Dzień 15 - Męczeństwo

Chrześcijaninowi nie może wystarczyć tylko potępienie zła, kłamstwa, tchórzostwa, zniewalania, nienawiści, przemocy. Ale chrześcijanin musi być prawdziwym świadkiem, rzecznikiem i obrońcą sprawiedliwości, dobra, prawdy, wolności i miłości. O te wartości musi odważnie się upominać dla siebie i dla innych (Kazanie z 27 maja 1984 r.).

Współczesny człowiek jest coraz mniej skłonny do męczeństwa w imię Chrystusa, w imię prawdy. W XX wieku było wprawdzie wielu męczenników, w XXI nie zanosi się na to, by ludzie chcieli umierać za prawdę.

Jezus nikogo nie zachęca do męczeństwa, ale zapewne pragnie, abyśmy uwierzyli, że żyjemy w odkupionym świecie, gdzie istnieją szanse czynienia dobra, a unikania zła. On chce, byśmy stawali się świadkami, co też oznacza możliwość przyjmowania zawsze możliwego cierpienia czy bólu. Lecz nade wszystko wskazuje na potrzebę wierności, wierności Bożemu słowu. W tym sensie do męczeństwa wezwany jest każdy chrześcijanin, choć nie każdy godzi się na takiego rodzaju religijne zachęty.

Pozostaje bowiem faktem, że dzisiaj wielu ludzi znalazło się w stanie przedziwnej obojętności religijnej. Przypuszczam nawet, że obecnie nie spotyka się nazbyt wielu ludzi, których można by nazwać ateistami. Dla większości z nich kwestie wiary, religijności po prostu nie mają większego znaczenia. A jeśli przyjmują, że Bóg istnieje, to wówczas traktują Go raczej jako - tak nazwę - przeszkodę egzystencjalną, jakiś niepotrzebny, niewygodny ciężar. Rozpanoszył się współcześnie swoisty „ateizm obojętności i roztargnienia”.

Źródła tego zjawiska są złożone. Mają one charakter filozoficzny, ale i egzystencjalny. Zwracam uwagę na te ostatnie. Człowiek trzeciego tysiąclecia nie potrafi radzić sobie z plagami życia. Jednym z największych problemów bywa (teraz w stopniu bardziej niż kiedyś widocznym) cierpienie, tak ciążące, że ludzie muszą - wskazywał na to już w XIII w. św. Tomasz z Akwinu - podważać istnienie dobrego Boga.

W nadchodzącym czasie wiele będzie zależeć od tego, czy potrafimy umniejszać cierpienie, albo przynajmniej zachęcać ludzi, aby w nim zechcieli dostrzegać coś więcej niż skandal albo bezsensowny ból. Zapewne w trzecim tysiącleciu zgnębieni bezsensem ludzie będą szukać prawdy przede wszystkim w dziedzinie religii.

Ksiądz Popiełuszko był o tym zawsze najgłębiej przekonany. Doskonale rozumiał tych, którzy odchodzą od Boga z powodu cierpienia. Odchodzą jednak donikąd, bo cierpienia nie wytłumaczy im żadna filozofia, żadna wersja psychologicznej perswazji, wreszcie żadna sztuka. Człowiek, który zaufał Bogu, musi umacniać w sobie przekonanie, że drogi jakie mu Bóg proponuje są drogami wiodącymi ostatecznie do szczęścia. Bóg nie jest żadnym bożkiem, platońską ideą czy sekciarskim eonem, ale Bogiem żywy, obdarzającym łaską, przebaczeniem i życiem wiecznym.

Mówmy jednakże o męczeństwie jako kategorii filozoficznej. Filozofię bowiem od jej greckich początków uważano i rozpoznawano za pomocą określeń „sposób bycia”, „duchowe ćwiczenie”, „przygotowanie się do śmierci”, „upodobnienie do Boga”. Już wówczas uznawano ją za przewodniczkę życia, a filozofów za duchowych kierowników, by użyć współczesnych nazw. Nic zatem zdumiewającego, że niektórzy (na przykład Dariusz Karłowicz w pracy „Arcyparadoks śmierci”, Kraków 2000) wiążąc porządek filozoficzny z problemem męczeństwa starają się zrozumieć, jakie racje filozoficzne zdolne były uczynić świadectwo śmierci intersubiektywnym argumentem przemawiającym za prawdziwością Objawienia”. Jego zdaniem, chrześcijańską postawę w obliczu śmierci warto uznawać za urzeczywistnienie niezrealizowanych ambicji filozofii. Wtedy będzie można pośrednio dowodzić prawdziwości objawionej nauki Chrystusa.

