Dzień 5 - Odwaga

W drodze do Gdańska zatrzymano mnie i przez 8 godzin trzymano na komendzie pod Warszawą. Kierowcę zatrzymano na 50 godzin. To wszystko są prymitywne próby dokuczania. Ale są sprawy większe i jestem przekonany, że to, co robię, jest słuszne. I dlatego jestem gotowy na wszystko („Dotknięcie Boga”, s. 97).

Ksiądz Jerzy Popiełuszko rozpoznał, że ideologie w ludzkiej kulturze (zasadniczo) nigdy się nie kończą i to z prostego powodu. Mianowicie, niosąc utopijną i „uszczęśliwiającą” wizję życia, zawsze znajdują wyznawców i pokornych krzewicieli. Wystarczy wspomnieć losy platońskiego przekonania, że odpowiednio zorganizowane państwo potrafi dać społeczeństwu „wychowanie” i najgłębsze szczęście. Niestety, cień totalitaryzmu, będący konsekwencją przyznania państwu władzy ostatecznej ingerencji w prywatne życie jednostki, uczynił z pomysłów autora „Uczty” tylko i wyłącznie dramatyczne narzędzie zniewolenia, choć sam Platon marzył o czymś całkowicie odmiennym. Z ideologiami mamy więc do czynienia wszędzie tam, gdzie przedkłada się postulaty aprioryczne wobec rzeczywistości, nie zważając na konkrety istnienia oraz osobową godność ludzi. Komunizm należy właśnie do takiego rodzaju „krwawej ideologii”. Albowiem gdziekolwiek na świecie pojawi się, niemal natychmiast pociąga za sobą śmierć, zniszczenie, głód, wojnę. Co stanowi jego istotę?

Nie łatwo odpowiedzieć, choć jedno wydaje się oczywiste. Rdzeniem komunizmu, opartego na fanatycznym uwielbieniu doktryny marksizmu-leninizmu, było „religijne” wręcz przekonanie, że zło świata da się wyrugować, stosując wszelkie możliwe środki, łącznie z mordowaniem przeciwników politycznych, nie godzących się na proponowane przez komunistów sposoby rządzenia, związane przede wszystkim z walką rewolucyjną, stanowiącą oręż zwycięskiego panowania nad społecznościami. Albowiem jedynym kryterium prawdy pozostaje praktyka społeczna, a religia odbija tylko zdeformowany kształt świata. Jest przeciwieństwem wiedzy (tu: tradycje Feuerbacha, Lenina, Czernyszewskiego). Dlatego też komunizm pozostaje ateizmem politycznym, którego zamierzenia nie koncentrują się jedynie na zniszczeniu w ludzkich umysłach świadomości istnienia Boga (co, zresztą, w ogóle nie było i nie jest możliwe), ale na czymś znacznie, z etycznego punktu widzenia, podlejszym, mianowicie zabiciu wspólnot pokładających w Bogu ostateczną nadzieję. Marks, który był Żydem, chciał „śmierci” swego narodu. Starał się zatem obalić Jahwe, albowiem w bliskości z Nim lud wybrany dostrzegał drogę ocalenia i ochrony. Gdy się Go pozbędziemy - argumentował - staniemy się wolni. Dlatego religia musi wiązać się z polityką państwa i służyć ideologii, laicyzacji społeczeństwa. Trzeba przekształcać i wyzwalać człowieka z „poddańczych stosunków międzyludzkich”, z wyobcowania ekonomicznego. Można tego dokonać poprzez rewolucję, która umożliwia budowę społeczeństwa bezklasowego, czyli „szczęśliwego”.

Ksiądz Jerzy świadom był powyższych spraw. Dlatego starał się najpierw osobistym przykładem, a następnie kaznodziejskim słowem przydawać Polakom odwagi, aby nie poddawali się presji komunistycznych gnębicieli. Przywoływał postać i duszpasterskie świadectwo Prymasa Tysiąclecia, który w najtrudniejszych chwilach uwięzienia pozostawał wierny Bogu, Maryi, narodowym ideałom. Pracując i cierpiąc dla Kościoła, chronił w ten sposób wszystkich. Heroiczny opór Prymasa brał się również ze świadomości, iż według ówczesnych władz Kościół to ostatnia już przeszkoda do skomunizowania Polski, jak wypowiadał się minister Radkiewicz. Nic więc dziwnego, że Prymas tak stanowczo zabiegał o to, aby poszanowanie dla zasad wiary znajdowały poszanowanie w życiu publicznym. Ufał nadto, że świadectwo wierze (bez względu na konsekwencje) może wpływać na wrogów Kościoła.

