Dzień 14 - Ateizm

W ostatnich dziesiątkach lat urzędowo w glebę domu ojczystego zasiewano ziarna kłamstwa i ateizmu. Zasiewano go w kraju, który od ponad tysiąca lat jest wrośnięty mocno w chrześcijaństwo (Kazanie z 27 maja 1984 r.).

Zasadniczo niemal wszyscy powtarzamy pytanie sformułowane swego czasu przez Andre Malraux, czy mianowicie wiek XXI będzie religijny, czy też raczej nie? Oczywiście, miało ono wówczas i ma dzisiaj charakter nieco perswazyjny, gdyż trudno wyobrazić sobie, aby najbliższa przyszłość wyeliminowała ze swej egzystencjalnej przestrzeni doświadczenie wiary. Sam Malraux zresztą był całkowicie przekonany co do zachowawczej mocy religii i wyraźnie stwierdzał: wychylenie w stronę religijnie pojętych tajemnic nigdy nie zniknie z krajobrazów życia. Niemniej, przyszłość musi pozostawać otwarta, stąd postawiona kwestia nie przestaje być aktualną: czy zatem w trzecim tysiącleciu ateizm stanie się społeczną oczywistością? Jaką postawę winien przyjmować Kościół wobec wskazanej sytuacji?

Najpierw jednak powiedzmy, czym jest ateizm i czy rzeczywiście stał się on współcześnie zjawiskiem przenikającym wyobraźnię i doświadczenie ludzi przełomu wieków? Poglądy w tej kwestii są zróżnicowane. Można je sprowadzić (ze świadomością oczywistego uproszczenia) do trzech głównych. Jedni przyjmują, że elity intelektualne nowoczesnego czy ponowoczesnego świata preferują wizję człowieka zdecydowanego na życie bez Boga i nawet przekonują, że On nie istnieje realnie, co najwyżej, pojawia się w kulturze oraz obyczaju jako konstrukcja ludzkiego umysłu, bądź jako postulat rozumu praktycznego, co postulowali - choć na różny sposób - Kartezjusz i Kant.

Drudzy natomiast nie dostrzegają w całej sprawie żadnego problemu. Uznają bowiem rzeczywistość religijnego doświadczenia albo za kwestię najzupełniej prywatną, albo całkowicie obojętną w ich kontaktach z ludźmi i światem. Pytanie o Boga nie wywołuje w nich żadnej reakcji. Wolą zajmować się budową domku letniskowego nad jeziorem, niż wgłębiać się w jakieś trudno uchwytne zagadnienia abstrakcyjnej natury.

Jeszcze inni sugerują, że kluczowe słowa budujące tzw. język religijny są pozbawione sensu, a sama religia pozostaje zjawiskiem przyrodniczym na podobieństwo zabawy, języka czy sztuki. Charakterystyczna pod tym względem pozostaje ewolucja poglądów L. Wittgensteina, który powiadał w pierwszym okresie refleksji, że tzw. najgłębsze problemy to właśnie problemy nawet nie bezsensowne, lecz po prostu żadne problemy. Doszedł on do przekonania, że istnieje coś, czego nie da się wypowiedzieć, czyli mistyka, ale wypada o niej tylko milczeć. Później jednak przyjął, że język nie tyle „przedstawia” rzeczywistość, co raczej jest narzędziem otwartym na różnorakie wykorzystywanie, albowiem w zależności od kontekstu jedna i ta sama wypowiedź uzyskuje odmienny sens. Dlatego znaczenie zależy od określonej techniki władania językiem. A więc, nawet gdy doszło wreszcie do oddalenia - zogniskowanych na ideale naukowości - zaborczych żądań neopozytywizmu, wciąż aktualne pozostawało pytanie o sensowności mówienia o Bogu oraz zmaganie się z aporią czy skandalem szczególnie niezawinionego cierpienia ludzi i zwierząt, które — zdaniem wielu - wykluczają wszelkie odwoływania się do mocy transcendentnych.

Konsekwencją przywołanych stanowisk wydaje się podniesienie do „obowiązującej zasady” formuły: sam człowiek jest bogiem w sobie i bogiem tu i teraz, i pozostanie bogiem w przyszłości. Natomiast świat nie jest - posłużmy się zdaniem św. Bonawentury - światem stworzonym, porównywanym do wielkiej księgi, w której można czytać zamysły Trójcy Świętej. Nie jest cudem pełnym światła prezentującym boską mądrość. Ateizm zatem wydaje się - w powyższej perspektywie - naturalnym sposobem reakcji na rzeczywistość i oznacza po prostu każde (ujmowane teoretycznie bądź praktycznie) stanowisko negujące istnienie Boga wraz z Jego możliwym oddziaływaniem na przyrodniczo-kulturową rzeczywistość człowieka. Skoro tak, pytajmy o spojrzenie Kościoła na ateizm i ewentualną ewolucję kościelnych poglądów w analizowanej kwestii.

