Ks. Jan Sochoń, Co zrobiłby ksiądz Jerzy?

Duszpasterstwo i męczeństwo księdza Jerzego Popiełuszki wrosły już na stałe w krwioobieg Kościoła powszechnego i polskiej kultury chrześcijańskiej. Tego faktu nikt i nic nie może zniszczyć albo zdyskredytować. Chodzi jedynie o to, by jego heroiczne świadectwo nie ostało się jako wyblakły znak minionych czasów i epoki rządzonej przez totalitarne i poddańcze sowieckim mocodawcom władze, posługujące się służbami bezpieczeństwa jak zabójczym ościeniem.

Co zatem powinniśmy uczynić, by osoba błogosławionego nadal pozostawała dla nas żywa, przydająca duchowych sił oraz umacniająca na ewangelicznych drogach życia? Aby stawała się ważnym punktem odniesienia także w sprawach społecznych. bo to one (właściwie realizowane) tworzą warunki rozrastania się dobra wspólnego, sprawiają, że ludzie są w stanie realizować wszystkie swe naturalne i otrzymywane możliwości.

WIELKI SPICHLERZ

Odpowiedź wcale nie jest prosta, ponieważ jesteśmy narodem podzielonym i w zasadniczych kwestiach – światopoglądowo-obyczajowych – skłóconym. Trzeba nadto uwzględnić sytuację, w jakiej znalazła się religia katolicka, spychana coraz bardziej na obrzeża zbiorowej przestrzeni, niszczona i traktowana obojętnie przez sporą część ponowoczesnych populacji. Nie zapominajmy również o nadal toczonych sporach wewnątrz samych zbiorowości konfesyjnych oraz konieczności ponownego odkrywania duchowych wymiarów Europy, które – na szczęście – dają się odnowić i zastosować w codziennej praktyce. Chrześcijaństwo musi podjąć na nowo swój udział w kształtowaniu duchowej jedności Europy. Jan Paweł II często podkreślał, że same racje ekonomiczne i polityczne jej nie ukształtują. Nazajutrz – przypomnę – po historycznej wizycie Gorbaczowa w Watykanie wygłosił do kardynałów i współpracowników Stolicy Apostolskiej przemówienie w formie życzeń bożonarodzeniowych. Podkreślił wówczas: „Europa musi stać się „domem”, w którym każdy naród znajdzie akceptację dla swej tożsamości, pomoc na drodze rozwoju, a przede wszystkim poszanowanie dla swoich słusznych dążeń”.

Można przeto, w poetyckim duchu Osipa Mandelsztama, porównać Europę do wielkiego spichlerza, pełnego różnorodnych ziaren, z których wypala się bochny chleba. Położenie ziarna w chlebie odpowiada położeniu jednostki w tym całkowicie ożywczym i mechanicznym połączeniu, które nazywamy wspólnotą europejską. Zdarzają się takie momenty w historii, kiedy nie piecze się już chleba, kiedy spichlerze pełne są ziarna ludzkiej pszenicy, lecz młyn nie miele, młynarz się zestarzał i zmęczył, a szerokie skrzydła wiatraków bezradnie czekają na robotę. W takim dziejowym momencie obecnie się znajdujemy. Kontynent europejski stał się terenem nowego islamskiego „najazdu”, i to w chwili, w której Europa znajduje się na niepewnym etapie redefinicji samej siebie i nie potrafi jeszcze dokonać jasnych wyborów politycznych, niepewna swej tożsamości kulturowej. Kryzys ekonomiczny zaraźliwie dopełnia tego ponurego obrazu.

Ale w sposób paradoksalny wskazane okoliczności mogą wzmacniać europejskiej idee odradzające myślenie religijne i chrześcijańskie wartości. Działalność księdza Popiełuszki nie kształtowała przecież swego charakteru w krajobrazie moralnie wyrazistym, ale w okowach komunistycznego zniewolenia. Trudno było w tamtym czasie o zdecydowane promienie nadziei, a jednak Polacy nie okazywali rezygnacji z walki o demokratyczne wzorce i zachowanie religijnej tożsamości. Ich wiara kształtowana się i nadal kształtuje w blasku najróżniejszych przeciwności i napływającej z wielu stron niechęci.

