Silny miłością

z Katarzyną Soborak, kierownik Ośrodka Dokumentacji Życia i Kultu bł. ks. Jerzego Popiełuszki, rozmawia Małgorzata Rutkowska

- Błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko otrzymał szczególny przywilej od Pana Boga: urodził się w święto Podwyższenia Krzyża Świętego, 14 września. To był taki pierwszy znak z Nieba, że w jego życie wpisany będzie krzyż, trudna łaska cierpienia?

- Pani Marianna Popiełuszko opowiadała mi, że zanim jeszcze urodził się ksiądz Jerzy, oddała go Panu Bogu. Bardzo pragnęła, że jak się urodzi dziewczynka, to zostanie zakonnicą, jak chłopiec - kapłanem. To było jej marzenie. Gdy w święto Podwyższenia Krzyża Świętego urodził się ks. Jerzy, mama była szczęśliwa, że na pewno to będzie kapłan. W Okopach i w okolicy niemal w każdej rodzinie były powołania i mama też bardzo tego pragnęła. Ksiądz Jerzy miał od początku specjalne błogosławieństwo Pana Boga i na pewno bóg miał w stosunku do niego swoje plany i go prowadził.

- Jego drogi do świętości nie można zrozumieć bez domu rodzinnego w Okopach. To była chyba najważniejsza szkoła życia ks. Jerzego? Na kolanach rodziców dorastał do świętości?

- W domu państwa Popiełuszków codziennie klękało się do modlitwy, wszyscy razem się modlili. Nigdy nie było z tym problemu. Ksiądz Jerzy już jako mały chłopiec ustawiał sobie na stoliku święte obrazki i kwiatki, narzucał na siebie jakieś chustki i naśladował księdza. Wzrastał w atmosferze rodzinnej modlitwy - w maju zawsze odmawiali litanię do Matki Bożej, w czerwcu - do Serca Pana Jezusa, w październiku Różaniec. Jak ks. Jerzy zaczął chodzić do szkoły, od razu chciał służyć do Mszy św., być ministrantem, chociaż do kościoła miał daleko, ok. 4,5 km. Wstawał bardzo wcześnie, bo Msza św. rozpoczynała się o godzinie siódmej rano. Po drodze mijał krzyż, który stoi do dziś, ramionami zawieszony na komarach drzewa, rośnie w górę razem z nim. To pamiątkowe miejsce modlitwy ks. Jerzego. Mam nieraz go prosiła, żeby został w domu, bo pogoda nie sprzyja, mróz, śnieg. Nigdy nie chciał zostać, nawet gdy się źle czuł. Wytrwałość ks. Jerzego była niesamowita. Aż do matury służył w kościele w Suchowoli jako ministrant.


- A kto miał większy wpływ na kształtowanie się charakteru ks. Jerzego - mama czy ojciec, pan Władysław Popiełuszko?

- Mama była osoba bardzo wymagającą w stosunku do dzieci, uczyła je uczciwości, np. nigdy nie pozwalała podnieść z ziemi owoców z cudzego drzewa, choćby spadły na jej działkę. Uważała, że to nie jest jej. Bardzo zwracała uwagę na mówienie prawdy. Pani Marianna sama powiedziała, że pierwsze seminarium ks. Jerzego to było w domu. On się kształtował w atmosferze zwyczajnego życia rodzinnego, tam wszystko było takie naturalne. Bardzo dużo zawdzięczał mamie, która była niezwykłą, mądrą, odważną osobą. Pan Władysław bardzo przeżył śmierć ks. Jerzego, cierpiał ogromnie. Nigdy nie widziałam go uśmiechniętego, rozluźnionego.

- Historia Kościoła dostarcza wielu przykładów, że święci idą śladami swoich wielkich poprzedników. Ksiądz Jerzy miał taki wzór do naśladowania?

