V. Męczeństwo, które wstrząsnęło światem

Ks. Jerzy nie bał się i nie dawał zastraszyć, dlatego komuniści wydali na niego wyrok śmierci

 Z licznych dokumentów ujawnionych w procesie toruńskim (27 grudnia 1984 r. - 7 lutego 1985 r.) wynika, że już na początku września 1984 r. zapadła ostateczna i nieodwołalna decyzja w tzw. wtedy niesławnym Departamencie IV o zamordowaniu ks. Jerzego. Odtąd przyszli mordercy - pracownicy tego antykościelnego urzędu, inwigilowali ks. Jerzego dzień i noc, szpiegując każdy krok męczennika. Pierwsza nieudana próba zabicia ks. Jerzego nastąpiła już 13 października 1984 r. W dzień fatimski Niepokalana ocaliła swojego gorącego czciciela Święty wracał wtedy z posługi w sławnej gdańskiej bazylice św. Brygidy. Pracownicy urzędu, który stworzony został tylko po to, by walczyć z Bogiem, Kościołem i duchowieństwem - stali się jednocześnie okrutnymi mordercami niewinnego pasterza, syna i brata tego samego Narodu. 

Ksiądz Jerzy, który nie bał się i nie dawał zastraszyć, udał się 19 października - jak wcześniej obiecał to ks. Jerzemu Osińskiemu - do parafii Pięciu Polskich Męczenników do kościoła na bydgoskich Wyżynach. Tam odprawił Mszę św. i ostatni w swym życiu piątkowy Różaniec. Przez cały ten czas trwałą wnikliwa diabelska obserwacja ofiary przez okrutnych morderców, których zniewolił szatan. 

Podtoruński Górsk

Pamiętamy go wszyscy. Tam zbrodniarze zaczaili się i czekali na przejazd księdza, który nastąpił około godz. 22.00 Miejsce początku męczeńskiej drogi ks. Jerzego upamiętniają dziś ogromny krzyż-obelisk oraz tablica tuż przy ruchliwej szosie Bydgoszcz-Toruń. Niestety, nie sposób się przy nim zatrzymać, bo dziś jest to trasa szybkiego ruchu. Sam Górsk stał się ważnym ośrodkiem pamięci o ks. Jerzym. Trzej zbrodniarze, wyżsi oficerowie Służby Bezpieczeństwa, pod pretekstem rutynowej kontroli drogowej, wyprowadzili ks. Jerzego z auta i dotkliwie pobili, co wykazały późniejsze oględziny lekarskie. 

Mordercy odjechali z miejsca porwania błogosławionego na parking przy hotelu "Kosmos" już w Toruniu, gdzie nastąpił przerażający, demoniczny akt bestialstwa ze strony wyższych oficerów urzędu PRL. Zdizeologizowanani pracownicy państwowi zajmujący poważne stanowiska dopuścili się krwawej, okrutnej rzezi na ks. Jerzym, powszechnie już wtedy znanym, którego pokochała cała Polska za to, że odważył się mówić za nas. W tamtym czasie po polskim Papieżu ks. Jerzy był osobą identyfikowalną przez ogólnoświatowe media. To ks. Jerzy z apostolską odwagą piętnował kłamstwa i "płatnych zdrajców, pachołków Moskwy". Ksiądz Jerzy był w tym czasie sumieniem Narodu. Udzielał dziesiątek wywiadów i nagrań telewizyjnych pokazywanych później przez największe i prestiżowe media w świecie. 

