W dniu Zesłania Ducha Świętego zostało zawarte nowe przymierze przez Jezusa z Nowym Ludem Bożym, z Kościołem. Zostało ono wysłużone przez mękę, śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Od tej chwili słowa i czyny Jezusa Chrystusa przeszły w instytucję Kościoła, pozostały w jego liturgii i w Urzędzie Nauczycielskim. Kościół to Chrystus i odkupieni przez Niego ludzie („Dotknięcie Boga”, s. 62).
Staramy się, jak to możliwe, żyć po chrześcijańsku, albowiem jako chrześcijanie, a więc ludzie dostrzegający w Chrystusie drogę zbawienia, przedstawiamy się otaczającemu światu. Cokolwiek zatem przeżywamy ma zabarwienie religijne. Nie jest przecież bez znaczenia fakt, że pracujemy, rozmawiamy, istniejemy jako osoby wierzące i to wierzące w konkretne wydarzenie nocy betlejemskiej. Oto sam Bóg w Chrystusie stał się jednym z nas. Właśnie przyjmowanie tego orędzia stanowi o specyfice i niepowtarzalności chrześcijaństwa, więc i naszego życia. Zostaliśmy z Bogiem złączeni przymierzem.
Czym ono jest? Skojarzenie zjawiające się najszybciej to arka przymierza, czyli złocona, drewniana skrzynia, w której przechowywane były od czasów Mojżesza tablice przykazań, znak bliskości, opieki Jahwe nad swym ludem, bliskości scalonej przymierzem natury moralnej, duchowej, ale też kulturowej. Pamiętamy również o sformułowaniu św. Tomasza z Akwinu, który powiadał, że nasza religijność dzieje się pomiędzy starym przymierzem, związanym z prawem, a przymierzem nowym, związanym z łaską obecności Chrystusa. Zarówno jedno, jak i drugie przymierze zostało nadane przez Boga, ale każde z nich inaczej. Lecz to prawo nowe, przymierze męki i zmartwychwstania, winno stać się nadzieją wszystkich. Niestety, zostało ono zagubione w ludzkiej historii i kulturze.
Ksiądz Popiełuszko przypominał o tym wszystkim, abyśmy sobie wyraźnie uświadamiali, że cokolwiek czynimy ma - i mieć musi - związek z wartością przymierza. Nie jesteśmy sami na świecie. Łączą nas mocne związki z Bogiem. Gdy to wiemy, wówczas z radością, nawet z heroizmem, podejmujemy życiowe wyzwania, choć zło nie daje za wygraną. Wciąż zadaje rany miłości i pragnieniu przemiany niecierpliwości w posłuszeństwo słowu Zbawiciela. Lecz posłuchajmy św. Jana: Jeśliby nawet kto zgrzeszył, mamy Rzecznika wobec Ojca - Jezusa Chrystusa sprawiedliwego (1 J 2,1). Rzecznik, czyli obrońca, przypomina Jan Paweł II, to ten, kto stając po stronie winnych z racji popełnionych grzechów, broni ich od zasłużonej kary, ocala od groźby utraty życia i zbawienia wiecznego. Tego właśnie dokonał Chrystus. Lecz jak konkretnie możemy odnaleźć w sobie tę skuteczną siłę Ducha? Jak wypełniają się słowa Jezusa?
Działanie Ducha Świętego jest „świadczeniem”. Ono jest wewnętrzne, działa w sercu każdego z nas, a przez tę wewnętrzność rozszerza się w świecie widzialnym. Zobaczyć to możemy tylko w działaniu poszczególnych ludzi, w ich codziennych wyborach, religijnym poświęceniu i świadectwie życia. Przecież najstraszniejsze prześladowania nie zdołały zgnieść Prawdy Jezusowej, która dzięki mocy Ducha Świętego nadal rozkwita na ziemi. My jednak rzadko bywamy zdolni do uświadomienia sobie tego faktu. Dlatego Duch Prawdy przekonuje o tym, że jesteśmy grzeszni, że nastąpi sprawiedliwość i że przyjdzie sąd. Grzech oznacza naszą niewiarę, że Jezus ostatecznie osiągnie chwałę w Ojcu, a sąd, że Duch Święty wykazując winę świata, ostatecznie da nadzieję zbawienia. Sąd bowiem odnosi się nade wszystko do „władcy tego świata”, czyli do szatana. Radujmy się zatem i cieszmy, że nigdy nie byliśmy i nie będziemy opuszczeni przez Ducha - Orędownika, Obrońcę, Rzecznika Miłości.