Zauważmy więc od razu, że ateizm nigdy nie występował i nadal nie występuje jako samodzielna postawa egzystencjalna, lecz zawsze uwikłany jest w relacje z religią. Twierdzi się wręcz, że pozostaje produktem chrześcijaństwa. Dlatego też Kościół niejako naturalnie określał swe stanowisko wobec ateizmu. Najłatwiej wyodrębnić dwa czasowe wymiary relacji Kościół - ateizm. Pierwszy to okres od chwili zaistnienia Kościoła aż do zwołania Soboru Watykańskiego I, za pontyfikatu Piusa IX. Wtedy właśnie nawiązano do orzeczeń Soboru Trydenckiego dostrzegając we współczesnych błędach racjonalizmu, naturalizmu, panteiz- mu, materializmu, ateizmu skutki protestanckiej zasady prywatnej decyzji każdego chrześcijanina w sprawach nauki chrześcijańskiej. Ateizm został przedstawiony jako kompletne zaprzeczenie rozumu i postawa niszcząca ludzką wspólnotę. Tym samym wytyczono linię dla późniejszych urzędowych wypowiedzi papieskich: u Leona XII (encyklika „Ubi primum” z 1824 r.) Piusa XI, przede wszystkim w jego encyklice „Divini Redemptoris” skierowanej przeciwko ateistycznemu komunizmowi, i u Piusa XII. Jednakże przypomniane wypowiedzi nie przekraczały stylistyki typowej dla aluzji i sugestii teologicznej. Dopiero Jan XXIII w encyklice „Mater et Magistra” przedstawił zdecydowane stanowisko powiadając, że ateizm jest sprzeczny z rozumem i wstrząsa podstawami każdego ludzkiego i społecznego porządku. Natomiast okres drugi to czas ukonstytuowania się doktryny Soboru Watykańskiego II, zawierającej jasną (choć interpretacyjnie bogatą i zarazem trudną do popularnego ujęcia) „metodologię” dotyczącą ateizmu, opisywanego w metaforyce soborowych znaków czasu.

Pozostawiam na uboczu rozważań zagadnienia wiążące się z tradycją dotyczącą rozumienia ateizmu przez Kościół, która najczęściej łączyła w XX wieku kwestie ateizmu z komunizmem, potępianym jako doktryna materialistyczna i antychrześcijańska.

Kieruję natomiast uwagę na dokumenty soborowe, gdyż w nich znajduje się najpełniej wyrażone stanowisko Kościoła w interesującej mnie sprawie. I od razu przywołuję jedno z fundamentalnych, podstawowych założeń ujętych jako pierwszoplanowe przez ojców soborowych; otóż katolicka teologia pastoralna nie będzie już mogła teraz, po Soborze, występować nawet przeciw zdecydowanym ateistom z takim patosem, jakby miała przed sobą kogoś pozbawionego dobrej woli. Dlatego musi postawić sobie całkiem nowe pytanie: jakie są rzeczywiste przyczyny dzisiejszego ateizmu, jeśli nie można ich sprowadzić, po prostu, do głupoty lub złośliwości. Chociaż więc wypowiedzi Kościoła katolickiego na temat ateizmu pozostają artykułowane w różny sposób , to jednak zapomnieniu uległy formuły należące jeszcze w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku do obowiązujących, na przykład, że ateizm to najgorszy z możliwych błędów poznawczych w świecie wiedzy albo że jest największym materializmem, a sami ateiści są z konieczności systemowej panteistami w wariantach spirytualistycznym, pozytywistycznym, sensualistycznym albo nawet materialistycznym. Soborowa perspektywa opisująca, a właściwie mówiąc, próbująca zrozumieć „kryjące się w umyśle ateistów powody negacji Boga” (I, 21) jest całkowicie nowatorska i w niektórych sformułowaniach wręcz szokująca, rzekłbym nawet nieco zagadkowa.