Parking - miejsce męczeństwa

Tu, uprzednio zbity i związany, ks. Jerzy odzyskał przytomność i zaczął wyraźnie uderzać w klapę bagażnika fiata 125p. Oprawca Grzegorz Piotrowski bił kijem ofiarę ze zwierzęcą wściekłością aż do ponownej utraty przytomności przez księdza. Zbrodniarze ponownie zakneblowali ofierze usta i spętali sznurami. [...] "Wokół nadgarstka dziesięciokrotnie owinięto biały sznurek podwójnie skręcony, pleciony z siedmiu żyłek, wykonany z tworzywa sztucznego. Fragment takiego samego sznurka widoczny jest w przedniej części szyi, w którą jest werżnięty [...], kończyny dolne złączone [...], wielokrotnie oplecione opisanym sznurkiem, przy czym sznurek ten oplata każdą kończynę osobno i obydwie łącznie. [...] Od zewnętrznej strony opisywanej kończyny na wysokości 5 cm powyżej stawu barkowego, spod nieregularnego splątania odchodzą dwa pasma sznurka długości 11 cm. Pasma te przechodzą w węzeł przypominający kształtem ósemkę, a następnie ośmiokrotnie opasują zagięty koniec worka jutowego koloru brunatnego. Poniżej tego oplecenia worek ten jest ponownie sześciokrotnie opleciony opisywanym sznurkiem" (prof. z sekcji zwłok). W końcu wrzucili księdza do bagażnika i odjechali na tamę we Włocławku. 

W drodze z parkingu na tamę - jak wynika ze specjalistycznych badań policyjnych potwierdzonych zresztą przez samych morderców - ks. Jerzy dwukrotnie odzyskiwał przytomność, wypychając klapę bagażnika. Oprawcy zaś - dla większej pewności utonięcia - przywiązali do nóg ofiary 11-kilogramowy worek z kamieniami. Z tamy z kilkunastu metrów wrzucili swą niewinną ofiarę w kilkunastometrowe odmęty spiętrzonej tu na tamie rzeki. Po wykonaniu zdania - jak sami zbrodniarze zeznali na procesie - wypili pół litra wódki i wrócili do Warszawy.

 Męczeństwo na wzór św. Andrzeja Boboli

Po porwaniu ks. Jerzego przez PRL-owską milicję polityczną cały świat wraz z Polską wstrzymał oddech. Wielotysięczna rzesza w dzień i w nocy trwała na modlitwie wokół żoliborskiej świątyni na przyległym placu i na dookolnych ulicach, modląc się o ocalenie kapłana. Jedenastodniowe - dzienne i nocne - oczekiwanie wypełnione było niepewnością, domysłami, żarliwą modlitwą i nadzieją na ocalenie oddanego tak bardzo Bogu i ludziom kapłana. 30 października wieczorem zakończyły się jednak wstrząsającą wiadomością, że ciało męczennika Jerzego wyciągnięto z głębin sztucznego zbiornika Wisły przy tamie we Włocławku. Wielokrotne groźby: "Zginiesz jak Bobola" - stały się faktem.

Wtedy z tysięcy ust wiernych wspólnie trwających na modlitwie w żoliborskim kościele wyrywały się przez kilkadziesiąt minut przejmujące jęki, zawodzenia i krzyki. Słychać było głośny płacz. Nawet dziś, po czterdziestu latach, na samo wspomnienie tej chwili ściska się serce. Od tej tragicznej godziny rozpłakała się - jak nigdy chyba w historii - cała Polska, oczyszczając się w morzu łez, bezradności, bólu i gniewu. W tej samej godzinie w krwi męczennika rodziła się nowa Polska. Tak zanotował tę historyczną chwilę ks. prał. Marcin Wójtowicz, ówczesny wikariusz parafii i przyjaciel ks. Jerzego: "Do dzisiaj słyszę w uszach ten niesamowity zbiorowy krzyk, szloch i płacz kilkuset osób zgromadzonych w kościele i tysiące przed nim. Niesamowite wrażenie i przeżycie, którego nie da się opisać słowami. Nikt z nas, stojących przy ołtarzu księży, nie był w stanie zapanować nad tym, co się wtedy działo". Po parunastu minutach podszedł do mikrofonu - dziś już świętej i świetlanej pamięci zmarły w 2015 roku - ks. Feliks Folejewski, pallotyn, niezwykły mówca i ceniony rekolekcjonista, i wypowiedział natchnione, znamienne słowa: "Ludzie, czy my zdajemy sobie sprawę z tego, co się stało? Przeżywamy historyczne wydarzenie. Mamy męczennika, mamy nowego świętego. Dziękujemy za to Panu Bogu i pomódlmy się, abyśmy dzielnie znieśli tę rozłąkę". Po tych słowach wielotysięczny tłum zaczął się wyciszać. Ludzie zbolałymi głosami wypowiadali po wielekroć jakże trudne słowa, jakich nie ma żadna inna religia: "I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Tłumy wiernych z różnych stron wokół świątyni powtarzały ten właśnie fragment Modlitwy Pańskiej, nasz katolicki znak rozpoznawczy. Najpierw było słychać pojedynczne, niezdecydowane głosy, za trzecim czy czwartym i kolejnym razem już prawie wszyscy w duchu wiary, w duchu miłości wobec nieprzyjaciół wołali pełnym głosem i powtarzali słowa: "Jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". 

