Dzień 8 - Prawda

Aby pozostać człowiekiem wolnym duchowo, trzeba żyć w prawdzie. Życie w prawdzie to dawanie świadectwa na zewnątrz, to przyznawanie się do niej i upominanie się o nią w każdej sytuacji. Prawda jest niezmienna. Prawdy nie da się zniszczyć taką czy inną decyzją, taką czy inną ustawą. Na tym polega w zasadzie nasza niewola, że poddajemy się panowaniu kłamstwa, że go nie demaskujemy i nie protestujemy przeciw niemu na co dzień (Kazanie z 31 X 1982 r.).

Ksiądz Jerzy Popiełuszko był niesłychanie wrażliwy na zagadnienie prawdy, fałszu i kłamstwa. Wczytywał się w przekazy zawarte na kartach Starego i Nowego Testamentu, jak też świadectwa ludzi owładniętych pasją życia w prawdzie, na przykład św. Maksymiliana.

W wersji biblijnej - przypominał - przykazanie „nie będziesz mówił nieprawdy” dotyczy bardzo konkretnej sytuacji: zabrania fałszywego zeznawania i świadczenia przed sędzią przeciw drugiemu człowiekowi, w jakiejś spornej kwestii. Szerzej jednak biorąc, przedmiotem tego zakazu jest wszelkie kłamstwo i fałsz, które powoduje lub może spowodować potępienie i skazanie bliźniego w sporze. Często wiąże się z krzywoprzysięstwem, niewiernością w przyjętych zobowiązaniach itd. Choć nie codziennie stajemy przed sądem, stale mamy do czynienia z faktami osądzania, wydawania opinii. Niejako nasza codzienność jest z nich utkana.

Aby mówić prawdę trzeba wykazać się odwagą. Odwagi wymaga także przyjmowanie prawdy. Zwłaszcza gdy nie chodzi tylko o prawdę w znaczeniu logicznym, ale również o tę egzystencjalną, po prostu, o bycie w prawdzie, czyli sytuację, w której to, co mówimy odzwierciedla egzystencjalny stan rozumienia świata, inaczej mówiąc, nie zniekształca naszych działań. W tym sensie jest to zawsze ważne i trudne zarazem. A to dlatego - że jak zauważamy w refleksji filozoficznej i teologicznej - człowiek jest w świecie kimś przygodnym, grzesznym, a więc nieustannie musi poszukiwać prawdy o sobie, o rzeczywistości, o kulturze jaką współtworzy. Prawda nie jest czymś łatwo uchwytnym, jest nam wszystkim raczej zadana. I zawsze dotyczy rzeczywistości, w której żyjemy, w sposób racjonalny starając się w niej poruszać. Pozostaje - nie ukrywajmy - celem podejmowanych przez nas czynów.

Najczęściej za prawdziwe uznajemy to, co jako wypowiadane, pozostaje zgodne z realnym stanem rzeczy. Ale mówiąc o prawdzie mamy też na myśli sam świat, samą rzeczywistość, która niejako wciąż się przed nami ukrywa. Zgodnie z greckim rozumieniem terminu prawda (aletheia), może ono oznaczać przywracanie pamięci, powrót do pierwotnej wiedzy. Pamiętajmy, że istnieje ścisły związek pojęcia prawdy ze znaczeniami niesionymi przez grecki czasownik „być”. W tym sensie sugerujemy, że prawda jest tym czymś, co nas wyzwala. Już Arystoteles wskazywał, że jest ona drogą do ludzkiej wolności. I tę wolność warto zdobywać poprzez poznanie prawdy i dobra rzeczy. Dla starożytnych było czymś oczywistym, że prawda w istocie zawsze pozostaje na usługach wolności. Gdy więc dochodzi do zafałszowania prawdy, natychmiast zagrożeniu ulega wolność. Musimy, wobec tego, podkreślać znaczenie osobistych aktów decyzyjnych, będących syntezą poznania i miłości, dzięki którym jesteśmy wolni, oczywiście, na ludzką miarę.