Punkt wyjścia rozważań stanowi przypomnienie, że obecnie ludzkość przeżywa zupełnie nowy okres historii, związany z gwałtownymi przemianami natury ekonomicznej, gospodarczej, politycznej, kulturowej, moralnej i psychologicznej, co pociąga za sobą niemałe trudności, gdyż pragnienie ogólnoświatowej jedności bywa - niestety - przekreślane przez ostre rozbieżności różnorakiej natury. I co wydaje się charakterystyczne, teraźniejsze odrzucanie Boga czy religii lub odciąganie od nich nie jest już czymś niezwykłym i wyjątkowym, lecz należy do zwyczajowej potoczności, a nawet bywa zapisywane niekiedy w ustawach państwowych. Nadto wewnątrz samej osoby ludzkiej dokonało się dramatyczne zaburzenie równowagi pomiędzy nowoczesnym „rozumem praktycznym” a „rozumem teoretycznym” i w żaden sposób obecny człowiek nie jest w stanie sumy swych osiągnięć poznawczych ująć w przynoszącą owoce syntezę. Albowiem pluralizm, w najszerszym sensie słowa, stał się czymś pozytywnym. Nie chodzi tutaj o pluralizm w sensie ontycznym, domagający się istnienia Absolutu, ale o mnogość równoważnych w prawdzie punktów widzenia, które nie przyjmują wymiarów absolutności. Konsekwencją wskazanej sytuacji zdaje się brak kolejnej równowagi pomiędzy troską o skuteczność w działaniu praktycznym a wymaganiami sumienia moralnego. Owe płaszczyzny, po prostu, rozchodzą się, a często stają się przeciwstawne. Dlatego umacniają się współczesne konflikty i udręki, których sam człowiek jest zarówno przyczyną, jak i ofiarą.

Dlatego też głównym zadaniem współczesności pozostaje przywrócenie człowiekowi coraz wyraźniej utrącanej przez niego osobowej godności i wskazanie, że może on realizować swe wszelkie potencjalności jedynie jako świadomy podmiot, umacniający swe związki z Bogiem, gdyż został stworzony „na obraz Boży”, zdolny do poznania i miłowania Stwórcy. Wskazana perspektywa nie jest przyjmowana przez wszystkich, choć dokument soborowy kieruje swe interpretacje do wszystkich ludzi świata i wszystkich bierze pod uwagę. Żaden naród bowiem nie może zostać wykluczony ze wspólnoty oczekującej na realizację dobrodziejstw kultury, spełnienia życia pełnego i wolnego. Niestety, w aktualnym stanie rzeczy owo pragnienie ma jedynie charakter powinnościowego projektu. Dlaczego? Bo człowiek wciąż cierpi na głębokie wewnętrzne rozdarcie, znakomicie opisane już przez św. Pawła, a potwierdzane przez europejską historię. Dlatego Kościół pragnie - w świetle Chrystusa, Obrazu Boga niewidzialnego - proponować pewne wyjaśnienie tajemnicy człowieka i współdziałać w rozwiązywaniu głównych problemów obecnego czasu.

I co charakterystyczne, kwestie dotyczące ateizmu zostały przez ojców soborowych postawione w części dokumentu poświęconej godności osoby ludzkiej. Było to konsekwencją przyjęcia neutralnego punktu widzenia, który warto nazwać antropocentrycznym, co oznacza, że wszelkie sprawy tworzące ludzką rzeczywistość kultury należy rozpatrywać jako nakierowane w stronę człowieka bądź będące wynikiem jego twórczej działalności. Chodzi tylko o to, aby odnaleźć właściwą odpowiedź na pytanie: kim jest człowiek?

Kościół więc, analizując trudności powstające w związku z przywołaną kwestią (na ogół opinie odsłaniające ludzką istotę mieszczą się pomiędzy skrajnościami sprowadzającymi się do modelu osoby - absolutnej normy wszystkiego, bądź modelu osoby - poniżonej do istnienia w egzystencjalnej rozpaczy) proponuje, jak wspomniałem, w horyzoncie danych Objawienia ujmować tajemnicę człowieka stworzonego „na obraz Boży”, obdarzonego zdolnością miłowania swego Stwórcy, choć równocześnie dzięki wolności mogącego sprzeciwiać się Bożym zamysłom.

I tak się zresztą stało, jak zaświadczają karty Pisma Świętego, i tak dzieje się nadal. Ludzkie życie stanowi swego rodzaju scenę dramatu, na której rozgrywa się wewnętrzna walka pomiędzy dobrem a złem. Ale człowiek odkrywszy godność rozumu, prawdę i mądrość nieustannie poszukuje „głębszej prawdy”, gdyż nie może ograniczać swych pasji poznawczych tylko do porządku zjawiskowego. Dysponuje bowiem godnością sumienia, wolnością, a także nadzieją osiągnięcia wiecznego szczęścia, zapewnionego przez zmartwychwstanie Chrystusa.