Ksiądz Jerzy okazał się znamiennym wyrazicielem społecznych postaw, które wówczas nie mogły się szerzej ujawniać, skute milicyjnym kordonem. Odważnie zabiegał o to wszystko, co w naszej teraźniejszości jest zwykłą normalnością. Nigdy jednak nie wolno dawać się usypiać pozornej, by tak nazwać, dobroci czasu i ustroju. Siły promujące zło znajdują się zawsze w aktywnej gotowości. Wystarczy dosłownie jedno wydarzenie, jakieś pęknięcie społecznej struktury, by niebezpieczna lawina zaczęła ogarniać obywatelską przestrzeń. A środowiska ateizujące i liberalne chyba nigdy nie ucichną; będą szumnie domagać się, by ich zapatrywania znajdowały coraz szerszy posłuch.

Wielu z tych, którzy znali żoliborskiego męczennika, zadaje charakterystyczne pytanie: jak on zachowałby się w naszym wieku, gdyby nie został skrytobójczo umęczony i nadal pracował? Jak reagowałby na dokonujące się przemiany i religijne kontrowersje? Czy publicznie ganiłby tych dygnitarzy, którzy podsycają partyjne nienawiści i czynią z Kościoła narzędzie gry politycznej? Zapewne starałby się przede wszystkim uzgadniać swe wypowiedzi i służbę duszpasterską z pryncypiami nauki społecznej przynależnej katolickiej tradycji i wyrażonej w dokumentach Soboru Watykańskiego II. Stawałby w obronie tych, którzy z jakichkolwiek powodów doznali krzywdy i poniżenia. Czyniłby to na miarę swych możliwości i intelektualnego rozeznania, przedkładając ponad osobiste i partykularne korzyści sprawy drugiego człowieka, z racji jego godności jako osoby stworzonej przez Boga.

Nie dałby się zapewne zwieść sile atrakcji niesionych przez nowoczesną rzeczywistość i globalne – rozpowszechniane przez media – projekty. Odczuwałby na własnej skórze trud kapłaństwa, przed którym kurczy się obszar ewangelicznego oddziaływania, gdyż pojawiają się przedziwne formy duchowego odnoszenia się do świata. Nie liczy się w nich Kościół, lecz tylko i wyłącznie sfera indywidualna, świadome korzystanie z ekstatycznych praktyk typu estetycznego, erotycznego bądź ogólnie – katartycznego.

W takim ujęciu osobiste emocje i wewnętrzne uniesienia ludzi łączą się z każdym przeżyciem, której jest w stanie dokonać w nich jakiegoś parareligijnego wstrząsu. Tradycyjna religia naturalnie nie znika, ale zamiast niej pojawiają się najróżniejsze agendy „produkujące sens” w czasie kryzysu sensu, a tradycyjną kategorię godności zastępuje się egzystencjalną autentycznością. Rodzi się płynny rynek religijny, powstający na styku tego, co religijne, i tego, co niereligijne. Do głosu dochodzą stanowiska propagujące tzw. świecką, a nawet ateistyczną duchowość. Okazuje się, że właściwie nie ma ludzi niewierzących, tyle tylko, że owa wiara w żaden sposób nie odnosi się do osobowo pojętego Boga. Jej naczelną dewizą jest, aby wyrażać to, co religijne w symbolice kultury świeckiej. Nie daje ona pierwszeństwa temu, co chrześcijańskie lub ewidentnie kościelne i związane ze słowem „urząd”, który – choć, zgodnie ze swym celtyckim pochodzeniem (ampaht), oznacza służenie – kojarzy się raczej w wyniosłością, panowaniem i arogancją. Wyraża widoczną niechęć do określonej leksyki religijnej.

Konsekwencją tego rodzaju zamysłu jest to, że w akceptowanych przez jej wyznawców formach wyrażania duchowości nie liczy się już transcendentnie i osobowo pojęty Bóg, co najwyżej jakaś doświadczalnie przeżywana „pozaziemska moc lub energia”. Popularność zyskuje hasło: „Nie jestem religijny, ale mam duchowość”. Całość doświadczenia egzystencjalnego bywa ujmowana w kategoriach dynamiki życia ludzkiego. Dlatego na przykład oddanie się jakiejś wielkiej sprawie będzie przynosiło sens i zyska duchowy wymiar. Ten sens może być wszelako wszystkim: różnorako pojmowanym Bogiem, nauką, ojczyzną, demokracją, naturalną medycyną, sportem, biznesem, polityką, sztuką, zwłaszcza architekturą bądź czymkolwiek innym. Otrzyma miano niecodziennego zindywidualizowanego sacrum z „tego świata”, znajdującego się w zasięgu ręki.