- W Grodzisku, w domu swojej babci Marianny Gniedziejko, mamy pani Marianny, znalazł na strychu przedwojenne numery "Rycerza Niepokalanej". Złożył te egzemplarze w stosik i potem cały czas czytał. Miał wielką cześć dla św. Maksymiliana Kolbego. Wiemy, że jeździł do Ojców Franciszkanów do Niepokalanowa, prawdopodobnie miał plany wstąpić do zakonu. Mama dopiero po jego śmieci znalazła w domu sznur franciszkański. Gdy w październiku 1982 roku św. Jan Paweł II kanonizował św. Maksymiliana, ks. Jerzy odprawił z tej okazji Mszę św., przy ołtarzu w kościele św. Stanisława Kostki była specjalna dekoracja poświęcona męczennikowi. Ksiądz Jerzy bardzo był też związany z Jasną Górą, często jeździł do Matki Bożej. Mamy w swoich zbiorach w Ośrodku obrazek Matki Bożej Częstochowskiej z dedykacją ks. Jerzego dla ks. Teofila Boguckiego, który leżał wtedy w szpitalu. Na tym obrazku ks. Jerzy napisał, że na Jasnej Górze modli się, żeby Matka Boża zabrała mu trochę zdrowia, a oddała ks. Boguckiemu.

- Heroiczna modlitwa, bo przecież ks. Jerzy był słabego zdrowia. On nigdy nie myślał o sobie?

- Zdrowie zabrali mu w wojsku. Niektórzy myślą, że był chorowity od dzieciństwa, co jest niezgodne z prawdą. Dopytywałam o to panią Mariannę. Powiedziała mi, że ks. Jerzy był tak samo zdrowy jak wszystkie pozostałe jej dzieci, niczym się nie odróżniał.

- Mało wciąż wiemy, że armia w PRL była wyjątkowo uległym narzędziem partii komunistycznej do walki z Kościołem. Katusze, jakie przeszedł w wojsku ks. Jerzy, to jedna z najbardziej haniebnych kart komunistycznej opresji. Nie dał się złamać.

- Władze komunistyczne prześladowały szczególnie tych biskupów, którzy mówili odważne kazania. Zabierali "za karę" kleryków do wojska, chociaż studenci nigdy nie byli brani do służby czynnej. A przecież seminarium duchowne to też były studia. Ksiądz Jerzy dwa lata przymusowo służył w specjalnej jednostce dla kleryków w Bartoszycach. Często mieli polityczne szkolenia, indoktrynowali ich, żeby alumnom obrzydzić powołanie. Klerykom nie wolno było głośno się modlić, śpiewać pieśni religijnych. Gdy zauważyli, że ks. Jerzy przewodzi grupie, która modli się na sali, bez przerwy dawali mu kary. Kazali mu w pełnym rynsztunku, który ważył 30 kg, wchodzić z piwnicy na trzecie piętro, w górę, na dół i z powrotem, dopóki nie stracił przytomności. Jak zemdlał, to go polewali wodą, stawiali przy ścianie i kazali powtarzać czynności. Gdy ks. Jerzy nie chciał zdjąć z palca różańca, za karę, że nie wykonał polecenia, kazano mu przez kilka godzin boso stać w mundurze i w całym oporządzeniu. Cały czas modlił się na tym różańcu na palcu. W liście do ojca duchownego seminarium warszawskiego ks. Czesława Miętka napisał: "Jak się słodko cierpi, gdy się ma świadomość, że się cierpi dla Chrystusa".

- Represje umocniły jego powołanie?

- Opowiadała mi bibliotekarka z Bartoszyc, że przez okno wychodzące na plac apelowy nieraz widziała, jak żołnierze, czołgając się, odbywali kary, w deszcz, w słotę. Jak się dowiadywała, który z nich był najczęściej karany, mówili, że ks. Popiełuszko. Nie wszystko więc wiadomo, co ks. Jerzy wycierpiał w Bartoszycach. Po wyjściu z wojska bardzo źle się czuł, musiał być operowany na tarczycę. Była nawet wątpliwość, czy może otrzymać święcenia ze swoimi kolegami.

- Na obrazku prymicyjnym ks. Jerzy napisał: "Posyła mnie Bóg, żebym głosił Ewangelię i leczył rany zbolałych serc".

- I naprawdę to czynił w swoim życiu, w niczym jego posługa kapłańska nie odbiegała od tych słów. Ludzie z jego pierwszej parafii w Ząbkach dali piękne świadectwo, jak ks. Jerzy odwiedzał ich w domach, zachęcał do odmawiania Różańca. A w Aninie, gdy zachorowało dziecko zaprzyjaźnionej z nim rodziny i trzeba było natychmiast zawieźć je do lekarza, zarzucił płaszcz na piżamę, bo to była noc, i pojechał z nim do szpitala. Lubił pomagać drugiemu człowiekowi.