Tak oto badacz dodał do historycznie sformułowanych przez św. Tomasza z Akwinu dróg prowadzących do konieczności Bożego istnienia, kolejną drogę. Wypada nazwać ją drogą z wiarygodności męczeństwa. Potwierdzałaby ona przekonanie o istnieniu szansy zniesienia rozdziału pomiędzy religijnym a filozoficznym uzasadnieniem Bożej obecności, poprzez wskazanie na Jezusa Chrystusa, scalającego swą bosko-ludzką naturą przywołane sfery dowodowe.

Dlatego istotną kwestią jest uchwycenie związków bądź rozbieżności pomiędzy filozofią a chrześcijaństwem. Sprawa historycznie jest skomplikowana. Wystarczy przypomnieć, że greckie i semickie sposoby myślenia z trudem zbliżały się do siebie. Wielu myślicieli potępiało filozofię antyczną, inni zaś próbowali przejmować z niej to, co zdawało się stanowić dogodne narzędzie rozjaśniające rodzącą się i umacniającą doktrynę wiary. Żydzi, a po nich chrześcijanie, z niejakim trudem przyjmowali greckie pojęcia filozoficzne, choć nie mogli zupełnie ich ignorować. W każdym razie pojawiły się, już w czasach rozwiniętej filozofii helleńskiej, próby zbliżania Aten, Jerozolimy i Rzymu, a Filon z Aleksandrii łączył judaizm z filozofią grecką, dokładnie mówiąc: naukę biblijną ze stoicyzmem i platonizmem. Trzeba ostatecznie przyznać, że decyzja chrześcijaństwa o akceptacji i włączeniu we własny obszar kultury antycznej (pogańskiej) w połowie II wieku, stała się wydarzeniem bez precedensu w historii Europy. Sprawiła, że chrześcijaństwo mogło rozszerzać się i wypełniać swą misję ewangelizacyjną. Gdyby stało się inaczej, żylibyśmy teraz w całkowicie odmiennych krajobrazach społecznych i światopoglądowych.

Dlatego rozważamy propozycje św. Pawła i jego sławną mowę wygłoszoną wobec zgromadzonych na Areopagu filozofów, w konkluzji zauważając, że w rozumieniu Apostoła Narodów „właściwie rozumiane poznanie jest nie tylko intelektualnym aktem odkrywającym w Bogu Stwórcę i Pana wszechrzeczy, ale również uznaniem i poddaniem się Bogu”. Chrześcijaństwo może więc zostać określone jako filozofia urzeczywistniona, gdyż reagowało na filozofię antyczną definiowaną jako metoda pełnej konwersji bytu i poznania, duchowego rozwoju, prowadzącego do przemiany życia. W tak wyznaczonej perspektywie pojawia się pojęcie świadectwa i męczeństwa, przedstawiane nie tylko w tekstach biblijnych, dialogach Platona czy pismach Lukiana z Samosaty, ale również w aktach męczenników. Religię chrześcijańską i filozofię widzimy jako wydarzenia ufundowane na świadectwie życia. Przypominamy, że słowo „męczennik” przejęte z języka prawniczego będzie, po wielu pojęciowych historycznych perturbacjach, oznaczać świadka, pierwotnie świadka słowa, lecz ostatecznie kogoś, kto poświęca życie za Chrystusa.

Tego rodzaju postępowanie potwierdza pewien określony stan rzeczy, w tym rzeczywistość odnoszącą się do Bożego istnienia. Zarówno bowiem grecki mędrzec, jak i chrześcijański męczennik dążą usilnie do doskonałości. Ten pierwszy zatrzymuje się jednak na progu stanowionym przez rozsądek, określone rozpoznanie intelektualne, męczennik natomiast idzie zdecydowanie dalej. Zdarzało się nawet, że wykształceni Rzymianie, na przykład Apoloniusz, być może senator rzymski z II wieku ścięty za Chrystusa, mówiąc o wierze powoływali się na wzorce filozoficzne, co mogłoby świadczyć, że męczeństwo wyrasta także z etosu greckiego oraz jest próbą zasypania przepaści pomiędzy poznaniem a czynem, zainicjowanej zapewne już w czasach Sokratesa.

Przy tym wszystkim jednakże męczeństwo pozostawało dawnej - i wciąż pozostaje - czymś kontrowersyjnym. Bo historycy wskazują na zjawisko męczenników z pragnienia sławy, albo sugerują się, że często zachowywali się oni jak ludzie „pozbawieni rozumu”. Wielu z nich zdobywało się na okrzyk: „Chcę umrzeć, gdyż jestem chrześcijaninem”. Niekiedy całe chrześcijańskie grupy zgłaszały się na męczeństwo. Pojawił się zatem problem wiążący się z kwestią ustalenia, gdzie mamy do czynienia z męczeństwem, a gdzie po prostu z samobójstwem, albo kwestią tzw. upadłych czy zagadnieniem ucieczki przed męczeństwem.