Źródłosłów hebrajskiej formuły „prawda” wywodzi się od słowa aman, oznaczającego oparcie się na kimś silnym. Prawda jest właściwością czegoś, co jest trwałe, na czym można się wesprzeć. Kimś takim jest niewątpliwie obdarzający łaską Bóg: zawsze wierny, nigdy nie kłamiący, prawdomówny. A ludzie? Cóż, starają się być wierni Bogu i prawu Bożemu, wierni przymierzu zawartemu na górze Synaj, ale też wiedzą, że w relacjach międzyosobowych trzeba być lojalnym i szlachetnym, bo to wspomaga wierność Bogu. Biblijne pojęcie prawdy opiera się zatem nie na rozważaniu związków człowieka ze światem, ale dotyczy wprost przeżycia religijnego. Określa jakość spotkania człowieka z Bogiem. Prawda w Biblii jest również ujmowana jako synonim mądrości i Bożej tajemnicy. Zresztą, człowiek istniejąc w ziemskich krajobrazach nigdy nie odkryje ostatecznie całej prawdy. I tak już musi pozostać.

W Nowym Testamencie czytamy, że „w Jezusie Chrystusie prawda objawiła się w pełni”. Możemy jednak zapytać: dlaczego dopiero Ewangelia przynosi pełnię prawdy? Powiedzmy stanowczo: kulturę przedchrześcijańską powinniśmy traktować jako „czas przygotowania ewangelicznego”. Grecy tęsknili za prawdziwym Bogiem, lecz Go zaledwie przeczuwali. Natomiast w Ewangelii napotykamy po raz pierwszy na pojęcie prawdy chrześcijańskiej. Św. Paweł zastąpił żydowskie wyrażenie „prawda prawa” właśnie wspomnianym i znacznie szerszym „prawda Ewangelii” bądź „słowo prawdy”. Dlatego prawda w znaczeniu chrześcijańskim to nie tylko obszar rozpoznawany za pomocą myśli, doświadczenia intelektualnego. Nie jest to również kontemplacja, jak chciał Arystoteles, rozumu - najbardziej boskiej cząstki w człowieku. Tego rodzaju działanie jest dla chrześcijaństwa zaledwie początkiem drogi ku prawdzie. Przyjmuje ono Boską obecność jako niezawodną i najwierniejszą, dołącza do niej prawdę realnych faktów, prawdomówność, wiarę i przede wszystkim utożsamienie prawdy z osobą Jezusa Chrystusa (por. J 14,6).

Nikt z nas przecież nie odważy się krzyknąć: jestem prawdą, jestem wolnością czy sprawiedliwością. Dopiero Jezus mógł o sobie powiedzieć: tak, jestem Drogą, Prawdą i Życiem. Ale przyjęcie tej „prawdy wiary”, skoro pozostaje ona prawdą wiary, domaga się żarliwego zaangażowania, przylgnięcia do Ewangelii. Gdy ktoś tego nie będzie chciał czynić, pozostanie poza zasięgiem religijnie pojętej prawdy. Być może wsłuchawszy się w zobowiązujący głos sumienia, potrafi czynić dobro, lecz bez wciąż ponawianych prób umiłowania Jezusa nie wejdzie do grona Jego najbliższych uczniów.

Prawda Ewangelii najpełniej objaśnia Boże słowo, przekazane przez Chrystusa i rozjaśnione mocami Ducha Świętego. Św. Paweł wyraźnie przekazuje, że między prawdą a Chrystusem istnieje nierozerwalny związek. W Liście do Efezjan napisał wprost, że „prawda jest w Chrystusie”. Ciężar utrzymania tej prawdy w sobie zależy od tego, czy my sami w życiu potrafimy i chcemy naśladować czyny Jezusa, szczególnie w sytuacjach dramatycznie trudnych. Takich, które są opoką ateizmu, lekceważenia Bożej bliskości, jak np. cierpienie, niezawiniony ból. Z tego, co mówię, wynika, że jedynie w głębi wiary potrafimy wzbogacać się ewangeliczną prawdą. Innej drogi najzwyczajniej nie ma.

Jezus przynosi bezwarunkowe wymaganie prawdy: „Niech wasza mowa będzie: «Tak, tak; nie, nie»”. Niektórzy powiadają, że dzisiaj to prawie niewykonalne. Owo sławne, ewangeliczne powiedzenie „tak, tak; nie, nie” oznacza,  że człowiek nie powinien umniejszać radykalności wezwań ewangelicznych, czy radykalności przykazań. Są teraz, i byli w przeszłości, ludzie, którzy potrafili dać autentyczne świadectwo prawdzie, zostali nawet nazwani świadkami Jezusa - męczennikami. Zatem i my próbujmy wędrować podobnymi życiowymi ścieżkami, skoro uznaliśmy się za osoby religijne.

