwłaszcza w epoce atomowej, człowiek ma w ręku siłę samozagłady. Widmo końca świata wędruje w głębi mórz w okrętach podwodnych, unosi się w atmosferze w rakietach. Zamknięty jest w pociskach atomowych lub jądrowych. Słuchając dziś słów Chrystusa o końcu, trzęsieniach ziemi, głodzie, zarazie i znakach na niebie, nie zaliczamy już ich do legendy. Dziś słowa te nabrały szczególnej wymowy.
Tak jak spełniły się słowa Chrystusa co do zniszczenia świątyni, tak samo skończy się zapowiedź końca świata. Co będzie z człowiekiem na końcu świata? Na spotkanie z Chrystusem trzeba dojrzeć.


9 XI 1980 r.

Wiara w życie wieczne człowieka, w jego nieśmiertelność towarzyszyła ludzkości od początku dziejów. O tym wspomina również Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii, że Bóg Abrahama, Izaaka i Jakuba nie jest Bogiem umarłych, ale żywych. Bracia z Drugiej Księgi Machabejskiej wierzyli, że sprawiedliwy Bóg odda im w wieczności ciało rozszarpane podczas męczarni. O nieśmiertelności człowieka byli także wielcy filozofowie starożytni, zwłaszcza największy z nich - Platon, który widział w człowieku niematerialny i nieśmiertelny pierwiastek - duszę. Także współcześni filozofowie, dalecy na pozór od chrześcijaństwa, dochodzą do wniosku, że człowiek nie jest tylko wysoko zorganizowaną cząstką materii.
Słynny francuski filozof, ceniony autor słownika filozoficznego, pracuje przez całe życie nad ludzkim poznaniem. Przekonał się, że człowiek zdolny jest rozumem osiągnąć rzeczy niematerialne, a więc sama świadomość nie może podlegać prawu materii - śmierci. U ludów, zarówno żyjących obecnie, jak i dawno wymarłych, wszędzie da się stwierdzić powszechną wiarę w życie pozagrobowe.

Myśl o nieśmiertelności człowieka musi budzić niepokój. Każda prawda wiary jest dla nas wezwaniem do określonego postępowania. Prawda wiary o przeznaczeniu człowieka do życia wiecznego łączy się w naszej świadomości o sprawiedliwym Bogu, który za dobre życie wynagradza, a za złe karze.
Zwróćmy nasze myśli ku tym wszystkim, którzy nas wyprzedzili w drodze do innego życia, ku poległym i pomordowanym. Ku naszym przodkom i wszystkim zmarłym. Na pewno wielu z nich zasłużyło na szczęśliwą wieczność, wielu jednak czeka na naszą pomoc, od wielu też sami możemy otrzymać pomoc. Módlmy się więc w tym miesiącu za nich i do nich, by wyjednali nam silną wolę i wiarę starania się o dobrą wieczność dla siebie i dla bliskich, o to, by nasze życie, które się nie kończy, zmieniło się w szczęśliwą wieczność.



Co to jest pokora? To przede wszystkim właściwa, słuszna, i subiektywna ocena siebie. Jeżeli ktoś ceni siebie więcej, aniżeli wart, jest pyszny. Ale jeżeli ocenia się poniżej własnej obiektywnej wartości, także grzeszy pychą.
Faryzeusze i uczeni w Piśmie z dzisiejszej Ewangelii cenili siebie więcej, aniżeli byli warci, dlatego byli potępieni przez Chrystusa jako pyszni. Potępieni za pychę, bo nic tak nie zamyka drogi do Bożego Królestwa, do ludzkich serc, jak właśnie zarozumiałość i pycha. Faryzeusze byli przesiąknięci atmosferą zakłamania i fałszu.
Chrześcijaństwo natomiast ma być religią cichego Jezusa, co ma pociągać ze sobą życie pokorne i ciche, ale bogate w treść.
Prośmy szczególnie w czasie Wielkiego Postu, by życie nasze było ciche i pokorne, na wzór serca Bożego.
Jeden z uczniów, widząc modlącego się Jezusa, prosi go: „Naucz nas modlić się". W odpowiedzi Pan Jezus przekazał tekst Modlitwy Pańskiej. Zwróćmy uwagę na niektóre fragmenty tej modlitwy. Pierwsze słowa: „Ojcze nasz". Abba Ojcze - to określenie, jakim zwracały się małe dzieci do ojca. Od chwili przekazania nam tej modlitwy przez Chrystusa staliśmy się dziećmi Ojca. W tym jednym słowie wyraża się cała nasza godność i wielkość chrześcijańska. Modląc się, musimy mieć świadomość, do kogo się modlimy. Do Ojca. W katechezie tej modlitwy przypowieść o marnotrawnym synu powinna nawet nosić nazwę o miłosiernym Ojcu.