Ówczesny Kościół świadom był tych trudności. Zdecydowanie przeciwstawiał się wszelkim negatywnym praktykom, chociażby parodiom męczeństwa. Pozostawał powściągliwy w ocenach martyrologicznych. Tym bardziej, że spektakle (w cesarstwie zbudowano 71 amfiteatrów) organizowano nie tylko dla chrześcijan, ale dla wszystkich skazanych. Jeńców wojennych, na przykład, rzucano na pożarcie zwierzętom, aby w ten sposób zabawiać widzów. Zresztą, sami Rzymianie sceptycznie odnosili się do męczenników. Jednakże w mocy pozostaje teza, że świadectwo stanowi Jedyną istniejącą próbę filozoficznego dowodu, która owocuje ukazaniem istnienia nie tylko Boga filozofów, Absolutnej Miary, Prawdy, Dobra czy Celu, lecz Prawdy uosobionej - żywego Chrystusa, Zbawiciela i Pana, który kocha, umiera i zmartwychwstaje”. Dzisiaj warto ocalać wartość w ten sposób potwierdzanej wiary. Gdy Rzymianie wyśmiewali się z męczenników i kryminalistów, my dzisiaj powinniśmy raczej odnawiać pamięć o męczennikach.

Łatwo tutaj popaść w apologetyczny ton. Nie czyńmy jednak tego. Próbujmy natomiast z rozwagą rekonstruować historyczny obraz świadka i filozofa-mędrca, którzy podążają drogami wiodącymi do osiągnięcia prawdy i zbawienia. Nie rezygnujmy z nadziei, że zrównanie męczeństwa z wyznaniem wiary i naśladowaniem Chrystusa, prowadzi do osiągnięcia prawdziwej mądrości. A także przekonuje, że nie rozsypała się ciągłość pomiędzy marzeniami filozofów greckich i chrześcijan. Albowiem jedni i drudzy pragnęli ujawniać i wyrażać to, co wieczne i boskie w kategoriach ludzkiego doświadczenia. I jakże często bywali bliscy opisania (choćby w paradoksie, metaforze poetyckiej) tego, co niewyrażalne, wiedząc, że męczeństwo, według pięknego wyrażenia Jean-Luc Mariona, zanim wypowie wyrok, wypowiada świadectwo.

Sługa Boży ksiądz Popiełuszko był męczennikiem - świadkiem, naśladowcą Chrystusa. Wskazywał, że to, jacy jesteśmy zależy nie tylko od nas, ale i od krajobrazu, w którym żyjemy. Dlatego w polskiej ziemi tak ważni są święci. To oni budzą ludzi, nie tylko głosem kazania czy homilii, ale swoim życiem, swoją krwią, swoim męczeństwem. Świadczą o tym, że są wartości wyższe od przyjemności, bogactwa i rozkoszy, że są wartości, w imię których poświęca się życie.

W istocie, u źródeł naszej narodowej tożsamości stoi chrześcijaństwo przejęte z Zachodu, ale także świadectwo męczeństwa, cierpienia ludzi, którzy byli wierni Bożemu słowa aż do śmierci. I dlatego Kościół, od swoich najwcześniejszych dziejów, pochylał się nad grobami męczenników. Tak jakby chciał się przejrzeć w tajemnicy cierpienia i męczeństwa. Zobaczyć swoją wielkość, ale i swoje słabości. Wydaje się niezmiernie ważne to, że grób męczennika miał w całej tradycji Kościoła moc jednoczącą. To znaczy, że nie tylko pomagał odzyskiwać osobową tożsamość, ale wskazywał równocześnie na słabości określonej grupy społecznej czy narodu. Stąd idea wędrowania do grobu męczennika, żeby otrzymać łaski nawrócenia, przemiany.

Dlatego pielgrzymki, wciąż niesłabnące do różańcowego grobu księdza Popiełuszki, pątników z kraju i z zagranicy, są właśnie po to, by móc odnowić swą jedność z chrześcijańskim stylem życia, dać świadectwo osobistego wysiłku i tego, że naród odzierany ze znaków przywiązania do Jezusa, rozproszony, pozbawiany z rozmysłem autorytetów - odnajduje się u grobu męczennika i wyda dobre owoce. Tak nadzieja wyrasta z męczeństwa, które pozostaje niezłomnych świadectwem, że Bóg przebywa wraz z nami w stworzonym świecie, że pragnie naszego zbawienia, że Jego Syn - Chrystus nie jest postacią historycznie odległą, lecz żyje w sercu każdego, kto pragnie współtworzyć wspólnotę Kościoła, kto zawierzył rozumnie tej ewangelicznej propozycji życia.