Ale właściwie dlaczego winniśmy oczekiwać na pomoc Ducha Świętego? Czyż o własnych siłach nie potrafimy czynić dobra, a unikać zła? Czyż koniecznie musimy odwoływać się do czegoś, co nas przekracza, co nawet nie ma swojego imienia? Gdy ktoś z nas zamknie serce przed Objawieniem, wówczas rzeczywiście może zasadnie stawiać tego rodzaju pytania. Nawet Apostołowie, gdy spotykali się z Jezusem zmartwychwstałym, który pokazywał im znaki męki, przenikał zamknięte drzwi wieczernika, nie mogli przezwyciężyć narzucających się wątpliwości. „Niektórzy - powiada Ewangelia - powątpiewali w Niego”. Skoro zatem autentyczna bliskość z Jezusem nie budowała wśród Apostołów trwałych więzi przyjaźni, zaufania, wierności, cóż możemy uczynić my, dzisiaj, gdy z Bogiem „widujemy się” poprzez gesty liturgiczne, modlitwę, świadectwa innych ludzi. Wszyscy poszukujemy ostatecznego dobra, prawdy, piękna. Naturalnie wychylamy się ku tajemnicy. I wiemy jedno na pewno: trzeba przezwyciężać myślenie greckie, sugerujące, że najgłębsza podstawa rzeczywistości, źródło świata w ogóle nie interesuje się nami, pozostając jakimś chłodnym Absolutem, Egoizmem zapatrzonym w głębie samego siebie. Natychmiast odczuwamy wyraźny niepokój, gdy uświadomimy sobie, że Bóg mógłby być kimś takim.
Otóż, na szczęście, już rozpoznaliśmy, że koroną wszystkiego jest miłość, a Bóg objawił nam to, czego zbyt krótki wzrok ludzkiego rozumu nie sięgał: Byt Najwyższy jest Jednym, ale Jego jedność jest jednością miłości - Miłości trzech Osób, które stanowią tylko Jedno, i są Jednym, choć jest ich trzy. Tutaj milkną nasze wszelkie konstrukcje i pomysły. Stajemy wobec zwierzenia samego Boga, który mówi: „Jestem Bogiem Żywym”, a wyrazem Bożej jedności jest Duch Święty - Miłość, która jednoczy Ojca i Syna. Tak właśnie opisują ową tajemnicę teologowie. I przyjmijmy tę ich językową intuicję. Nie ma potrzeby mnożyć dalszych określeń. Duch Święty sprawia, nawet gdy nie jesteśmy niczego w tym względzie pewni, że bywamy ludźmi poszukującymi, że wciąż próbujemy siebie doskonalić, przemieniać, wyzwalać z odrętwienia i obojętności.
Lecz jak Duch działa? Działa w sposób nadprzyrodzony, co wcale nie musi oznaczać, że w jakiś nadzwyczajny, przedziwny, teatralny sposób. Raczej w wewnętrznym natchnieniu, które nie daje się opisać. Jest nagłym stanem umysłu, dzięki któremu potrafimy odeprzeć żal, pokusę pychy i godzimy się na wyniesienie się ponad codzienne przyzwyczajenia, gdy rośnie w nas pokora i miłość do Boga i ludzi. Żyjemy jak gdyby w promieniowaniu niewidzialnego światła.
Niekiedy zdarza się, że nic się w nas specjalnego nie dzieje, a serce mamy przepełnione łagodnością, ufnością, po prostu przyjaźnimy się dosłownie z całym światem, pomimo tego, że mamy świadomość ciężaru cierpienia, niedogodności istnienia, grozy wojny, śmierci. A jednak nie ma w nas martwoty, duchowej ciemności, bo właśnie trwa działanie Ducha Świętego. Proszę się nie martwić. Nie możemy się pomylić, gdyż wszystko, co czynimy, gdy jest dobrem, pochodzi od Czystego Źródła - samego Boga. Dlatego dziękujmy Mu codzienne. Wdzięczność przyciąga Boże dary. Ojciec Święty poucza: skoro sam Jezus nazywa Ducha - Duchem Prawdy, oznacza to, iż jest On Tym, który - po odejściu samego Chrystusa - będzie utrzymywał wśród uczniów tę samą Prawdę, którą Chrystus jest i którą głosi. I już tylko z tego powodu warto, abyśmy się nieco rozchmurzyli.