Jedni poszukiwacze duchowości – jak ktoś zgrabnie uogólnił – będą odnosili się do nadludzkiej rzeczywistości, znajdując miejsce gdzieś między ezoteryką a okultyzmem, wiarą w istoty pozaziemskie a satanizmem i nowym ruchem czarownic (wiccanizm). Drudzy natomiast, posługując się technikami medytacji i psychoanalizą, oddadzą się tropieniu tajemnic własnej istoty. To, co może nadawać życiu sens, na przykład ekologia, feminizm, homoseksualizm, numerologia, obrona grup etnicznych, uznaje się za światopogląd wyznawany wręcz z religijnym fanatyzmem. Nawet agresywne zwalczanie wszelkiej religii ma też charakter światopoglądu.

Duchowość nie będzie więc znakiem wewnętrznej jedności z Bogiem i ewentualnie poszukiwania odpowiedzi na fundamentalne pytania, jakie budzi w człowieku jego własne istnienie i dookolny świat, ale głównie jej cele sprowadzają się do zapewnienia mu dobrego bieżącego samopoczucia i w miarę trwałych pod względem atrakcyjności i siły przeżyć psychicznych. demokratyzacja życia sprawia, że tego typu „doświadczenie mistyczne” dostępne musi być każdemu, bez konieczności podejmowania trudu ascetycznego, modlitewnego czy wiążącego się z przestrzeganiem reguł moralnych. Łatwo zauważyć, że mamy tutaj do czynienia z rozpaczliwą pogonią za doznaniami, których nie wypada inaczej nazwać, jak tylko pseudomistyką bądź „bakchicznym upojeniem”, o jakim wspomina w „Fajdrosie” Sokrates.

CHRZEŚCIJAŃSKA DUCHOWOŚĆ

Ksiądz Popiełuszko reagowałby zapewne na tego rodzaju wyzwania. Przekonywałby całą swą postawą i stylem kapłańskiej obecności, że najróżniejszego rodzaju duchowości spotykamy także w Kościele, co zresztą jest chyba nieuniknione i potwierdzone przez Katechizm Kościoła Katolickiego. Czym wobec tego wyróżniałaby się duchowość chrześcijańska, jako określona forma przeżywania przez ochrzczonego indywidualnej relacji z Bogiem, najpełniej objawiającym się w Chrystusie, który przyjął ludzkie ciało, by dokonać dzieła odkupienia? Otóż, kierując się nauką Chrystusa i przykładem jego życia, dążąc do unii z Bogiem przez stan łaski, modlitwę, ascezę, praktykowanie miłości, doświadczenie mistyczne, chrześcijanin buduje swój autentyczny etos. To słownikowe ujęcie duchowości odsłania jej chrześcijański format.

Głównie i przede wszystkim chodzi o przesłanie Ewangelii, sprowadzające się do zachęty, by przyjąć ideę Królestwa Bożego i dojść do zjednoczenia z Bogiem. Drogą do tego celu nie jest jakiś abstrakcyjny model postępowania, czy realizacja zbioru przepisów podobnych do reguł mądrości Buddy, ale osoba Chrystusa, jeżeli nawet konkretyzuje Ona swoją naukę w prostych kontekstach np. w Kazaniu do Górze czy w parabolicznych przypowieściach. Właśnie Chrystus ofiarowuje łaskę, dzięki której następuje usunięcie ludzkiego grzechu i wejście na ścieżkę pielęgnowania cnót teologicznych: wiary, nadziei i miłości. Pełny ich rozkwit wiedzie definitywnie do głębokich przeżyć wewnętrznych, ponieważ doprowadza do pewnego uświadomienia sobie przez człowieka prawd wiary, życiowych wskazań w nich zawartych i w końcu obecności Boga w duszy.