W całej wielkości i patosie przeżyliśmy zbiorowo - tak lekceważone wtedy przez tzw. katolickich inteligentów - autentyczność, siłę i moc polskiego katolicyzmu, którego nauczyli nas kardynałowie Wyszyński i Wojtyła. Jeszcze tej samem nocy do milionów rodaków dotarła wiadomość o śmierci tego, który wraz z Janem Pawłem II Wielkim mówił za nas. Kolejny, późniejszy męczennik komunizmu, kapelan białostockiej "Solidarności" ks. Stanisław Suchowolec (zamordowany 30 stycznia 1989 r.) w homilii parę miesięcy później - 24 kwietnia 1985 r. - powiedział o ks. Jerzym: "On z wiary czerpał siłę i odwagę, głosząc prawdy, bez których życie człowieka staje się piekielnym koszmarem. Mógł milczeć. Tak jak milczy wielu z nas. Mógł udawać, że nie widzi zła, które się dzieje wokół. Nie chciał milczeć - chociaż dobrze wiedział, na co się naraża". Księża nie mogę i nie wolno im milczeć wobec jawnego zła - uczył Prymas Tysiąclecia, zwłaszcza "gdy cezar siada na ołtarzu".

Papież Pius IX (zm. 1939), wielki przyjaciel Polski, powiedział o św. Andrzeju Boboli, że jest największym męczennikiem Kościoła. Z kolei rektor KUL-u o. prof. Mieczysław Albert Krąpiec (zm. 2008), dominikanin, przyrównywał męczeństwo ks. Jerzego do męczeństwa ks. Andrzeja Boboli, którego "Kozacy w Janowie Poleskim dnia 16 maja 1657 r. bezlitośnie męczyli przez kilka godzin, wycinając mu skórę na plecach w kształcie krzyża i zadając okrutne męki, wyłupili mu oko i ucięli język. Z kolei ks. Jerzemu zmasakrowanego całą twarz, zmiażdżono język. Bobolę sznurem przytwierdzono do koni, by biegł razem z nimi. Księdza przywiązano sznurami w ten sposób, że przy każdym poruszeniu pętla zaciskała się na jego szyi, zaczynając duszenie. W końcu do nóg ks. Jerzego przywiązano wór z 11 kg kamieni. Porównując ofiarę z siebie ks. Jerzego i ks. Boboli, wielki filozof i pedagog stwierdził: "To jest specjalna droga naszego narodu. Za prawdę, za dobro realizowane w duchu Ewangelii trzeba nam oddawać życie". Wśród pielgrzymów od czterdziestu lat nawiedzających relikwie i grób wielkiego męczennika, ks. Jerzego, byli też ludzie stojący na szczytach światowych hierarchii. Warto otworzyć strony księgi pamiątkowej, a w niej wpisy wielkich tego świata, którzy przeszli do historii.

Dzień męczeństwa ks. Jerzego, 19 października, od 2018 r. stał się świętej państwowym o brzmieniu: Narodowy Dzień Pamięci Duchownych Niezłomnych. Wspominamy w tym dniu szczególnie ks. Jerzego, ale i wszystkich bohaterskich kapłanów, obrońców wiary i niepodległej Polski, którzy oddali życie za Ojczyznę. 

Źródło: Ks. Jerzy Banak, Męczennik bezbożnego komunizmu, cz. V: Męczeństwo, które wstrząsnęło światem, w: Nasze Dziennik nr 186/12.08.2024, s. 12-13.