Dzień 9 - Przebaczenie i pokuta

Ludzie po wielu latach, często po latach czterdziestu, pięćdziesięciu, nabierają odwagi, żeby przyjść do mnie i prosić o pojednanie z Bogiem, o spowiedź, Komunię świętą. Jest to przeżycie i dla mnie jako księdza, i dla tych ludzi również. Oczywiście, nie jest to jedyna forma. Bardzo często proces nawracania się, powrotu do Boga, do Kościoła, czy odnalezienie w ogóle Boga, zaczyna się od właściwej postawy patriotycznej i Bóg może wybrać różne drogi do nawrócenia („Dotknięcie Boga”, s. 95-96).

Ksiądz Jerzy powiadał, że liturgiczna mądrość Kościoła podsuwa wiernym różne tematy do refleksji. Przypominał, że są pośród nich sprawy ważne, ale i te najważniejsze. Do tych ostatnich należy pokuta. Albowiem Bóg, obdarzający nas niezliczoną ilością darów, pozostaje Bogiem miłosierdzia i przebaczenia. Zasadniczo to, kim i jacy jesteśmy, że doświadczamy cudowności i piękna świata, że jest obok nas ktoś, kogo ukochaliśmy, że wreszcie potrafimy wzajemnie się sobą wzbogacać, cieszyć bliskością - wszystko od Niego otrzymaliśmy. Jakże zatem nie podnosić dziękczynnie rąk, nie wzywać Ducha Świętego, aby umacniał radość. Radość umartwioną. W przywołanym sformułowaniu nie ma żadnej sprzeczności. Umartwienie, pokuta, ciężar nawrócenia łączą się nierozerwalnie z uczuciami duchowego spełnienia. Bo Bóg rzeczywiście pragnie nas zbawić. Powinniśmy tylko spoglądać jak biblijni Izraelici na miedzianego węża, czyli Chrystusa, który uczynił ze świata rzeczywistość odkupioną, dzięki czemu możemy przezwyciężać codzienne słabości.

Kościół przecież - podkreślał ksiądz Popiełuszko — otrzymał od Chrystusa władzę leczenia „chorób grzechu”poprzez sakrament pokuty. Konieczna jest jednak z naszej strony ciągła postawa ewangelicznego syna marnotrawnego, pozwalająca za pośrednictwem kapłana nawiązywać na nowo przyjaźń między nami a Bogiem („Dotknięcie Boga”, s. 51). Miłosierdzie Boże sprawia, że grzech nie jest w stanie opanować nas bezpowrotnie. Dlatego odnajdujemy w sobie radość i wdzięczność, choć jesteśmy świadomi, że sami siebie potrafimy odciągnąć od Boga, wręcz siebie potępiać. Jeden z teologów zauważył, że Bóg nie ma żadnego interesu w tym, by potępiać człowieka; jest On samą miłością, która posuwa się tak daleko, iż Ojciec wydaje Syna za świat: więcej już nie może nam dać.

A my? Przyjmujmy niebieskie dary w taki sposób, aby owocowały dobrem, szlachetnością, pokorą i umiejętnością bycia z bliźnimi. Nie warto ukrywać ich w zakamarkach własnej duszy. Trzeba pamiętać, że dom naszych serc codziennie kurzy się, brudzi, gdyż grzech z łatwością nas obejmuje; że koniecznością pozostaje wysiłek nawracania się, szczególnie w czynach, wydawałoby się, mało znaczących, zwykłych; wreszcie, musimy modlić się, wykradać swojemu egoizmowi czas i ofiarowywać go Bogu. Albowiem bez modlitwy nawet największe do Boga przywiązanie traci swą żarliwość i autentyczność. W Bogu, wskazywał ksiądz Popiełuszko, trzeba szukać spokoju. Najlepiej w cichej modlitwie, w poleceniu wszystkiego, co się czyni Bogu („Dotknięcie Boga”, s. 26).