Wiem, nie jest łatwo podążać śladami Jezusa. Jakżeż bowiem „bez zdumienia w duszy” naśladować ewangeliczny styl życia. Tyle spraw, rzeczy, ludzi odciąga od wiary. Sami Apostołowie przecież z trudem akceptowali słowa Mistrza. Nie tylko dlatego, że ich najzwyczajniej nie rozumieli albo rozumieli opacznie, ale jeszcze (niekiedy) próbowali narzucać Jezusowi własne sposoby „ewangelizacji”. Słyszeli więc zdanie: Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz (jeszcze) znieść nie możecie (J 16,12). Ale cóż! Misja Jezusa nie trwała specjalnie długo. Kilka lat bliskości, to chyba zbyt krótki czas, aby Apostołowie mogli pojąć wszystkie treści Objawienia. Zresztą, czyż można w ogóle rozpoznać wszelkie Boże tajemnice, będąc ułomnym, wciąż ku złu się wychylającym człowiekiem?
Pytanie jest zasadne, konieczne nawet. Dzięki niemu bowiem nie tracimy realizmu życiowego. Potrafimy spojrzeć na siebie bez zbytniej egzaltacji i emocji. Zawsze bywamy narażeni na oddalenie od Jezusa. Nie tylko z powodu jakichś osobistych zastrzeżeń, lecz - po prostu - z ludzkiej nieporadności. Wystarczy chwila nieuwagi, drobny cień bólu, niepowodzenie albo deszcz za oknem. Chcielibyśmy, aby Jezus czuwał nad nami, dawał znaki wsparcia i opieki, lecz znaki widoczne naszym oczom. Tymczasem słyszymy jedynie zapewnienie: Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Lecz właśnie to zdanie stanowi centrum trwałego chrześcijańskiego pocieszenia. Jan Paweł II wyraźnie wskazuje, że pierwszym potwierdzeniem przywołanych słów Jezusa stanie się dzień Zesłania Ducha Świętego, ogarniający nie tylko Apostołów, lecz wszystkie narody świata. Przecież Ewangelia przeznaczona jest dla wszystkich ludzi, coraz to nowych pokoleń, które będą się rozwijać w kontekście różnych kultur i wielorakiego postępu cywilizacji i nauki. Wobec tego i my winniśmy uczestniczyć w tym wydarzeniu.
Trzeba więc odwoływać się do daru pamięci. Przypominać i rozpoznawać naukę Jezusa, odnawiać w sobie rzeczy przeszłe, aby je aktualizować i tworzyć horyzonty przyszłości. Właśnie Duch Święty sprawia, że nie gubimy swej religijnej wrażliwości, ale wciąż umacniamy się, by przyjąć najtrudniejszą z najtrudniejszych prawdę. Staramy się akceptować słowo krzyża. Chrystus otoczony chwałą przez Ducha Świętego - to przede wszystkim Chrystus ukrzyżowany, odarty ze wszystkiego i wyniszczony w swym człowieczeństwie dla odkupienia świata - pisze Jan Paweł II. Dlatego, gdy przed nami, ludźmi słabymi, zjawia się widmo krzyża, musimy odwoływać się do Ducha Prawdy, aby nas umacniał, wewnętrznie przekonywał i przemieniał. Inaczej wciąż będziemy na poziomie pogańskiego myślenia, które nie jest w stanie akceptować cierpienia i śmierci jako „zbawczego daru”. Umocnieni wiarą, próbujemy dawać świadectwo o Chrystusie cierpiącym i zmartwychwstałym. Dzięki Duchowi Świętemu wiemy, że zostaliśmy wezwani przez Boga w Chrystusie do zbawienia. Mamy prawdziwego „Pocieszyciela”, Obrońcę i Rzecznika. Wsłuchujmy się tylko w Jego Boże podszepty...
Duch Święty pozostaje naszym Rzecznikiem i Obrońcą. W tym sformułowaniu odkrywamy ścisłą relację między działaniem Chrystusa i Ducha Świętego. Bo przecież działanie Ducha Świętego przedłuża działanie samego Jezusa. Przyjmujemy tę wieść z radością. Niczego tutaj nie wymyślamy, lecz tylko, bądź aż, przyjmujemy prawdę objawioną. Podobnie jak Apostołowie, od chwili zesłania Ducha mieli w sobie Tego, którego miał Jezus, podobnie i my, otrzymaliśmy siłę, aby podejmować podobne ryzyko i odwagę w momencie trudów życiowych oraz śmierci. Mamy w sobie, powiedzmy odważnie, ducha samego Jezusa i zarazem Ducha Boga, gdyż tylko Bóg może przekazać swego Ducha.
My, oczywiście, nic takiego uczynić nie potrafimy. Bo jakżeż ująć w słowach swą najgłębszą istotę, coś, co stanowi o naszej niepowtarzalności, naszej całkowitej odmienności, barwie istnienia. Możemy przekazać innym swoją wiedzę, kulturę, nawet emocje i nastroje, lecz ducha? To niemożliwe. Tak więc dopiero, jak zauważył jeden z teologów, za którym rzecz całą powtarzam, dzięki zesłaniu Ducha Świętego Apostołowie uznają, że Jezus jest Bogiem. Mogli też przyjąć tajemnicę obecności Bożej w trzech Osobach.
