IX. Milion wiernych serc

Takiego pogrzebu, jak bł. ks. Jerzego Popiełuszki, Polska nie wiedziała w swej historii 

W naszych ojczystych dziejach nie było jeszcze takiego pogrzebu, jaki miał bł. ks. Jerzego Popiełuszko. Od Tatr do Bałtyku i od Bugu do Odry od wczesnego ranka w pierwszą sobotę miesiąca, 3 listopada 1984 roku, wszystkie główne drogi do stolicy zapełnione były tysiącami autokarów i samochodów. Rodacy w zorganizowanych grupach zawodowych bądź kościelnych, pojedynczo, a często z całymi rodzinami i ze znajomymi, zdążali do stolicy na pogrzeb tysiąclecia. Wszystkie ojczyste drogi prowadziły w tym dniu do Warszawy, na Żoliborz. 

Tu jest Polska 

W związku z pogrzebem wielkiego męczennika komunistyczna Służba Bezpieczeństwa na terenie całego kraju prowadziła tzw. działania operacyjne. Ich celem głównym i najważniejszym - jacy oni byli wtedy przerażeni! - było zapobiegać "wrogim [dla reżimu] demonstracjom". Milicja i tajniacy wszelkich odmian i maści na różne sposoby utrudniali rodakom dotarcie do stolicy, by maksymalnie ograniczyć frekwencję Narodu na pogrzebie nowego polskiego bohatera. Stąd tzw. milicja obywatelska przeprowadziła na trasach dojazdowych do Warszawy złośliwe i drobiazgowe kontrole dokumentów. A wszystko tylko po to, by maksymalnie opóźnić dotarcie Polaków na pogrzeb największego męczennika po św. Andrzeju Boboli. Z kolei autokarom i samochodom prywatnym utrudniano przybycie na czas do stolicy przez drobiazgowe sprawdzanie stanu technicznego pojazdów. A choć była to wolna sobota, w szkołach niespodziewanie stała się obowiązkowym dniem nauki. Tę prymitywną, bolszewicką, prostacką i lewacką mściwość rządzących, okazywaną ostentacyjnie w dniu pogrzebu ks. Jerzego - o którym mówił wtedy cały świat - przypominać będziemy dalej przez całe pokolenia. To wtedy utrwalił się jeszcze bardziej ten bolesny, demoniczny - odradzający się dziś na nowo - podział Polaków na "my" i "oni". Przeklęte swary wracają i odnawiają się znowu z piekielną mocą. Ziarno nienawiści jest rozsiewane przez złego na nowo, aby ludzie - nasi bracia i siostry - "nie uwierzyli i nie byli zbawieni" (Łk 8,12). 

V jak victoria 

Tego pamiętnego 3 listopada 1984 roku tak samo i warszawiacy od wczesnego rana szli na Żoliborz "per pedes" ze wszystkim stron stolicy, z tysiącami flag i z transparentami schodzili się, byleby zająć sobie dogodniejsze miejsce. Wielu nawet usadowiło się na drzewach i dachach okolicznych domów. 

Już od godz. 6.00 rano w kościele żoliborskim co pół godziny odprawiano Msze św., by umożliwić przybywającym pełne uczestnictwo w żałobnych obrzędach, czyli w przyjęciem Komunii św. Na frontonie słynnej dziś na świecie świątyni - czy nie zasługuje już na tytuł bazyliki? - rozpostarta została na kształt litery "V" (od "victoria" - zwycięstwo) olbrzymia biało-czerwona flaga. Znakiem "V" pozdrawiali się zawsze uczestnicy Mszy św. za Ojczyznę odprawianych przez ks. Jerzego. "Na taki pogrzeb - powiedział wtedy ks. Teofil Bogucki - z udziałem kardynała prymasa, biskupów i nieprzeliczonej rzeszy wiernych zasługuje tylko człowiek wielki lub święty". 