Czy będzie to poszukiwanie prawdy Ewangelii? Nawet w Polsce, która miała być kolebką nowej ewangelizacji, jak się nam jeszcze kilkanaście lat temu zdawało, mamy co do tego sporo wątpliwości. Ależ, tak! Być może radykalizm Ewangelii Jezusa Chrystusa po doświadczeniach tylu wieków, tylu pokoleń wymaga od nas wręcz heroizmu, szczególnie w dziejowej chwili, gdy religijność przestaje być sednem społecznego życia. Obecnie - przyznajmy ze skruchą - najprostsze gesty religijne wymagają wysiłku i odwagi.

Przyszło nam żyć w trudnych czasach. Komunizm zniszczył w Polakach pragnienie szacunku dla prawdy. Tamta zafałszowana wizja człowieka, wizja zakłamanego szczęścia, przyniosła dzisiejszą niezdolność do szacunku dla prawdy. Dostrzegam teraz powszechny brak szacunku dla prawdy pojętej obiektywnie, a więc niezależnie od naszych zdolności poznawczych, a także dla prawdy w osobie Chrystusa Zbawiciela. Niektórzy z tzw. idoli postmodernistycznych przekonują wręcz, że prawda stała się jak wirus. Nie sposób jej jednoznacznie zlokalizować. Jest bowiem informacyjnie chwilowa, lokalna, zależna od dysponujących władzą, siłą bądź innymi środkami, na przykład ekonomicznego nacisku. Dlatego - paradoksalnie - fałsz staje się ratunkiem przed znikaniem kryteriów prawdy. Stajemy się więc, chcąc nie chcąc, ludźmi kłamliwymi.

Czy jest to jednak wyłącznie pokłosie komunizmu? Jesteśmy otoczeni światem, który na ogół nie potrzebuje religii. Nie można twierdzić z całą pewnością, że na tę naszą dzisiejszą pogardę dla prawdy zapracował tylko komunizm. Oczywiście, także nacisk aktualnie promowanej kultury jest powodem tego stanu. Jesteśmy zatem ludźmi kłamliwymi, niejako nie z własnej winy. Warto przypomnieć wciąż aktualne rozróżnienie Dietricha von Hildebranda, który wydzielił następujące typy kłamców. Pierwszy - to kłamcy przebiegli, czyli ci, którzy bez skrępowania robią to, co jest niezgodne z prawdą, z aktualnym stanem rzeczy, po to aby osiągnąć swoje cele i zamiary. To ludzie silni, którzy wiedzą, czego chcą.

Taki model człowieka przedsiębiorczego stawia się obecnie młodzieży jako wzór do naśladowania: liczy się sukces, idź do przodu, walcz o swoje, kłam przekonująco. Konsekwencją tej zachęty jest bynajmniej nie przyrost ludzi sukcesu i majątku narodowego, lecz raczej to, że większość ludzi zachowuje się jak „kłamcy oszukujący samych siebie”. Ale oszukując siebie, oszukują także innych. A poza tym, czy na człowieka, który usuwa ze swego życia wszystko, co jest trudne, albo niemiłe, inny człowiek może liczyć? Tacy ludzie wybierają z Ewangelii i w ogóle z doktryn religijnych tylko to, co wygodne. Starają się żyć w obsesyjnie wygodnej wizji świata. W ten sposób tworzą jednak mityczną religijność, nowoczesne pogaństwo, jak nazwałby rzecz całą Gilson, a za nim ksiądz Popiełuszko.

Niestety, zdarza się, że nie potępia się tego sposobu życia. Może dlatego, że niepokojąco rozrasta się grupa kłamców - ludzi fałszywych, którzy ciągle udają. To osoby nie zdolne do odczuwania zachwytu, prawdziwej radości, ani miłości. Traktuję wszystko na niby. Tymczasem przecież życie nie jest na niby, ani na pokaz. Są więc ludźmi duchowo i intelektualnie mętnymi, podatnymi na sugestie innych, powtarzającymi jedynie cudze opinie i zachowania.