Wystrzegajmy się pokusy natychmiastowego zrozumienia. Obecne czasy zachęcają poniekąd do wzmacniania tego rodzaju pragnienia. Bywamy ludźmi niecierpliwymi. Chcielibyśmy natychmiast i szybko wszystko pojąć, przedstawić, ująć w schemat. A gdy czegoś nie zdołamy rozpoznać, uważamy, że „tym czymś” nie warto w ogóle się zajmować. Na szczęście jednak, Duch Święty podtrzymuje w nas potrzebę wyższego zrozumienia, które zdobywa się powoli i bardzo, bardzo pokornie. Lecz trudności jest tu wiele.
Ewangelie uświadamiają, że Jezus niekiedy odpowiadał pytaniem na pytanie, podobnie jak Matka Boża: ,jakże się to stanie, skoro...” pamiętamy dalszą część zdania. Często też odpowiadał przypowieścią, która - unikając bezpośredniej odpowiedzi na postawione pytanie - była jednak właściwą odpowiedzią dla osoby pytanie stawiającej. Jezus nigdy nie mówił nieprawdy, choć niektóre ze słów przez Niego wypowiadanych wprawiały słuchaczy w zakłopotanie, a nawet wywoływały zgorszenie, czego konsekwencją było porzucenie nauki Mistrza. „I wielu z nich nie chodziło już z Nim” - powiada apostolska narracja. Czy możemy znaleźć się w podobnej sytuacji? Czy możemy nagle głośno krzyknąć: „Dosyć tego, nie będę już z Tobą i za Tobą chodził, Jezu”! Oczywiście, możemy i zapewne zdarzyło się to nam wiele razy. Być może nie w tym sensie, że w ogóle porzuciliśmy Chrystusa, nie, lecz w tym sensie, że łatwo poddaliśmy się perswazji grzechu, że nie potrafiliśmy dać o Bogu wyraźnego świadectwa. Wiara pozbawiona siły uczynków jest krucha jak cienka tafla lodu.
Dlatego warto, abyśmy się modlili o pomoc także do Ducha Świętego. On jednoczy z Jezusem, daje siłę do walki z narastającymi przeciwnościami. Jest, jak powiada Jan Paweł II, źródłem wiary. Co to znaczy? Przede wszystkim, gdyby nie On, Duch Święty, nie moglibyśmy zwracać się ku rzeczywistości niewidzialnej, do tego, czego nie widzimy. Naturalnie bowiem uznajemy za istniejące jedynie to, co daje się objąć, dotknąć, zmierzyć. Duch sprawia, że treści płynące od samego Boga mają do nas przystęp. Nie zamykamy się w swej własnej nieporadności poznawczej, lecz otwieramy duchowo, określę w ten sposób, na powiew Boskiej tajemnicy.
Spójrzmy w krajobrazy Biblii. Abel, Abraham, Mojżesz, ale też Maryja, Józef, Symeon i Anna, Apostołowie, męczennicy, wyznawcy, dziewice, biskupi, kapłani, zakonnicy i ludzie świeccy wszystkich wieków chrześcijaństwa, poprzez wiarę dążyli ku Niewidzialnemu. Wszystkim Duch przynosi łaskę wiary, która jest niezbędna chrześcijanom. Podkreślmy jednak, że spośród wszystkich darów miłość zdaje się być najbardziej potrzeba, konieczna i największa. Ogarnięci miłością w Duchu Świętym odważnie wyznajemy: Panem jest Jezus, czyli, że pokładamy w Nim wszelkie i ostateczne nadzieje, zawsze jednak w perspektywie drugiego człowieka. Nie istnieje wiara samotna, ona zawsze spełnia się w swoistym wychyleniu ku drugiemu. Z natury rzeczy przecież szczęścia smak odczuwamy, gdy tworzymy osobowy, rodzinny, przyjacielski, małżeński krąg. Ksiądz Jerzy napisał: Duch przychodzi, aby pocieszać. Napełniać radością, mądrością i odwagą („Dotknięcie Boga”, s. 37).
Módlmy się:
Prośmy Boga, aby napełnił nas mocą swojego Ducha. Aby uspokoił nasze serca i dodał ufności w zwycięstwo dobra nad złem. Aby oświecił zaćmione umysły naszych braci. Aby wzbudził w narodzie ducha prawdziwej solidarności ludzkich serc. Niech biją rytmem serca Bożego, które tak bardzo nas umiłowało.
W: Ks. J. Sochoń, Rekolekcje z ks. Jerzym Popiełuszką, Wydawnictwo M, Kraków 2001.