Ale najważniejszą siłą sprawczą wszelkiej duchowości chrześcijańskiej jest Kościół z Pismem Świętym i Tradycją, ze swoją liturgią, sakramentami i hierarchią. To zakłada, że owa ekonomia eklezjalna stanowi podstawową zasadę, konieczną dla chrześcijańskiej duchowości w tym szeroko pojętym znaczeniu, w jakim mówimy, że wszelka łaska przechodzi przez Kościół, zgodnie z odpowiednio pojmowaną formułą: „Extra Ecclesiam nulla salus”. Prawdziwa chrześcijańska duchowość rozwija się „wewnątrz Kościoła”, a przynależność do Kościoła wiąże się z przyjęciem – jak to określają dokumenty Soboru Watykańskiego II – synostwa Bożego przez chrzest. Konsekwentne przedłużenie chrztu dokonuje się za pośrednictwem Apostołów i ich następców. To tłumaczy, dlaczego różne duchowości – katolickie, protestanckie, prawosławne – mogą zawierać autentyczne części wszelkiej duchowości chrześcijańskiej.

Z powyższego wynika, że źródło zbliżające do siebie chrześcijan i ich różnorodne duchowości stanowią Chrystus, Kościół, Biblia i liturgia, dziecięctwo Boże, łaska i zmartwychwstanie. Naturalnie, w przeciągu dziejów następowało coraz głębsze uświadamianie sobie znaczenia tego, co wypowiada duchowość chrześcijan, ale co wcale nie wskazuje na pojawienie się żadnej „rewolucyjnej duchowości”, prowadzi natomiast do pełniejszego rozumienia posłannictwa Chrystusowego. Wyobrażam sobie, że w taki sposób ksiądz Popiełuszko mógłby motywować i uzasadniać wiernym potrzebę pozostawania przy chrześcijańskiej wizji życia. Musiałby wznosić się na szczyty – także intelektualnej – wrażliwości, by móc nawiązać kontakt z tymi wszystkimi ludźmi, których fascynują nowoczesne idee i oczekiwania pozbawione religijnych barw.

CHRYSTUS NASZYM SUMIENIEM

Dzisiejszy świat zaczyna przypominać niektóre gminy pierwotnego Kościoła, do których św. Paweł Apostoł kierował niekiedy gniewne napomnienia i przypominał o podstawowych zasadach przesłania Chrystusowego. Był stanowczy, pryncypialny, nie upraszczał złożonej politycznej i religijnej rzeczywistości. Zabiegajmy – idąc jego śladami – o dialog, przedstawiajmy swe racje, zawsze gotowi do kompromisu, którego jednakże nie powinniśmy traktować, jako celu samego w sobie. Ostatecznym kryterium podejmowanego działania jest i być musi zgodność z ewangeliczną stroną życia, z tym, co nam pozostawił sam Jezus Chrystus. On jest naszym głosem sumienia, doradcą i poręczycielem przed Ojcem w niebie. Walka z prawdą będzie trwała w dalszym ciągu, lecz nieprawda nie ma najmniejszych szans, by ostatecznie zatriumfować.

Ksiądz Popiełuszko miał tego faktu widomą świadomość. Mimo otaczających ówczesną Polskę ciemności nie pozbywał się nadziei. Powtarzał: nie mówmy, że świat jest coraz gorszy, coraz smutniejszy. A jeżeli nawet tak jest, to źródła smutku są w nas, a nie gdzie indziej. Stąd też i powody radości muszą być w nas. I podkreślał: autentyczne życie duchowe, spontaniczna radość to obecność Boga zarówno w wymiarze osobistym, jak i społecznym, to również akceptacja cierpienia – o ile bywa ono przeżywane wespół z Chrystusem – pojmowanego jako chrześcijańska droga ocalenia. Dopóki żyjemy, nie utraciliśmy możliwości korzystania z darów niesionych przez miłosiernego Boga. Tylko módlmy się, rozmawiajmy, nie wynośmy własnych opinii ponad miarę; dziękczynnie tańczmy przed Stwórczą Miłością. Wówczas i kapłańskie dzieło błogosławionego księdza Jerzego Popiełuszki nie zniknie ani z naszych serc, ani z naszego religijnego dziedzictwa.

W: Idziemy, nr 42 (319), 16.10.2011, s. 14-16.