Zapiski ks. Jerzego - Notes szary

2. Notes szary

[7 VI 1980]
[s. 1] 8.35 Lądowanie we Frankfurcie. Kochani. Byliście kochani na lotnisku [Mowa o wywodzącej się z Duszpasterstwa Akademickiego, szczególnie z księdzem zaprzyjaźnionej „grupie młodych medyków" - czy jak ich ks. Jerzy nazwał - „moja młodzież medyczna" – red.]. Mam cały czas Was przed oczyma i białą chusteczkę, którą widziałem przez okienko. Siedzę na skrzydle lewym, więc mogłem Was widzieć przy podchodzeniu do startu. Na dole były białe bałwany, teraz weszliśmy w ciemne chmury, ale oto i Frankfurt, wyjrzał nagle z chmur i lądowanie. Ciąg dalszy potem, bo trzęsie.
9.35 Odlot będzie dopiero o 11.00, a więc opóźniony. Siedzę i prawie drzemię, obserwuję ludzi. Samemu smutno. Czuję się zmęczony. Powietrze mocno zamglone, słaba widoczność.
W samolocie siedział obok mnie amerykański student po V roku medycyny we Wrocławiu. Miły chłopak.
Po śniadaniu zabrałem zgodnie z czyimś tam poleceniem przybory do jedzenia. Po jedzeniu złożyłem stolik, a stewardessa rozdawała jeszcze (myślałem, że chusteczki do mycia rąk) i poprosiłem. Ona się bardzo zdziwiła, po co mi cukier, kiedy już nie mam kawy. Chyba się trochę pomodlę z brewiarza.

[s. 2] l0.30 Już w samolocie 747 Boeing. Olbrzym. Rozkład siedzeń 3, korytarz, 3, korytarz i 3. Piękna dyskretna muzyczka. W trakcie lotu ma być film.
Na górze l klasa. Salon, bar, fortepian, w ogóle komfort.
13.50 Samolot nawet nie drgnie. Za chwilę rozpocznie się projekcja filmu, jeszcze nie wiem jakiego, ale w wersji
amerykańskiej.
Od 11.00 do 12.00 pospałem. Potem mini whisky z wodą i lodem na apetyt i obiad bardzo dobry. Rzeczywiście apetyt mi wrócił, ciekawe na jak długo. Zmiotłem wszystko i popiłem piwkiem. A było jedzenia dużo: bułeczka, masło, serek, beef, kartofel w łupinach, dobra sałatka, ciasteczka, sernik, czekoladka miętowa, kawa z mlekiem. Pieprz i sól wziąłem do kieszeni.
Siedzę na środku, więc nie mogę patrzeć przez okno, ale widzę, że słonko świeci cudnie, jesteśmy przecież ponad
chmurami.
18.15 naszego czasu. Za godzinę mamy dolecieć. Na kolację kanapka, ciasto.
[s. 3] Długi ten dzisiejszy dzień. 1,5 godz. lotu do Frankfurtu, 2,5 godz. czekania, 8 godz. lotu teraz i w Nowym Y. [Jorku] będzie dopiero 13.
W czasie filmu usnąłem i dobrze, bo teraz lepiej się czuję.
g. 21.00 Czekam na samolot do Pitt[sburgha]. Dobrze, że Elżbieta w liście do Cioci [Mary Kalinoski - ukochana Ciocia księdza Jerzego, właśnie ta, dzięki pomocy której mógł kupić sobie mieszkanie na Chłodnej – red.] napisała swój adres, bo nie miałbym. W nagrodę do niej napisałem pierwszą kartkę z gorylem. Już mi się spać chce, a tu samolot za 2,5 godz. Przypuszczalnie na miejscu będę za około 5 godz., a więc po północy.

9 VI [1980]
g. 17.20. U was 23.20, a więc pewnie co poniektórzy odpoczywają, jednak większość pewnie jeszcze kawę popija. Słucham kasety z pobytu papieża w Ameryce. O 10.30 odprawiłem Mszę św. Potem na mieście kupiłem drobiazgi. Prawdopodobnie w sobotę pojadę na Florydę, pewnie tam się wygrzeję, bo tu jest zimno, deszcz i wiatr.
Napisałem kartkę do Irminy. Będę pisał po kolei. Kłopot w pisaniu polega na tym, że w wakacje niektórzy się rozjadą, a ja mam adres albo do W-wy, albo do domu.
[s. 4] Na razie odpoczywam i jem. Zarezerwowałem bilet na 15 VII do Frankfurtu. Zgubiłem rachubę dni. Ale chyba 13 VI.
Parę dni przerwy w pisaniu, bo się nic specjalnie nie działo. Wreszcie piękna słoneczna pogoda, myślę, że i na Florydzie ładniej nie będzie. A jadę tam jutro rano. Wczoraj spotkałem się z P. Jabłońskim, byliśmy na kolacji w ładnej restauracji. Oni jedli raki i małże, zawiązywali im na szyję śliniaczki z wizerunkiem raka. Ja się nie odważyłem i zjadłem porządnego stęka. Wieczór miałem bardzo przyjemny.
Poprzedniego wieczoru byłem na festynie w szkole, który trwa przez tydzień. Organizuje go kościół. To takie wesołe miasteczko. Pograłem w bingo, ale bez sukcesu. W życiu mam dużo szczęścia, ale nigdy w graniu. Zaraz idę do kościoła.

