Ks. Andrzej Luter: Święty zagubiony

Pamiętam doskonale ten dzień. Przed 1 listopada 1984 r. klerycy rozjechali się do różnych parafii. Wykorzystałem moment i w wolnej chwili poszedłem wieczorem do kościoła św. Stanisława Kostki, gdzie trwały całodobowe modlitwy w intencji odnalezienia ks. Jerzego Popiełuszki. W jednej z bocznych kaplic czuwała Piwnica pod Baranami (jedyny raz w życiu widziałem Piotra Skrzyneckiego bez kapelusza). Potem rozpoczęła się msza.
Pod koniec liturgii wśród celebransów zauważyłem niepokój. Widoczny z daleka Krzysztof Kolberger, stojący obok ambonki (czytał lekcje), zaczął płakać. Ks. Andrzej Przekaziński odczytał komunikat o znalezieniu zwłok ks. Jerzego. W jednym momencie cały kościół ogarnął przerażający szloch.
Ks. Feliks Folejewski podszedł do mikrofonu, rozpoczął: „Ojcze nasz…”, doszedł do słów: „… i odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Trudno było te słowa wtedy wymówić, ale ks. Folejewski zaczął je powtarzać, raz i drugi, w ten sposób opanowując nie tylko rozpacz, ale może także nienawiść, która ogarnęła zebranych. Kilka dni później był pogrzeb, a jednak o wiele lepiej pamiętam tę wstrząsającą mszę.
Dwadzieścia sześć lat po zbrodni, która wstrząsnęła Polską, niepozorny ksiądz z żoliborskiej parafii będzie wyniesiony na ołtarze. Beatyfikacja – wielkie wydarzenie w Kościele! Zastanawiam się – znakiem jakich wartości będzie dla współczesnego świata bł. Jerzy Popiełuszko?
Popiełuszko był prostym księdzem, żadnym tam intelektualistą, ale miał dar od Boga: otwartość na wszystkich ludzi, ciepło i „tan bezradny uśmiech”, jak określiła to kiedyś Anna Szaniawska, wdowa po wielkim filozofie. Bo to właśnie prof. Klemens Szaniawski w najbardziej dramatycznym okresie był najbliższym przyjacielem księdza. Tak, bł. Jerzy będzie przypominał o miłości do człowieka, która w ekstremalnej sytuacji prowadzi do ostatecznego świadectwa, jakim jest męczeństwo i śmierć. Tego męczeństwa Jerzy nie chciał, bo nikt żyjący pełnią życia nie chce być cierpiętnikiem, ale nie cofnął się, mimo że otrzymywał groźby preparowane przez SB, a kuria proponowała mu wyjazd do Rzymu, pragnąc uchronić go od niebezpieczeństwa. Uznał, że w krańcowych okolicznościach musi pozostać z ludźmi, którzy mu zaufali. Czuł, że wokół niego staje się „duszno”, czuł zapewne – po ludzku – strach. Ale pozostał. Poza tym był wierzący! Miłość do człowieka pozwoliła ks. Jerzemu zbliżyć się do ludzi o różnych poglądach, wierzących i niewierzących. On ich nie nawracał, on im delikatnie wskazywał drogę, nie wywyższając się, bo widział wokół siebie ludzi odważniejszych i mądrzejszych od siebie. Tak sobie myślę, że bł. Jerzy może być wzorem dla współczesnych księży.
Czy tylko te „ludzki” i personalistyczny wymiar świętości Jerzego będzie zgłębiony? Czy zamiast tego nie zostanie on aby „unarodowiony”? Czy aby nie stanie się nagle symbolem patriotyzmu, a jego wizerunek nie zacznie powiewać na sztandarach politycznych? Już widać, że im dalej od śmierci księdza, tym dziwniejsi ludzie przyznają się do dziedzictwa po nim.
Nie znałem ks. Jerzego osobiście. „Otarłem się” o niego dwukrotnie w czasie stanu wojennego. Odprawiał wraz z ks. Janem Sikorskim msze za ojczyznę w kościele seminaryjnym na Krakowskim Przedmieściu. Byłem wtedy klerykiem, wraz z kilkoma kolegami służyliśmy na tych mszach. Potem przyszła wiadomość o porwaniu księdza. Pamiętam poranną mszę św. klerycką w intencji odnalezienia ks. Jerzego. Odprawiał ją niezwykle podekscytowany ks. Ryszard Rumianek, kolega kursowy Jerzego, wtedy wicerektor seminarium; zginął w katastrofie lotniczej pod Smoleńskiem.
Wybory Boga są nieodgadnione, dlatego do świętości powołani są także tacy chłopcy jak Jerzy – pęknięci, niepozorni, zagubieni.


W: Ks. Jerzy Popiełuszko, Zło dobrem zwyciężaj, modlitwy, kazania, rozważania, red. Dariusz Fedor, Warszawa 2010.