W kwestiach natury pozareligijnej, komuniści proponowali tzw. dyktat proletariatu, czyli
- o ironio! - totalitarne rządy jedynej partii - „przewodniej siły zdrowego społeczeństwa”. Centralne planowanie, wyrugowanie własności prywatnej, rozwijanie obozów pracy, kołchozy, terror tajnej policji (Stalin) oraz wszechwładne kontrolowanie wszystkich przejawów życia, zarówno społecznego, jak i osobistego obywateli - oto główne znaki komunistycznej utopii powszechnego raju. Ta ostatnia praktyka zdaje się być czymś fundamentalnym w komunistycznym wzorcu działania. Jedynie Kościół potrafił, w dość szerokim zakresie, uniezależniać się od partyjnej kontroli, choć nie było to - i nadal nie jest - proste. Natomiast społeczeństwa jako takie podlegały (ją?) mocnej sile aparatu ucisku. Pozbawione niezależnych związków zawodowych, artystycznych, organizacji młodzieżowych czy uniwersyteckich zdane były na trwanie w okowach totalitarnej przemocy.
Ksiądz Jerzy, wpatrując się w dzieło kard. Wyszyńskiego zauważał, że dzięki powstaniu „Solidarności” Polacy otrząsają się z ułud „życia nakazowego” i zwracają się w stronę demokracji. Nie wiedział jednak, w jaki sposób ukształtuje się „logika tego, co nowe”. Dzisiaj wypada powiedzieć, że - mimo wielu zmian - wpływy komunistycznego „sposobu bycia” nie uległy zatarciu. Daje on bowiem „komfort socjalny”. Zdejmuje z poszczególnych ludzi odpowiedzialność osobistą, w zamian przynosząc poczucie uczestnictwa w „zbiorowej władzy”.

Niszcząc wolność gospodarczą zapewnia minimum socjalne i swoiste poczucie bezpieczeństwa, zgodnie z socjalistycznym hasłem: „czy pracuje się czy leży, drobna forsa się należy”. Dopóki siła katolicyzmu będzie umacniać naszą narodową świadomość, nie warto obawiać się komunistycznego „ościenia” i liberalnej propagandy.

Tym bardziej, że totalitaryzm i demokracja stanowią porządki rozłączne, aczkolwiek w pewnej sferze zbliżają się do siebie. Mam na myśli poziom władzy wykonawczej. W obu bowiem systemach życie społeczne bywa określane przez podobnego rodzaju „podmiot”. Jest nim albo jednopartyjny suweren, albo tzw. „większość” (wola ludu). Interesy wskazanych ośrodków wykluczają (choć nie muszą) działania dla dobra wspólnego oraz - w innym porządku - w celu osiągnięcia prawdy jako takiej. Liczy się bowiem interes poszczególnych grup dysponujących władzą bądź perswazyjna moc ogółu.

Wobec powyższego rozróżnianie pomiędzy demokracją a komunizmem traci znaczenie, choć nie postuluję tutaj konieczności zaniechania rozróżnień pomiędzy nimi. Byłby to przecież zwyczajny nonsens. Natomiast sugeruję, że demokracja nie jest czymś doskonałym. Często prowadzi do niebezpiecznych konfliktów, sprawia, że ulegają zatarciu granice umożliwiające ochronę ludzkiej godności. Nie ma zresztą zgody co do takich kategorii jak „rządy większości”, wybory czy reprezentacja poszczęgólnych nacji społecznych. Nadto, wpływ mediów i ośrodków finansowych często niweczy demokratyczną wizję sprawowania władzy. Kontrowersje wokół „wspólnej Europy” są tego wyraźnym potwierdzeniem.
Cóż pozostaje? Demokracja z wyraźną opcją chrześcijańską, w której stykamy się z Bogiem
- Absolutem, osobowo pojętym, człowiekiem stworzonym na Boży obraz i podobieństwo, i odkupieńczym dziełem Chrystusa. Prawo naturalne (prawda - cel i norma poznania, dobro
- cel i motyw działania), umocnione ewangelicznym przesłaniem o możliwości osiągnięcia zbawienia, lecz i jego utraty (piekło) przynoszą gwarancję ładu społecznego, choć - jak wszystko, co ludzkie - tylko w wymiarze przygodnościowym. Innej drogi po prostu nie ma.