Tak oto doszło do antropologiczno-chrystologicznego dopełnienia tradycyjnej argumentacji przeciwko ateizmowi poprzez wskazanie na doświadczenie człowieka oraz sugestię, że ludzka tajemnica (w tym cierpienie i śmierć) rozjaśnia się zasadniczo w tajemnicy Jezusa Chrystusa.

Tymczasem wielu współczesnych nie akceptuje tego rodzaju perspektywy i wyklucza wszelką łączność z Bogiem, świadomie wprowadzając siebie w ateistyczny krąg życia. Jest tak dlatego, że ateizm, w najróżniejszych swych formach, wyszczególnionych przez ojców soborowych (ateizm teoretyczny, egzystencjalny, postulatywny, socjologiczno-gospodarczy, ateizm obojętności czy ateizm związany ze złem panującym w świecie) pozostaje stanowiskiem wtórnym w stosunku do afirmacji Boga.

Przeświadczenie o istnieniu Boga jest pierwszą naturalną postawą człowieka. Właśnie dlatego wierzący mogą - wskutek własnych zaniedbań bądź fałszywego przedstawiania nauki wiary, bądź wreszcie poprzez osobiste negatywne świadectwo życia - przesłaniać i zaciemniać prawdziwe oblicze Boga i religii, wzmacniając siłę ateistycznych argumentacji. W każdym razie jedyną możliwością wartą uwagi pozostaje dialog z ludźmi uważającymi się za ateistów, choć uznanie Boga nie sprzeciwia się godności człowieka, gdyż zasadza się ona na Bogu i w Nim się doskonali.

Niemniej, gdy brakuje owego Bożego fundamentu i eschatologicznej nadziei, godność ludzka doznaje bardzo poważnego uszczerbku, a sam człowiek z trudem broni się przed naciskiem rozpaczy i pozostaje sam dla siebie nierozwiązaną zagadką. Dlatego też ojcowie soborowi postulują, że środkiem zaradczym na perswazje ateizmu pozostaje odpowiednio wyłożona doktryna chrześcijańska oraz nieskażone życie wszystkich tworzących wspólnotę Kościoła, o czym doskonale świadczą liczni męczennicy i heroizm osób oddanych prawdzie Ewangelii. Ponieważ jednak wszyscy, zarówno wierzący, jak i niewierzący winni starać się o budowę coraz doskonalszego świata, przeto nie wolno zaprzestać zawsze możliwego dialogu z ateistami oraz zapraszania ich, by - jak podają dokumenty soborowe - „otwartym sercem rozważali Ewangelię Chrystusową”.

Być może konsekwencją tego rodzaju „ewangelicznego zaufania” było przeświadczenie, że nie tylko chrześcijanin otrzymuje „pierwociny Ducha”, czyniące go zdolnym do wypełnienia nowego prawa miłości, ale dotyczy to także wszystkich ludzi dobrej woli, w których sercu działa w sposób niewidzialny łaska. Skoro bowiem za wszystkich umarł Chrystus i skoro ostateczne powołanie człowieka jest rzeczywiście jedno, mianowicie boskie, to musimy uznać, że Duch Święty, wszystkim ofiarowuje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w tej paschalnej tajemnicy (KDK I, 22).
Oto fundamentalne sformułowanie soborowego dokumentu. Odzywa się w nim dalekie echo chrześcijańsko-średniowiecznej tradycji, według której tzw. niewierzący poganie, intelekty o boskim kształcie, by przywołać sformułowanie Pseudo-Dionizego Areopagity, a więc ci, którzy wiedli życie zgodne z naturalnymi wymogami sumienia, otrzymali od Boga pełne światło prawdy, włącznie z przeczuciami związanymi z dogmatem Trójcy Świętej, a nawet Wcielenia i Odkupienia. Dowodzą powyższego intuicje Platona, św. Justyna, Euzebiusza z Cezarei, Abelarda czy Erazma z Rotterdamu.

Osobiście uważam, że zachęty dokumentów soborowych do prowadzenia rozmów z ateistami należy realizować, choć trudno znaleźć w racjach ateistycznych argumenty prawdziwie filozoficzne. Ani w perspektywie historycznej, ani współczesnej przekonania negujące istnienie Boga nie znajdują uzasadnienia. Opierając się na dowolnie przyjętych założeniach i całkowitym niezrozumieniu faktu religijności i samego zjawiska religii, w szczególności jej ontycznego wymiaru; krytyka religii nie osiągnęła poziomu filozoficznej wiedzy obiektywnej.