14 VI [l980]
[s. 5] Dochodzi 23°°. Jestem w CHARLOTTE w stanie Północna Karolina w Hotelu Ramada Inn za 33 $. Od 12°° przejechaliśmy przez stan Pensylwania. Potem West Wirginia. Piękne góry, niezapomniane krajobrazy. Potem stan Wirginia, do którego wjechaliśmy przez tunel prowadzący u podnóża gór. Ze stanu Wirginia do North Carolina. Jutro cały dzień znowu w podróży aż na Florydę. Ale podróż wygodna. W aucie chłodno, muzyka stereo, a na zewnątrz upał. Hotel z basenem na poziomie amerykańskim. W drodze w Wirginii piękne wąwozy z mostami łączącymi szczyty gór.

15 VI [1980]
O godz. 8°° byłem w kościele. Kameralny kościółek. Sympatyczny ksiądz zapraszał na śniadanie. Nie skorzystałem, ponieważ zaprosił nas człowiek, którego babcia jest Polką. Sympatyczny człowiek. Ostatecznie umówiliśmy się na powrotną drogę.
W stanie [Północna] Karolina jest na 4 mln tylko 1% katolików. Prawo rządowe jest niekorzystne dla katolików.
[s. 6] Pan Frize mówi mi: ty jesteś Polak, we mnie też krew polska, więc ty jesteś mój kuzyn.
W Ameryce Polacy byli traktowani jak Czarni. Gdy Papież [jest] Polakiem, Muskie [został] ministrem spraw zagranicznych [Nieściśle. W tym czasie Z. Brzeziński był Doradcą Prezydenta ds. Bezpieczeństwa Narodowego, zaś Edmund S. Muskie senatorem ze stanu Maine – red.], [a] Brzeziński szefem Bezpieczeństwa, wobec tego Polacy
nie są głupi.
g. 12.30. Po śniadaniu w Mc Donald [„McDonald's" - sieć barów szybkiej obsługi i sklepów sprzedających m.in. hamburgery, hot dogi i kaczki pieczone – red.] opuściliśmy Północną Karolinę i jesteśmy w Południowej. Upał niesamowity, ponad 30 stopni. Drzewa chude, ziemia spalona, zupełnie czerwona. g. 15°°. Niedługo kończy się stan South Carolina. Na zewnątrz upał. Wysadziłem rękę za szybę, tak jakbym włożył do pieca. Przy drodze drobne małe pomarańczowe kwiatuszki. Roślinność coraz bardziej bogata. Mówią mi, że niedługo w stanie Georgia zobaczę pierwsze palmy i drzewa pomarańczowe. W stanie tym prezyd[ent] Carter ma plantację orzeszków ziemnych.
g. 18.20. Pierwsze palmy, jeszcze mizerne, między sosnami. Piękna równina.
[s. 7] Poszycie lasu gęste, malownicze.
[godz.] 19.05. Floryda. Każdy stan ma inne budownictwo. Tu na styl meksykański, wejścia łukowe, trawy wystrzyżone. Do Jackson tylko 20 mil.


16 VI[1980]
Spaliśmy w motelu Days Inn. Złe śpię w nocy. Zajechaliśmy na 23.10. Rano odprawiłem Mszę św. w uroczym kościółku w lesie w Titusville.
g. 12.30. Po śniadaniu jedziemy na Przylądek J. Kennedy, skąd wystrzeliwują rakiety kosmiczne. Droga prowadzi środkiem szerokiej wody. W lesie olbrzymia polana i parking. Autobusem przez 2 godz. zwiedzanie przylądka. Po lewej i prawej stronie rosną pomarańcze. Drzewa podobne do jabłoni. Zobaczyłem małego krokodyla. Po prawej stronie Ocean Atlantycki. Potężne wyrzutnie rakietowe. Zobaczyłem Apollo.
Wziąłem kamyk dla R. i zasuszyłem kwiatek.
Wrażenia niezapomniane. [O] g. 17°° jedziemy do Ziemi Disneya przez Orlando.
18°°. Orlando po lewej stronie, przy drodze lotnisko.
[s. 8] 19°°. Zrezygnowaliśmy z Disneya dzisiaj, bo jesteśmy za bardzo zmęczeni. Przyjedziemy tu któregoś dnia specjalnie. Po drodze kupiliśmy kartonik piwa i worek pomarańczy, świeżutkie - około 10 kg, za 4 $ i taki sam worek grejpfrutów za 3 $.
g. 20°°. Po przejechaniu Tampa, jednego z większych portów Ameryki jedziemy do [?] (Nazwa miejscowości w rękopisie nieczytelna – red.). Cudownie. Po lewej stronie woda bez końca, po prawej woda. Daleko w dali po lewej stronie most długości około 13 km. Za mostem Zatoka Meksykańska. Niezapomniany zachód słońca. Wzdłuż drogi po obu stronach palmy.