- Pamiętamy go zawsze otoczonego ludźmi: hutnikami, lekarzami, studentami. Czym przyciągał innych?

- Miłością. Wiedzieli, że w każdej sytuacji mogą przyjść do niego. Słyszeli od niego, że Pan Bóg nigdy się nie męczy, kocha każdego człowieka. W jednym z wywiadów ks. Jerzy opowiadał, jak jeszcze przed stanem wojennym jeździł z hutnikami na pielgrzymki, niektórzy przestali wtedy pić alkohol, bo ks. Jerzy im odradził. Dawali takie świadectwo. Gdy ks. Jerzy pierwszy raz przyszedł odprawić Mszę św. do Huty Warszawa, największe wrażenie zrobiło na nim to, że ludzie spowiadali się po wielu latach, nawet po 30. To zadecydowało, że nigdy już ich nie chciał zostawić.

- Ten marsz ku niepodległości ducha i Polski, nadzieja na zmiany, jaką zrodziło powstanie "Solidarności", runęły 13 grudnia 1981 roku.

- Wtedy do ks. Jerzego zaczęli przychodzić ludzie i opowiadać o swoich trudnych sprawach: ktoś został pobity, inny uwięziony, kogoś wyrzucono z pracy. Nie oczekiwali pomocy materialnej, tylko chcieli wypłakać swój ból, swój żal. Widząc ten wielki ból, ks. Jerzy uznał, że nie mogą być marnowane cierpienia Narodu, chciał je włączyć w ofiarę Chrystusa. Dlatego postanowił odprawiać Msze św. za Ojczyznę, żeby z tych cierpień wynikło dobro. W swoich kazaniach głosił to, czym żył, co czynił. Nawet gdy był u kogoś w gościnie, mówił, że musi szybko wracać, bo może ktoś na niego czeka, ktoś potrzebuje pomocy, a jego nie ma. Nie chciał nikogo zawieść. Był naprawdę wyjątkowym kapłanem i nie na darmo jest świętym.

- Rozpoznać świętość w ludziach mijanych na co dzień nie jest łatwo, wydają się zbyt "zwyczajni". Kiedy uświadomiła sobie Pani, że ks. Jerzy to ktoś więcej niż wspaniały kapłan, dobry człowiek?

- Trudno to określić, bardzo chciałam być blisko ks. Jerzego, ale nie tak, żeby zabierać mu czas, ugadywać się z nim, nie, nic z tych rzeczy. Wystarczyło zamienić kilka słów z ks. Jerzym, popatrzeć sobie w oczy, a człowiek czuł szczęście. To była świętość. Ludzie chcieli być blisko niego, bo on był taki bliski ludziom, chciało się z nim rozmawiać, być w jego obecności. Dlatego tak lgnęli do niego. Ksiądz Jerzy kiedyś mi powiedział, że jak ktoś już od niego przyjdzie, to nie chce odchodzić, zostaje na zawsze. Sama się o tym przekonałam. To wypływa gdzieś z serca. Ksiądz Jerzy promieniował wielką miłością, był oddany drugiemu człowiekowi bez reszty.

- Bez zanurzenia w Bogu to nie jest możliwe.

- Mówił robotnikom, że jeżeli człowiek będzie czuł obecność Pana Boga, to będzie dobrze wykonywał swoją pracę i będzie szczęśliwy. Będzie i dobrym pracownikiem, i dobrym człowiekiem. Mamy świadectwo dziewczyny, która została sierotą i żeby pomóc rodzinie, musiała pracować w piekarni. Była strasznie zbuntowana, nienawidziła tej pracy. Ktoś jej poradził, żeby przyszła na Mszę za Ojczyznę i posłuchała kazań ks. Jerzego. Zmieniła się całkowicie, pokochała swoją pracę, wykonywała ją z miłością. Tak oddziaływał ks. Jerzy. Z kolei pewna dziennikarka, która przez pół roku była internowana, uczestniczyć w Mszach za Ojczyznę, wyzbyła się nienawiści do tych, którzy wyrządzili jej krzywdę.

- Propaganda komunistyczna kreowała czarny oraz ks. Jerzego, używała wszystkich metod, by zniszczyć jego autorytet.