Polska potrzebuje uzdrowienia. To słowo - „uzdrowienie” ma podwójny kierunek. Potrzebujemy uzdrowienia w sensie duchowym i w sensie politycznym. Tak się złożyło w naszym kraju, że trudno jest oddzielić porządek narodowy od porządku religijnego. Kiedy spojrzymy na historię zbawienia zawartą w Piśmie Świętym, to tam również zauważamy nieustanne napięcie w narodzie żydowskim pomiędzy sprawami religijnymi a sprawami narodowymi. To napięcie powodowało często wiele niepokoju i zła. Ale nigdy nie zniknęło ono ze świadomości człowieka Biblii.

Nie znaczy to, że księdza Jerzego należałoby traktować jako działacza politycznego i ludowego trybuna w sutannie. Bowiem w całym jego nauczaniu bardzo widoczne jest przekonanie, że ruch solidarnościowy, nie był wyłącznie ruchem politycznym. Że nie była to idea wywiedziona jedynie ze sfer politycznych, ale raczej wydobyta ze sprzeciwu robotniczego, nacechowanego doświadczeniem religijnym. Pamiętamy sławne sytuacje w gdańskiej stoczni, kiedy robotnik klęka i spowiada się. Nie były to znaki jakiegoś chwilowego napięcia albo emocji konfesyjnych. To było głębokie doświadczenie narodu, który nagle odkrywa, że porządek polityczny nie zwalnia od wysiłku religijnego. A jest to postawa biblijna. Nie jest to więc postawa typowo polska, czy słowiańska. Powtarzam - to postawa naturalnie biblijna, czego dowodzi nawet sama postać Dawida.

Ksiądz Popiełuszko był zafascynowany osobowością Prymasa Tysiąclecia, co pozwoliło mu uporządkować problemy, które przekazywał wiernym. Przede wszystkim, że problematyka narodu jest bezpośrednio związana z problematyką religijną; żeby dosięgnąć istoty narodu, nie wystarczy dotrzeć tylko do intelektualnego poziomu wiary, ale także do ludowego porządku wiary. Kardynał Wyszyński mówił, że drogą Kościoła jest polski lud. Taka postawa, jak twierdzą niektórzy, miała mu przeszkadzać w kontakcie z elitami.

Był jeszcze jeden ważny element tego programu, który Prymas nazywał za Norwidem „czynem społecznym” - potrzeba ratowania polskiego narodu przez tworzenie właściwych struktur społecznych, ekonomicznych, podporządkowanych człowiekowi, a nie odwrotnie. Ten program zafascynował księdza Popiełuszkę. Tak powstał jego pogląd, że wszystko, co czyni państwo, ma służyć człowiekowi. Ksiądz Jerzy podkreślał, że ów czyn społeczny winien być podległy duszy. Winien pomnażać dobro wspólne. Oczywiście, demokracja nie należała wówczas do znaków czasu, ale przecież - jak dzisiaj wiemy - sama demokracja nie wystarcza. Należy sprawiać, by jej projektodawcy odwoływali się do wartości moralnych, aby była to demokracja sprzyjająca dobru wspólnemu. Jan Paweł II wyraźnie przestrzega: demokracja bez wartości staje się jawnym bądź zakamuflowanym totalitaryzmem.

W tak ukształtowanej wizji sprawą fundamentalną jest życiowe świadectwo Ewangelii. Kto nie decyduje się na wędrowanie jej drogami, a zatem jednoczenie w egzystencjalnym doświadczeniu radości i cierpienia, ten nie wstępuje do grona Jezusowych uczniów. Musimy o tym pamiętać. Męczeństwo księdza Jerzego to wyznanie wiary w świętość Kościoła, to znak swoistej posługi misyjnej, świadectwo cywilizacji życia.

Módlmy się:
Aby spotkanie z Kościołem Chrystusowym było w naszym życiu ciągłym dolewaniem oliwy do lampki naszego życia duchowego, ciągłą dbałością o to, byśmy byli wartościową solą ziemi, byśmy swym postępowaniem oświetlali drogi życia, które, czy chcemy tego, czy nie chcemy, czy myślimy o tym, czy nie myślimy, prowadzą do spotkania w Bogu.

za: Ks. Jan Sochoń, Rekolekcje z Księdzem Jerzym, Wyd. M, Kraków 2001.