17 VI [1980]
g. 13.30. Słońce niemiłosierne w zenicie. Pierwsze opalenie. Mieszkam nad samą wodą, dokładnie 6 małych kroków. Małe molo z łodzią, można łowić ryby.
Na plażę pójdę nieco później, bo teraz za gorąco. Tak cudownego zakątka nie widziałem. Pelikany podchodzą bliziutko do ludzi.
[s. 9] I te urocze palmy, szczególnie wieczorem podświetlone na zielono.
Mieszkam w pokoju samodzielnym wysłanym w całości dywanem w kwiaty. Duże łóżko i kanapa, fotel, krzesła, 4 stoliki, komoda, szafa, barek, kuchenka 9m2, łazienka, chłodzone powietrze i kolorowy TV. Pomimo wody obok, 8 kroków na lewo cudowny basen. Gospodarz jest Anglikiem. Wczoraj poprosił nas na szklaneczkę whisky.
Dzisiaj o 9.30 odprawiłem Mszę św. w kościółku zbudowanym przed rokiem, a wygląda jak średniowieczny monastyr, z zewnątrz oczywiście. Muszę przyznać, że nawet mi się nie marzyło, że tak będzie, że tak może być.
Na śniadanie, jak głupi, zrobiliśmy ze szwagrem tatara, wiadomo, jak to mężczyźni. Ech, czuję, że mi ugrzązł w żołądku, do tego przynieśli mi nad wodę lody z czereśniami.


19 VI [1980]
[s. 10] Wczoraj po Mszy św. o 12°° pojechaliśmy na plażę. Byliśmy niecałe trzy godziny. Woda jak ogrzana i słona. Po powrocie okazało się, że spaliłem się niemiłosiernie. Szwagier kupił smarowidło (2 małe słoiki za 19 $).
Na kolacji byliśmy w restauracji, gdzie płaci się jednakowo, a jeść można, ile się chce (4.75 $). Potem weszliśmy obok na drinka. Koktajl (whisky na kwaśno). Śpiewał Joe Nikolo. Przez okno widok na wodę. Ale ja nie czułem się dobrze. Jakieś torsje, żołądek nie trawi, a do tego doszła chyba temperatura. Nogi mi zesztywniały. Wieczorem i w nocy smarowałem się mleczkiem po opaleniu, bo oprócz bólu szkoda
opalenizny.
Rano szwagier zawołał, bym zobaczył delfiny, przepływały obok naszego domku. Dzisiaj z rana chmury, ale bardzo gorąco. Zresztą, wczoraj też były chmury, ale to było opatrznościowe. Jednak opalenizna nie zeszła.


20 VI [1980]
(s. 11] Przedwczoraj tak się spaliłem, że nogi mi popuchły. Ale smarowanie pomogło. Odpoczęliśmy dzień, wieczorem byliśmy na kolacji za 3.25 $ - wszystkiego pod dostatkiem, nawet cola, mleko i lody.
Byliśmy w domku, gdzie będzie mieszkał znajomy. Kupił go za 35.000 $.
Wczoraj znowu opalaliśmy się. Cudowne fale, woda cieplutka. Ledwie wróciliśmy, a zaczął padać deszcz. Zresztą całą noc dzisiaj burze i deszcz.
Rano pojechałem zbierać muszelki, ale plaża cała zalana wodą i tylko małych trochę uzbierałem.
Wczoraj znowu na kolacji z widokiem na wodę. Potem śpiewał Nikolo. Siedzieliśmy tam przy piwku. Nawiązaliśmy rozmowę i młodym człowiekiem, kompletny analfabeta. Pyta, jakim językiem rozmawiamy, szwagier mówi: papieskim. Z jakiego kraju papieski, nie wiedział, z Jugosławii? z Ukrainy? A z jakiego Brzeziński, Muskie? Nic nie wiedział.
[s. 12] W końcu chciał nam postawić coś do picia, ale darowaliśmy sobie.