A więc mamy masowe zafałszowanie, którego człowiek jest twórcą i ofiarą zarazem. Człowiek w matni własnego fałszu? Człowiek się pogubił. Dlatego dzisiaj trzeba ludzi bardzo uczulać na to, żeby starali się zdobywać umiejętność wybierania w gąszczu propozycji zgłaszanych przez społeczne środki przekazu. Problemem nie jest samo zdobycie informacji, lecz ich wybór. Jean Baudrillard napisał w książeczce „Rozmowy przed końcem”, że za sprawą technik i obrazów, jak i za sprawą pozorów, nie wiemy, czy to świat lub przedmiot naszego dociekania nie bawi się nami. Czy to my myślimy świat, czy to on myśli nas. Na tym zresztą polega siła iluzji. „Odbiorcy powinni narzucić sobie dyscyplinę w stosunku do mass mediów, aby nie popaść w bierność, aby kształtować w sobie prawe i światłe sumienie, aby łatwiej opierać się niegodziwym wpływom...” - poucza Katechizm.
Cóż, w końcu wciąż tak wiele zależy od nas samych. Nie możemy więc obrażać się na to, że żyjemy w takiej, a nie innej kulturze, bo ona ma także swoje dobre strony. Starajmy się ją rozumieć, jak to tylko możliwe i wystrzegać się wszystkiego, co może nas rozbijać wewnętrznie. Należy przestrzegać innych przed wpadnięciem w kleszcze zideologizowanych propozycji życia, które niszczą najmniejsze nawet przejawy wrażliwości na prawdę.

Dzisiaj w sferach intelektualnych modne jest myślenie liberalne, choć nie wszystko, co liberalne, zasługuje od razu na potępienie. Niemal sloganem publicystycznym stało się mówienie o tym, że nie istnieje prawda obiektywna, pisana wielką literą, dlatego że to z natury rzeczy jest niemożliwe. Gdyby chcieć wiedzieć, czym jest prawda, to - postmoderniści chętnie przywołują znany postulat Piłata - już teraz trzeba by się wznieść na ten absolutny punkt widzenia, żeby ją rozpoznać, a nikt przecież tego nie potrafi uczynić. Jeden z nowoczesnych krytyków zauważył nawet, że to Piłat był pierwszym postmodemistą. Twierdził bowiem z wyraźną emfazą, że prawdy nie sposób osiągnąć. Skoro dajemy się dziś łatwo przekonać Piłatowi, to znaczy, że lekceważymy prawdę Ewangelii.

Lekceważymy - piszę ze świadomością uproszczenia - tę najpełniejszą, religijnie ujmowaną Prawdę. Pozostaje nam więc szukanie prawdy cząstkowej, lokalnej, która zależna jest od konkretnej sytuacji, od tych, którzy aktualnie sprawują władzę, którzy mają pieniądze lub inne środki nacisku społecznego.

Prawda, w tak wyznaczonej perspektywie, może być uznana za prawdę w momencie, gdy albo wpisuje się w jakieś cząstkowe interesy, albo jest wyrazem osobistej ekspresji, albo gestem zgody określonej grupy ludzi na to, że może być łaskawie nazwana prawdą. A to oznacza, że żyjemy w chaosie prawdy i kłamstwa, że się gubimy, tracimy grunt.

I tak jest w istocie, choć przypuszczam, że wyraziście nie zdajemy sobie z tego sprawy. Tymczasem zanik wrażliwości na prawdę sprawia, że niepoważnie traktujemy rzeczywistość i świat, w którym żyjemy. Wydaje nam się, że to, jaki świat jest zależy tylko i wyłącznie od nas, że jesteśmy tego świata kreatorami, także w porządku etyczno-moralnym. Tak skonstruowane kłamstwo egzystencjalne powoduje, że buntujemy się przeciw godności istnienia. Zapominamy, że istnienie jest największym z darów, jakie otrzymaliśmy. I stajemy się niedobrzy nawet dla siebie samych, nie umiemy się porozumieć, oszukujemy się na każdym kroku.
Główną konsekwencją buntu przeciw godności istnienia jest to, że człowiek lekceważy człowieka. A przecież na mocy tego, że jesteśmy ludźmi mamy prawo wymagać od siebie nawzajem pomocy w rozwijaniu możliwości twórczych, mamy prawo oczekiwać szacunku i prawdomówności.
Tylko w prawdziwym autentycznym dialogu może objawić się prawda. Ujawnia się ona tam, gdzie ścierają się różne racje i poglądy, szanujące odmienne punkty widzenia. Oczywiście, rzadko tak bywa, i z prostych zresztą powodów: częściej posługujemy się oszustwem, gdyż pragniemy zdobyć określone korzyści.