Niech więc ogarnia nas światło Bożej łaski, abyśmy przyjmowali z nadzieją dary Jezusowej miłości. W wierze zawsze chodzi o realne działania. Przyjmowanie ewangelicznych zaleceń oznacza ich realizację w codzienności istnienia, a nie jakieś jedynie teoretyczne zaufanie. Oczywiście, nasza sytuacja wcale nie jest prosta. Wciąż bowiem znajdujemy się niejako pomiędzy dwoma, tak bym powiedział, źródłami perswazji: światłem i ciemnością. I często bardziej miłujemy ciemność, gdyż w jej głębi bywamy swobodniejsi, mniej skrępowani i - jak się wydaje - wolni. Jasność wymaga natomiast odpowiedzialności, zwracania uwagi na inne osoby. I przede wszystkim walki ze złem. Światło uwidacznia grzechy, dlatego nie lubimy światła. Na szczęście jednak czerwcowe dni Jezusowego Serca, łączące radość i wysiłek, sprawiają, że nasze uczynki dokonujemy w Bogu. W czerwcu, w miesiącu poświęconym Bożemu Sercu, chcemy naszym sercem ogarnąć tych, którzy naszego serca najbardziej potrzebują - mówił ksiądz Jerzy w 1982 roku. Bowiem pragniemy odnieść zwycięstwo nad złem i własnymi słabościami. Chcemy mieć udział w zmartwychwstaniu Chrystusa. Wszystkie ścieżki naszych codziennych wyborów zbiegają się - właśnie dlatego - w punkcie, który nazwałbym ufnym posłuszeństwem Bogu. U Jezusa cierpienie za wszystkich łączy się z wielką radością, radością boską, spontaniczną, która daje posłuszeństwo Ojcu, radością płynącą z możliwości miłowania aż do ofiary, całkowicie tkwiącą w Bogu. Nie jest to jakaś radość - proszę zauważyć - psychologiczna, lecz tworząca samo Jezusowe istnienie. Dzięki niej możemy stawać się ludźmi coraz lepszymi, budować wspólne dobro, oczekiwać, że Duch Święty nigdy nas nie opuści.

Jednakże musimy być czujni. Grzech nigdy nie daje za wygraną. Trzeba wciąż trwać, jak określał ksiądz Jerzy, w ciągłej gotowości chrześcijańskiej, która jest zdolnością rozpoznawania w wydarzeniach dnia codziennego Bożej obecności. Przyjmijmy zaproszenie św. Jana, który prowadzi nas na ucztę, przygotowaną na cześć Chrystusa w domu niejakiego Szymona Trędowatego, jednego z zamożniejszych mieszkańców Betanii.
Pośród przybyłych na uroczystość znajdował się także Łazarz, wskrzeszony z martwych.

Spotykamy też Martę i Marię, jego siostry. Jezus jest świadom podjętej drogi. Okrzyk - wyrok skazujący Go na haniebne ukrzyżowanie już zagnieździł się w umysłach żydowskich przywódców. Musieli oni jednakże działać ostrożnie, z rozwagą, gdyż w Jerozolimie znajdowało się wielu pielgrzymów, również bliskich znajomych Jezusa i pierwszych wyznawców Jego orędzia, stanowiących swego rodzaju wierną ochronę. I właśnie Maria wywołała podczas uczty wielkie poruszenie, a pośród niektórych nawet zgorszone zacięcie warg. Otóż, nagle wchodząc do pokoju, rozbiła długą szyjkę flakonu, zawierającego librę, czyli około 327 gramów bardzo drogiego olejku i namaściła najpierw głowę, potem nogi Jezusa. Nieco później, na znak głębokiego szacunku, jak bezimienna grzesznica, osuszyła je własnymi włosami. Uczyniła to niejako naturalnie, życie jej brata przecież to dar samego Jezusa. Jednakże czyn ten uznano, jakbyśmy dzisiaj powiedzieli, za kontrowersyjny. Szczególnie głośno protestował Judasz, zarządzający finansami apostolskiej wspólnoty. Ileż dobra można byłoby sprawić za niemal 300 denarów? Taką wartość miał wylany na głowę Zbawiciela olejek, równoważony z całoroczną zapłatą robotnika. Istoty i znaczenia, przedstawionego przez św. Jana, wydarzenia nie należy jednak szukać w reakcjach Judasza i Apostołów. Oni - przypuszczam - nie rozpoznawali dokładnie sensu dziejących się spraw. Jakże niepewne nitki wierności łączyły wówczas Apostołów z Jezusem!

„Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam: Jeden z was Mnie zdradzi”. Słysząc słowa Jezusa dziwimy się, z niedowierzaniem wpatrujemy się w Boską twarz. Ależ to nie może o nas chodzić! Nie odważamy się jednakże bezpośrednio zapytać Jezusa, albowiem nie posiadamy odpowiednio gorącej miłości. Dajemy natomiast znaki tym, którzy - jak św. Jan - mogą oprzeć się na piersi Jezusa i powiedzieć: Panie, czy to ja Cię zdradzę? Miłość jest odważna, nie boi się odpowiedzialności, umie przyjąć przebaczenie i sama przebacza. W każdym razie jesteśmy w stanie porzucić Jezusa, tak jak Judasz. On choć mógł, nie skorzystał z daru miłości ani daru przebaczenia. Gdy już dowiedział się o najgłębszej tajemnicy swego istnienia (okaże się zdrajcą Boga!), natychmiast opuścił wieczernik i poddał się szatańskim perswazjom. Pozostał przy swojej osobistej ideologii. Dlaczego?

Czy tylko dlatego, że umiłował bogactwo, pieniądze? Chyba nie. Judasz na pewno kochał Jezusa. Gdyby było inaczej, nie żałowałby swoich czynów, nie porzucił na posadzce srebrników, nie rozważał podjętej zdrady. Niemniej, jego miłość nie była na tyle mocna, aby uniknąć perswazji zła. Zawierała głębokie, ciemne rysy i załamania, ale o nich - niestety - nic konkretnego nie potrafimy powiedzieć. Pozostaną na zawsze tajemnicą Judaszowego serca. Gdyby zdobył się on chociaż na odrobinę ufności w miłosierdzie Boga, gdyby zdecydował się na przyjęcie przebaczenia, gdyby jak Piotr zapłakał. On chyba zwątpił w możliwość przezwyciężenia ciążącej rozpaczy. Dlatego - jak mówi narrator ewangeliczny - poszedł i powiesił się. Gdy więc przeżywamy chwile rekolekcyjnego uciszenia, bardziej niż zwykle intensywnej modlitwy, nie gódźmy się na Judaszowy sposób istnienia. Brońmy się przed każdą formą zdrady i rozpaczy.

Niestety, zabójca księdza Popiełuszki otrzymuje tygodniową przepustkę, udziela wywiadów, powracając niejako do swojej pierwszej roli, do swych korzeni. Przez całe życie walczył z hierarchią Kościoła i samym Kościołem. Trudno się teraz dziwić, że nie pozbył się tej zabójczej procedury.

Miałem okazję rozmawiać wiele godzin z mordercą księdza Popiełuszki. I przyznaję, że dałem się nabrać na jego rzekome duchowe przewartościowania i - jak sam to nazwał - nawrócenie. Sprawiał wrażenie człowieka, który nie do końca był świadom tego, co czynił podczas służby u partyjnych generałów. Prosił, żeby dostarczyć mu do więzienia Biblię, książki religijne, a nawet obrazki święte. Dałem się wciągnąć w jego machinę, więc dopiero teraz widzę, że była to kolejna podstępna gra. To etap w rozwoju - jak nazywam - totalitarnej osobowości Piotrowskiego. Trzeba sobie uświadomić, że został on znakomicie wyszkolony do działań skierowanych przeciwko Kościołowi i ludziom Kościoła. Pomimo zewnętrznych, udawanych znaków przemiany, wciąż świadomie trwał, w zabójczej dla społeczeństwa polskiego, naszej ojczyzny, historii, a także księdza Popiełuszki, wizji świata.