W pogrzebie - według różnych wyliczeń agencji światowych - wzięło udział kilkaset tysięcy, nawet do ośmiuset, a jak podawały agencje brytyjskie, nawet i do miliona uczestników. Esbecja oczywiście kłamliwie frekwencję zaniżała, by w oczach społeczeństwa obniżyć rangę pogrzebu męczennika. Oni nawet po zamordowaniu ks. Jerzego nie pozbyli się nienawiści do kapłana i do Kościoła. A w więzieniu wadowickim nawet Rudolf Hoss, komendant niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau, przeżył nawrócenie. Żyjący do dziś dwaj oprawcy (trzeci zmarł w ubiegłym roku) ks. Jerzego mają się dobrze. 

Warto dodać, że w pogrzebie uczestniczyli dyplomaci z dziesiątek ambasad, prominentni twórcy kultury i sztuki, naukowcy; szczególnie gremialnie stawili się górnicy, hutnicy, związkowcy "Solidarności" oraz liczne grupy w strojach ludowych i regionalnych z całego kraju, od Tatr do Bałtyku. 

W żoliborskim morzu wiernych - jak później oficjalnie podano - ukrytych i rozstawionych było ponad dwanaście tysięcy tajniaków, którzy obserwowali zgromadzonych i zapisywali numery rejestracyjne samochodów. Później jeszcze przez całe miesiące wzywano co po niektorych zmotoryzowanych uczestników pogrzebu - jak to się wtedy mówiło - "na spowiedź przed władzą ludową". Trzeba dziś pytać: ile nas przez blisko półwieku ta "religia komunistyczna" kosztowała?! 

Homilia kard. Józefa Glempa 

W Liturgii pogrzebowej męczennika wzięło udział - jak nigdy dotąd w historii - ponad tysiąc kapłanów z całej Polski i świata. Prymas Józef Glemp wygłosił mocną i wspaniałą, ponad półgodzinną homilię o przebaczeniu, cytując werset z "Chorału" Kornela Ujejskiego (zm. 1897): "My już bez skargi, nie znamy gniewu, wieniec cierniowy wrósł w naszą skroń" ("Z dymem pożarów"). Ksiądz kardynał przywołał apostolską działalność męczennika "w naszych szeregach robotniczych, a więc w tej warstwie społecznej, do której ks. Jerzy w sposób szczególny adresował ciepło swego duszpasterskiego serca. W chwilach napięć odwracał od robotników nienawiść, mówił o miłości, o prawdzie, o sprawiedliwości, o sumieniu. Wielu z nich nawrócił do Boga". 

Najwyższy pasterz Kościoła w Polsce podziękował też w swojej egzorcie ks. Jerzemu za obronę życia nienarodzonych: "Był jednym z gorących szermierzy w obronie praw do życia. Jasno wykładał naukę Kościoła na temat życia nienarodzonych. Jego troska udzielała się jego słuchaczom, tworząc klimat szacunku do wszelkiego życia i do troski o zdrowie, o ulgę chorym w cierpieniach". Szeregi obrońców życia pod niebieskim patronatem błogosławionego są znakiem trwałości dzieł męczennika. 

By uspokoić emocje setek tysięcy uczestników pogrzebu, kardynał powołał się na Jana Pawła II: "Cierpienie ludzkie zawsze jest bolesne. Ważną pociechą w tym stanie jest to, że przeżywamy nasze cierpienie wspólnie. W tej dzisiejszej wspólnocie duchowo jest obecny dziś z nami Ojciec Święty. On, tak związany z Ojczyzną i Kościołem w Polsce, przypomina nam, aby pogrzeb Kapłana - Ofiary odbył się w spokoju i godności". Na koniec kard. Glemp powiedział: "Odpuszczamy wszystkim winowajcom, którzy z przekonania lub na rozkaz zadali bliźnim krzywdy. Odpuszczamy zabójcom ks. Popiełuszki. Nie mamy do nikogo nienawiści, a jedynie prosimy, aby Bóg przyjął niewinne ofiary przemocy, aby przyjął czystość naszego serca, ku takiej sprawiedliwości, która oczyści społeczeństwo z wszelkiego bezprawia w umiłowanej Ojczyźnie. Amen". Odważne, wyważone i mądre słowa Prymasa przemówiły do serc i sumień żałobników. Nadzieje i rachuby komunistów na rozruchy i niepokoje po pogrzebie nie powiodły się. W historycznych chwilach z łaską Bożą my, Polacy, zawsze wiemy, jak się godnie zachować. 