Pan Jezus wymagał od swoich zwolenników radykalizmu: jeżeli chcesz być zbawiony, osiągnąć szczęście, to zostaw wszystko i idź za mną. Nie każdy, jak pokazuje przykład młodzieńca z Ewangelii, jest zdolny do takiej decyzji. W tym sensie wymagania Ewangelii są bardzo radykalne - nikt i nic nie może ich zmienić. Bycie osobą religijną było i jest sprawą trudną. Również, a może zwłaszcza, w naszych czasach. Lecz zważmy na fakt, że religia (wiara) jest sprawą wolności i łaski.
Katechizm w omówieniu ósmego przykazania cytuje św. Ignacego Loyolę: „Każdy dobry chrześcijanin powinien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego niż do jej potępienia”. Można odnieść wrażenie, że w życiu publicznym Polski - politycznym i kulturalnym -jakby nie było już dobrych chrześcijan... Jest coś takiego w atmosferze naszego czasu, że lubimy się wzajemnie podgryzać, poddawać w wątpliwość własne rozpoznanie świata, własne nadzieje. Być może - nie chciałbym nikogo skrzywdzić - my, Polacy, mamy szczególną niechęć do zauważania i podkreślania zasług współbraci. Jesteśmy - generalnie - zazdrośni i zawistni o osiągnięcia innych ludzi. Ilekroć jestem wśród Polaków w Chicago dostrzegam, jak bardzo są oni zazdrośni o własne osiągnięcia, jak niwelują osiągnięcia innych rodaków, jak się nie integrują. Gdy porównać wspólnotę Polaków i wspólnotę Włochów tam mieszkających - są to, niestety, pod etycznym względem dwa różne, wręcz wzajem się znoszące, światy! My, polscy katolicy (chrześcijanie), tak bardzo związani z Bożym słowem, zwłaszcza poprzez nauczanie polskiego papieża, widocznie straciliśmy słuch na to słowo, gdyż rzeczywiście radość z osiągnięć bliźnich przychodzi nam z ogromnym trudem.

Nie umiemy szanować kogoś, kto dostaje piątki w szkole lub dorabia się uczciwie. Nie lubimy takich prymusów, od dziecka źle o nich mówimy. To nie świadczy o mądrości. Wolimy żyć na konto naszych bohaterów narodowych i chętnie podpisujemy się pod ich zasługami. Nie ma nic złego w tym, że cieszymy się nader wylewnie ze światowych sukcesów naszych rodaków, bylebyśmy tylko umieli ich naśladować w życiu powszednim, co nie znaczy, że mamy szybować na nartach w przestworza (chyba że mamy na myśli przestworza świętości). Chodzi raczej o podejmowanie wysiłku prowadzącego ku coraz szlachetniejszemu byciu. Albowiem sukces kogoś drugiego ma być dla nas znakiem, że trud, samozaparcie, pragnienie odniesienia zwycięstwa hartują ducha i pomnażają wspólne dobro, niosąc też zwyczajną radość i poczucie dumy.

Niemniej lubimy niszczyć się nawzajem. Być może także i dlatego, że jesteśmy narodem nazbyt dużo mówiącym, a w związku z tym częściej i więcej przydarza nam się mówić źle o innych. Pismo Święte, szczególnie List św. Jakuba, przestrzega, by korzystać z języka w sposób odpowiedni, bo język niesie oprócz porozumienia, również oszczerstwa, szybko zbija prawdę o innych, ukrywa w sobie podstęp, lisowatość, jeżeli wolno tak określić. Choć jest wielkim darem, może też być wielkim zagrożeniem.

Musimy się więc wszyscy uczyć językowej powściągliwości i swoim życiem stwarzać klimat prawdy, odpowiedzialności, nadziei. Wówczas autentyzm wolności już nas nie opuści.

Módlmy się:
Jesteśmy powołani do prawdy, jesteśmy powołani do świadczenia o prawdzie swoim życiem. Oby godzina prawdy jak najszybciej powróciła na wielkiej tarczy naszego narodu, by prawda odniosła ostateczny triumf w naszej Ojczyźnie.
Módlmy się, by nasze codzienne życie było przepojone prawdą.

za: Ks. Jan Sochoń, Rekolekcje z Księdzem Jerzym, Wyd. M, Kraków 2001.