Trudno wydobyć z wypowiedzi myślicieli - ateistów w miarę jasne przedstawienie Boga. Jest ono najczęściej wynikiem procesu sakralizacji zastępczych elementów rzeczywistości, albo ignorancji, nieuwagi lub obojętności. I mimo sugestii ojców soborowych przyjmuję pogląd, że ateizm pozostaje wtórnym produktem myśli filozoficznej, która pobłądziła w wyjaśnianiu rzeczywistości lub rozumieniu samego poznania.

Przyjmując życzliwą postawę wobec „obiektywnego” istnienia ateizmu, zachowuję świadomość o jego źródłowym pochodzeniu sięgającym bardzo głęboko w przeszłość. Pojawił się on mianowicie jako konsekwencja światowego kryzysu wartości, a nawet kryzysu rozumienia bytu i człowieka, czyli odejścia od metafizycznego ujmowania rzeczywistości.

Nadto przypominam, że spór wiary z niewiarą zawsze pozostaje sporem nie o jakieś zaświaty czy nadświaty, lecz o nasz ludzki konkretny świat, w doświadczeniu którego poszukujemy znaków objawiającego się Boga. Albowiem partnerem rozmów, jakie współcześnie toczymy, nie jest konsekwentny ateista, lecz raczej człowiek cierpiący i konfesyjnie obojętny. A ponieważ Bóg - powiedzmy w teologicznej opcji - jest miłością, może więc cierpieć i właśnie w tym objawiać swe bóstwo. U Niego, niejako od wieczności, istnieje miejsce dla człowieka, także przestrzeń dla realnej sympathein z ludzkim cierpieniem. Bóg chrześcijański, to znaczy pomyślany poprzez Jezusa Chrystusa, nie jest Bogiem apatycznym, lecz we właściwym sensie słowa Bogiem cierpiącym z człowiekiem. I ten Bóg pozostaje odpowiedzią na problem teodycei, na którym rozbijają się ostatecznie teizm, jak i ateizm. Oczywiście, cierpienie nie jest w ten sposób unicestwione, ale z pewnością od wewnątrz przemienione, jak pięknie sformułował W. Kasper, w nadzieję.

Łatwych rozwiązań w kwestii porozumienia z ateizmem nie ma i być nie może. W pewnym sensie te dwie drogi poszukiwania sensu istnienia przeczą sobie i dramatycznie się różnią. Przyjmijmy więc soborową deklarację o wzajemnym wzbogacaniu się nadzieją, że akceptacja Boga pociąga za sobą afirmację człowieka, a świadectwo samych ludzi wierzących pozostaje wezwaniem dla ateistów, aby w afirmacji człowieka i świata doszukiwali się ostatecznego sensu. Na tej ziemi Królestwo już jest w tajemnicy; dokonanie jego nastąpi wraz z przyjściem Pana. A od tego nie ma już odwrotu.
I kto tego nie widzi nie może być szczęśliwy, nawet przy oczywistości stwierdzenia, że szczęścia nie sposób jednoznacznie scharakteryzować, a także przy założeniu, że postawa całkowicie obojętna na sprawy wiary, nie reagująca zupełnie na cokolwiek innego niż machinalne używanie życia — nie wydaje się sama w sobie sprzeczna ani nie jest przejawem egzystencjalnego pozoru.

Zatem chcąc być osobami szczęśliwymi odrzucajmy podszepty ateistycznych wróżbitów. Powtarzajmy za księdzem Jerzym: Jak wiele potrafisz, Boże, zdziałać przez tak niegodne jak ja stworzenie. Dzięki Ci, Panie, że mną się posługujesz („Zapiski 80-84”, Paryż 1985, s. 32).

Módlmy się:
Spraw, Boże, byśmy potrafili przebaczać i nikomu nie odmawiali dróg ku Tobie prowadzących.
Zawierzamy Tobie aktualną i ciągle bolesną sprawę zabójców tylu polskich księży, ludzi świeckich, robotników.
Błagamy, daj moc, abyśmy żądając prawdy i sprawiedliwości oraz męstwa, sami byli mężni i odważni. Ufający Twojej świętej miłości.

za: Ks. Jan Sochoń, Rekolekcje z Księdzem Jerzym, Wyd. M, Kraków 2001.