A jeżeli jesteśmy dziećmi Ojca, to i dla siebie braćmi. Stąd modlitwa chrześcijanina musi być pełna. Nie tylko Boga, ale i człowieka. I w tej modlitwie jest człowiek. Prosimy o chleb powszedni dla wszystkich, nie mnie, ale nam i deklarujemy, że będziemy przebaczać ludziom, kto nam zawinił. Ale tu jest niebezpieczeństwo, czy potrafimy przebaczać? Inaczej wydajemy na siebie wyrok. Tak nam przebacz, jak my przebaczamy, tylko tak.
„Ojcze nasz" we Mszy świętej niech będzie okazją do zastanowienia się, czy nasza modlitwa jest pełna Boga. Jezus Chrystus jest światłem na oświecenie pogan. Chrystus jest światłością dla świata. Jest drogą, prawdą i życiem dla kroczącej często po bezdrożach ludzkości. Każdy człowiek jest istotą niepowtarzalną. Każdy wędruje swoją własną, niepowtarzalną drogą. Człowiekowi zagubionemu w ludzkim tłumie może się wydawać, że jest niezauważalny i mało ważny. Może się wydawać, że nikogo nie obchodzi, co on robi ze swoim czasem i swoimi siłami. Może się wydawać, że nieważne, co ze swoim życiem robi, komu służy, jak postępuje.


Może się wydawać czasem, że nasza droga życia to nasza osobista tylko sprawa i jest bez znaczenia dla innych. Są to jednak tylko pozory. Bo nikt z nas nie jest samotną wyspą. Nikt nie jest samotną gwiazdą. Kroczymy drogą całej ludzkości, kroczymy poprzez historię i nasza droga życia jest składową drogi ludzkości całej. Dlatego nie jest obojętne, jaką drogą idziemy przez życie. Co naszej drodze przyświeca. Chrystus jest światłością świata. Ma być światłością szczególnie dla nas, którzy do Chrystusa w sposób szczególny należymy. Światłością dla tych, co chodzą w ciemności, my sami być musimy.
Tajemnicza scena, jaka rozegrała się w domku nazaretańskim, jest początkiem nowego biegu historii. Początkiem pełni czasów. Anioł, przedstawiając młodej dziewczynie propozycję Niebios, by została matką Syna Bożego, nie odszedł zaraz po ogłoszeniu Jej tej wyróżniającej Ją propozycji, ale czekał na Jej wolną i nieprzymuszoną wolę. Od Jej decyzji Bóg uzależnił upust swojej miłości na ludzi. Potem wypadki potoczyły się szybko. Anioł odszedł, a ona znalazła się brzemienną.

Ale, że to było za sprawą Ducha Świętego, o tym już nikt nie mógł wiedzieć oprócz Niej. To było Jej tajemnicą. Maryja była świadoma swego wyróżnienia, swojej wielkości, dlatego nie bez dumy mogła wypowiedzieć u krewnej Elżbiety słowa: „Oto błogosławioną będą zwać mnie wszystkie pokolenia".
Mijały dni i miesiące, macierzyństwo Maryi stało się wszystkim wiadome. Józef, jej mąż, był zaskoczony tym faktem, bo nie mógł sobie wytłumaczyć, przecież oboje ślubowali wierność.

Wysiłek, praca wymaga wewnętrznego ładu, pionu moralnego, a nawet bodźców i motywów religijnych, aby dobrze służyć ludziom, aby służba Narodowi nie była władztwem, tylko okazywaną miłością i sprawiedliwością. Jeżeli nie zbuduje, na próżno trudzą się ci, którzy go budują". Budować bez Boga, i jak on dzisiaj wygląda?
Dom, Ojczyzna, która była gościnna dla innych, dzisiaj sama wyciąga rękę po jałmużnę.
I ekonomicznie gospodarczo wymaga pewnej pracy sił narodowych.
Nieraz w historii, a i dzisiaj mogło się nam wydawać, że przegraliśmy, że toczyliśmy zbędne boje, a jednak przyjdą czasy, gdy pewne wysiłki i trudy, jakby bezowocne, będą owocowały.
W czasie „Solidarności" okazało się, że do przebudowy społeczno-gospodarczej nie trzeba zrywać z Bogiem.
Niech ustaną zbrojne defilady demonstracyjne obrony pokoju. Bo nie tędy droga do usposobienia serc ludzkich.


Miłość i prawdę można kupować, ale nie można zabić. Chcemy pojednania na zasadach miłości i Prawdy, bo one nie okażą się okresem błędów i wypaczeń po latach kilku.
Prawda i miłość może być zabita tylko za swoją zgodą. Jeśli chcę dowiedzieć się prawdy o sobie, muszę spotkać się z Bogiem.
Nie potępiamy nikogo, potępiamy i piętnujemy zło i system zła.


To nie krzyż się chwieje, to świat się chwieje i toczy. Krzyż stoi!


Sercem nie można służyć za pieniądze, sercem służy się darmo, bezinteresownie.


Nic z dziejów narodu nie da się wyrzucić, co raz miało miejsce.


Jak mało ludzi potrafi wytrwać przy człowieku doświadczonym! Jak niewielu wytrzyma do końca! W takich sytuacjach poznaje się wartość człowieka.

Czy my trwamy i pomagamy tym, którzy są dzisiaj doświadczani, którzy są w więzieniach?
Gdy człowiek rozumie sens cierpienia, które się dopełnia, wtedy, rzecz jasna, cierpi spokojnie. Tak właśnie cierpiała Maryja pod krzyżem Syna.


Wyniesienie przychodzi zazwyczaj po upokorzeniu. Człowiek współczesny jest bardzo wrażliwy na działanie miłości, nie siły. Chrystus uczy takiej wolności człowieka, której nie można mu nigdy i nigdzie odebrać.