Niekiedy sugeruje się takie oto uogólnienie: liberalizm i komunizm w jakimś sensie niszczą cywilizację chrześcijańską. Przypuszczam, że ksiądz Popiełuszko byłby w tej kwestii nieco ostrożniejszy. Co do komunizmu - godzimy się. To coś, w ludzkim świecie, rzeczywiście szatańskiego. Natomiast liberalizm, przy całej złożoności problemu, nie prowadzi do komunistycznych wynaturzeń. Tym bardziej, że trudno podać jego obowiązującą definicję, przy zachowaniu świadomości, że dotyczy on najpierw kwestii gospodarczych. Gdybyśmy się jednak zgodzili na rozumienie liberalizmu jako doktryny, w której najsilniej dochodzą do głosu idee wolności, demokracji, poszanowania godności osoby ludzkiej itd., wówczas musielibyśmy przystać na pozytywne rozpoznanie całej sprawy.

Jednakże kwestia wydaje się bardziej skomplikowana. Bo przecież w myśleniu liberalnym jednostka (jednostki!) uzyskuje status absolutnego kryterium w podejmowanych działaniach społecznych, gdyż wszystkich obowiązują równe prawa i wszyscy owe (równe) prawa posiadają. Nie podlega ona żadnym ograniczeniom w sferze prywatnych wyborów, ograniczona li tylko potrzebą umowy, związanej z pragnieniem osiągnięcia osobistych interesów. Stąd wywodzi się postulat ograniczonego państwa, które nie tylko ma strzec i ochraniać, ale też wspomagać w grze majątkowej poszczególnych akcjonariuszy, zważać na wolność sumienia, prywatność, prawa rodziny.

Państwo nie ma i mieć nie powinno żadnego związku z religią. Człowiek przecież nie potrzebuje religijnego wsparcia, ani - tym bardziej - nie trzeba ujmować go na „Boże podobieństwo”. Pozostaje on twórcą samego siebie, jako ktoś autonomiczny i suwerenny. Swe szczęście wywodzi z własnych sił kreacyjnych. Czyni z życiem, co chce i pragnie dobra takiego, jakie wyobraża. Nic więc dziwnego, że nie godzę się z pojawiającą się chyba dość powszechnie następującą tezą: ,Ataki na liberalizm są czasami po prostu zawoalowanymi atakami na demokrację” (A. Szahaj). Raczej, ataki na liberalizm są wynikiem odmiennej antropologii oraz przyjęcia Boga - Stwórcy świata i człowieka, jako niezbywalnego gwaranta wolności i ludzkiego pełnego szczęścia.

Cóż, gdzie zanika wrażliwość na religijne wymiary istnienia, gdzie moralność spycha się na obrzeża społecznej obowiązywalności, gdzie wreszcie, podejmowane decyzje nie wiąże nadzieja umacniania wspólnego dobra - wszędzie tam dochodzi do „ubóstwienia człowieka” i naruszenia ontycznej równowagi w pluralistycznie uporządkowanej rzeczywistości. Liberalizm znajduje się właśnie w tak wyznaczonym polu rozumowań. Nie jest zatem sprzymierzeńcem kultury chrześcijańskiej i chrześcijańskiego sposobu życia. Powinien - dlatego - podlegać nieustannej, ciągłej krytyce. I zapewne taką krytykę podejmowałby ksiądz Jerzy, gdyby nie został skrytobójczo zamordowany.

Módlmy się:

Prośmy o utwierdzenie się w miłości Ojczyzny, abyśmy pozostawali wierni tradycji i polskiej historii. Dawajmy dzieciom i młodzieży znaki umiłowania Boga, Ojczyzny, rodzimej kultury.
Wyzwalajmy się z ateizmu, który prowadzi do absurdu, stwarza poczucie gwałtu społecznego i osobowego zniewolenia. Pamiętajmy o swej jedności ze Stwórcą.


za: Ks. Jan Sochoń, Rekolekcje z Księdzem Jerzym, Wyd. M, Kraków 2001.