- Na Msze za Ojczyznę przychodziło czasami nawet 20-30 tys. ludzi. To się wielu nie podobało, ks. Jerzy nawet od niektórych kapłanów czasami słyszał, że psuje kontakty państwo - Kościół, bo gdyby nie on, to byłby spokój; posądzali go, że jest zarozumiały, kieruje nim pycha. A ks. Jerzy pisze w swoich zapiskach: "Ja nie chcę ludzi wiązać ze sobą, ja chcę ich prowadzić do Boga". Gdy nasiliły się na niego ataki - dostawał anonimy, że go powieszą, poderżną mu gardło - odpowiadał: "W życiu chrześcijan mamy wiele przykładów, do jakich granic trzeba bronić prawdy - po prostu do końca. Jezus Chrystus za głoszenie swojej Bożej prawdy oddał życie. A przecież rola księdza jest taka, by głosić prawdę i za prawdę cierpieć, jeżeli trzeba nawet za prawdę oddać życie". Dzień przed wyjazdem do Bydgoszczy, gdzie rozpoczęła się jego ostatnia męczeńska droga, odprawił Mszę św. dla służby zdrowia w kościele Wizytek w Warszawie. Ksiądz biskup Zbigniew Kraszewski powiedział mu wtedy: "Jurek, uważaj na siebie, oni mogą ci zrobić krzywdę, nie będą mieli skrupułów". Ksiądz Jerzy odpowiedział: "Ja już przeszedłem barierę strachu i jestem gotowy na wszystko".

- Tuż przed męczeństwem mówił w Bydgoszczy o przebaczeniu, o miłości, o zwyciężaniu zła dobrem.

- Dla mnie to prawdziwy uczeń Chrystusa, poszedł taką drogą, o jakiej nauczał, oddał życie za prawdę.

- Ktoś może pomyśleć: męczeństwo to nie dla mnie, nie dorastam do ks. Jerzego. Czy tzw. zwykły człowiek może dziś naśladować tego wielkiego kapłana?

- Myślę, że tak, tylko czasami musi wyrzec się samego siebie, swojego ja, nie może postępować w myśl zasady "oko za oko, ząb za ząb".

- Pani do wielu lat jest tak oddana sprawie ks. Jerzego, jego beatyfikacji i kanonizacji, szerzeniu kultu. Być tak blisko niego to łaska, choć nie zawsze droga ze świętym jest łatwa. Czuje Panie jego wsparcie?

- Znalazłam się kiedyś w trudnej sytuacji, gdy zorientowałam się, że komuś bardzo zależy, żeby rozbić naszą Służbę Informacyjną przy grobie ks. Jerzego. Miałam różna przykłady, które o tym świadczyły. Bardzo się martwiłam, nie mogłam spać, pojawiały się w głowie różne myśli i niepokoje. Jednego dnia, odmawiając pacierz, zwróciłam się do ks. Jerzego: "Księże Jerzy, jak ty mi nie pomożesz, nie dam rady". I w jednej chwili ten ogromny ciężar odszedł, wszystko minęło, w sercu zapanował spokój. Byłam zupełnie wolnym człowiekiem.

- O co powinniśmy się dziś modlić przez wstawiennictwo ks. Jerzego?

- Ksiądz Jerzy był wychowany w patriotycznej rodzinie. Wszystko, co czynił w swoim życiu, wynikało z wielkiej miłości do Boga i Ojczyzny. Powinniśmy prosić naszego błogosławionego męczennika, abyśmy umieli szanować wolność i kochać naszą Ojczyznę.

Mamy wolność, ale ks. Jerzy mówił, że wolny człowiek to ten, to ma czyste sumienie i głosi przede wszystkim prawdę. Dziś słyszy się, że każdy ma swoją prawdę. My powinniśmy się jednak stosować do wskazań ks. Jerzego, które znalazłam w jego zapiskach: "Mamy wypowiadać prawdę, gdy inni milczą, wyrażać miłość i szacunek, gdy inni sieją nienawiść. Zamilknąć, gdy inni mówią. Modlić się, gdy inni przeklinają. Pomóc, gdy inni nie chcą tego czynić. Przebaczyć, gdy inni nie potrafią. Cieszyć się życiem, gdy inni je lekceważą. Wtedy będziemy szczęśliwi.

- Dziękuję za rozmowę.

za: Silny miłością, w: Nasz Dziennik nr 209/2017, s. M8-M9.