22 VI (1980]
Wczoraj wieczorem po kolacji poszliśmy na godzinkę nad wodę. Woda cieplutka, fale olbrzymie.
Dzisiaj na 11.00 jedziemy do kościoła, a potem trochę na plażę. Na niebie chmury, ale bardzo ciepło.
W TV powiedzieli, że Breżniew [Leonid Breżniew, l Sekretarz Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego w latach 1964-1982 - red.] wysłał list do Giscarda d'Estaing [Valery Giscard D'Estaing, prezydent Francji w latach 1974-1981], że wycofuje częściowo wojska z Afganistanu. Muskie powiedział, że nie można wierzyć temu, czego oczy nie widzą.
W kościele koncelebrowałem Mszę św. z dwoma księżmi. Proboszcz wysilił się na dowcip, przedstawiając mnie: „Myślałem, że w Polsce nie ma księży, a tymczasem, jeden znalazł się w Rzymie". Zaczął padać deszcz i padał do 14°°.
O 15°° pomokłem w basenie i trochę się opalałem. Teraz jest mecz Toronto - Los Angeles w piłce nożnej. I tu usnąłem. Znowu deszcz. O 19°° na kolację do Smorpit - gdzie można jeść
[s. 13] ile się chce za te same pieniądze. Po kolacji długi spacer na molo. Cudownie oświetlony deptak nad wodą wzdłuż plaży między rzędami palm. Czuję, że zgrubiałem. Cały dzień boli głowa.
Godz. 23.10 - leci film „Romeo i Julia".
Od rana w TV były programy religijne. Ale do g. 13°° nie mogliśmy kupić piwa. Taki przepis w miastach ze względu na nabożeństwa w kościołach, żeby nie było w tym czasie pijanych.


25 VI [l980]
Nic ciekawego się nie działo poza opalaniem się i pławieniem się w cieplutkiej wodzie.
Muskie powiedział, że w Afganistanie trzeba utworzyć zupełnie nowy rząd, gdy Rosja się wycofa. A Rosja twierdzi, że wycofa się, ale rząd musi zostać ich. l tu się nie zgadzają.
W Ameryce większość ludzi nie ma żadnego patriotyzmu. Wojska obowiązkowego nie ma. Amerykanie chodzą do Komunii św. wszyscy, a do spowiedzi najczęściej raz na 2 lata.
[s. 14] Ostatecznie dzisiaj pojechaliśmy do Disneya. Tego się nie da opisać. To trzeba przeżyć. Szczególnie wieczorna parada. Coś fantastycznego. Wróciliśmy po północy.


27 VI [1980]
g. 17°° Brunswick. Ciepło, a deszcz tak ulewny, że świata nie widać, do tego burza. Floryda za nami. Czy jeszcze tam kiedyś wrócę?
Dziś rano jakby na [w tym miejscu najprawdopodobniej ktoś przeszkodził księdzu
Jerzemu w pisaniu. Powrócił do zapisków 6 VII, używając już innego długopisu – red.], co zapomniałem, aha już pamiętam.
Dziś jest 6 VII, a wtedy jakby na pożegnanie przypłynęło 5 delfinów i paradowały przy brzegu.


29 VI 1980
Odprawiłem Mszę św. w Holy Family kościele, a potem wróciłem do cioci. We wtorek przyjechał Bogdan [Ks. B. Liniewski, kapłan Archidiecezji Warszawskiej, w tych
latach misjonarz w Afryce. To właśnie z jego samochodu został
uprowadzony 19 X 1984 r. ksiądz Jerzy – red.], dobrze się zaprezentował. Przywieźliśmy go na 21.00, ponieważ samolot spóźnił się godzinę.
We środę o 16°° byliśmy na kolacji z Mr. Jabłońskim. 2 butelki wina francuskiego, oczywiście przedniego. Restauracja z widokiem na miasto i rzeki, wysoko na Mount Washington.
Cena obiadu 170 $.
[s. 15] We czwartek, tzn. 3 VII pojechaliśmy autobusem do New Britain. 13 godzin jazdy, l tu bida. Jest ciepło, a Bogdan w ciepłym swetrze, kurtce i trzęsie go febra. Wysoka temperatura. W piątek Bogdan do łóżka i wstał dopiero dzisiaj na sumę. W kościele pełno ludzi. Zupełnie jak w Polsce. Dzisiaj idziemy na obiad do sąsiadów, a jutro o 9.05 do N [owego] Jorku. Tam, okazało się wczoraj przy rozmowie przez telefon, że jest mój kolega z wojska. Planujemy 3 dni w N [owym] Jorku.
Wczorajszy dzień spędziliśmy u rodziny kolegi Zygmunta, który jest tu na urlopie. Cały dzień spędziliśmy na jedzeniu, aż wstyd.

Żródlo: O. Gabriel Bartoszewski OFMCap., Zapiski. Listy i wywiady ks. Jerzego Popieluszki 1967-1984, Warszawa 2009.