Nie mamy, oczywiście, prawa do oceniania duszy innego człowieka oraz tego, jak on naprawdę przeżywał swoje uwikłanie w totalitaryzm. Ale jego zachowanie świadczy o tym, że wszystko jest spreparowaną grą, przed którą powinniśmy się bronić. I starać się, jak to tylko możliwe, przebaczać nieprzyjaciołom. Czy to możliwe? Ksiądz Jerzy wciąż do takiej postawy zachęcał.

Zajrzyjmy do Biblii. Tam człowiek ciągle znajduje się w obliczu swego nieprzyjaciela. Krajobrazy biblijne przeciwstawiają Kaina Ablowi, Sarę Agar, Józefa - jego braciom. Walka Saula z Dawidem stanowi przedmiot najdokładniejszego opisu nieprzyjaźni osobistej. Nieprzyjacielem jest Saul. Nastaje on na życie Dawida z powodu zazdrości. Dawid jednak stara się ze swej strony nie dopuścić do tego, by odpłacić Saulowi podobną nienawiścią. Jego postawa jest taka, że gdyby ktoś z nas chciał się dzisiaj ponad nią wznieść, to musiałby najpierw wiele uczynić, żeby jej dorównać.

Izraelici doznawali podobnych trudności. Ale stopniowo obraz nieprzyjaciela będzie się im kojarzył z obrazem ciemięzcy. On wymierza karę w imieniu Boga. To oznacza, że pełnia czasu jeszcze nie nadeszła. Powoli dokonywało się moralne oczyszczenie narodu.

Człowiek powinien przebaczać, jeśli chce, aby Bóg mu przebaczył. To są ewangeliczne wymagania Chrystusa. Jeśli więc przebaczamy, nie mamy równocześnie złudzeń co do świata, podobnie jak nie ulegał złudzeniom Chrystus, gdy chodzi o faryzeuszy i Heroda. Jednakże Pismo Święte podpowiada: zgromadź rozżarzone węgle na głowie nieprzyjaciół. Nie będzie to znakiem zemsty, lecz tego, że ogień zmieni się w miłość, gdy tego nieprzyjaciel zechce. Człowiek, który stara się ukochać nieprzyjaciela zabiega o to, aby go zmienić.

Niektórzy słysząc takie słowa krzykną z przejęciem: „Ależ to czysta utopia”. Czy jednakże? Przecież można wytrwać w miłości Jezusowej. Można „porzucić wszystko”. Nie należy tylko łagodzić chrześcijańskiej nauki, wybierać z niej to jedynie, co nam aktualnie odpowiada, zaspokaja oczekiwania. Albowiem to nie Chrystus ani Kościół jest wobec nas wymagający, lecz my sami, nawet nie wiedząc o tym, wymagamy dużo od siebie. Sami ukrywamy przed sobą swoje własne wymagania, obawiając się i lękając obowiązku bycia ludźmi.

W chwili, kiedy zdamy sobie sprawę, co jesteśmy warci i czego naprawdę pragniemy, i że wymagania miłości są naszymi wymaganiami, wówczas autentycznie opowiemy się za Jezusem i staniemy się Jego uczniami.

Módlmy się:
Prosimy Boga o nadzieję, bo tylko ludzie silni nadzieją są zdolni przetrwać wszelkie trudności.
Prosimy o wewnętrzną radość, bo jest ona najgroźniejszą bronią przeciwko szatanowi, który smutny jest z urodzenia.

za: Ks. Jan Sochoń, Rekolekcje z ks. Jerzym Popiełuszką, Wyd. M., Kraków 2001.