Nie dali spokoju nawet po śmierci 

3 listopada 1984 roku cała esbecja była przerażona i przestraszona jak nigdy dotąd. Był to dla niej sądny dzień. Rozmiar potwornej zbrodni komunistów poznał cały świat. Sumienia przypominały, że niewinny ksiądz został w sposób cyniczny i sadystyczny zamordowany przez wyższych funkcjonariuszy państwowych. Świat zobaczył i doświadczył, że człowiek bez Boga może stać się dzikim zwierzęciem. 

W dniu pogrzebu ks. Jerzego zastosowano metodę, tak umiłowaną przez esbecję, czyli - na wszelki wypadek - prewencyjnie zatrzymano tysiące działaczy solidarnościowo-niepodległościowych na 48 godzin i oczywiście bez żadnego uzasadnienia. Totalitarnej władzy wszystko przecież było wolno. To spowodowało, że wielu działaczy opozycji nie dotarło na pogrzeb narodowego bohatera, bo ich na tę okoliczność zwyczajnie zamknięto. 

Przez kolejnych pięć lat (do 1989 roku) grób ks. Jerzego był przez esbecję kwalifikowany jako miejsce szczególnie newralgiczne dla PZPR-owskiego reżimu, bo "narażone na możliwość wrogich wystąpień antypaństwowych". Za dni szczególne uważne były pierwsze dni każdego listopada, zwłaszcza data pogrzebu męczennika. Nie dziwi zatem podejmowanie tzw. działań zabezpieczających. Ich konieczność uzasadniano w następujący sposób: "Należy założyć, że [...] w rejonie kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu w dniach 1 i 3 listopada br. będą się gromadzić znaczne ilości osób, w tym przedstawiciele podziemia politycznego. Stwarza to realną możliwość zaistnienia zakłóceń porządku i bezpieczeństwa publicznego". Od 1985 roku przez całe lata było to stały punkt w planie esbeckiej operacji pod kryptonimem "Wierzba", czyli zabezpieczenia porządku i bezpieczeństwa  - sic! - w całym województwie stołecznym w związku ze "Świętem Zmarłych". Przez kolejne cztery lata w dniach od 1 do 3 listopada w okolice kościoła św. Stanisława Kostki kierowano - zresztą zupełnie niepotrzebnie - dodatkowe oddziały Zmotoryzowanych Odwodów Milicji Obywatelskiej (ZOMO). Nie było żadnego zagrożenia, ale chodziło o tłuste diety dla esbecji. I dziś nie mówi się o tym, ile nas to kosztowało przez lata całe. Esbecka wierchuszka wymyślała sobie rzekomo możliwe zagrożenia, które dawały kolejne profity i sute dodatki do podstawowej pensji. W ohydny sposób komunistyczni funkcjonariusze czerpali dodatkowe apanaże z okazji kolejnej rocznicy morderstwa na ks. Jerzym. Warto zapytać, ile nas kosztowała ta niepotrzebna walka lewactwa z Kościołem, z ks. Jerzym, szczególnie przez tyle lat po jego męczeńskiej śmierci.

Źródło: Ks. Jerzy Banak, Męczennik bezbożnego komunizmu, cz. IX: Milion wiernych serc, w: Nasz Dziennik nr 209/9.09.2024, s. 11-12.