Dzień 7 - Troska o Polskę

I została odbudowana nasza Ojczyzna, pozostając wzorem wiary dla dzisiejszych narodów chrześcijańskich, wiary narodu, który potrafił wydać takiego człowieka jak Jan Paweł II. Umiejmy wsłuchiwać się w serce Maryi, bijące obok serca naszej Ojczyzny, Uklęknijmy. Miejmy odwagę ukazywać historię Ojczyzny, tak nieuczciwie dzisiaj fałszowaną, przekazywać naszym młodym pokoleniom („Dotknięcie Boga”, s. 45).

Wymawiając słowo „ojczyzna-Polska” każdy z nas ma na myśli zapewne coś innego, inne emocje i nadzieje łączy z doświadczeniem zbiorowej obecności. Lecz powiedzmy wyraźnie: gdy wzajem staramy się rozumieć swój ból, gdy odważamy się uczestniczyć w cierpieniu, które było i będzie - stajemy się sobie bliscy. Jednoczy nas obowiązek, jakim jest ochrona dobra, wspólnego domu - Ojczyzny. Nie ma wtedy istotniejszej wartości jak ta właśnie: przeżywając słabości wspólnotowego życia, próbujemy ratować rwące się więzy, poszukujemy wspomagającej i utwierdzającej w tym, co szlachetne, odwagi „bycia razem”, gdyż owo „bycie razem” przynosi poczucie radości i spełnienia. Bo Ojczyzna nigdy nie jest czymś zdobytym ostatecznie.

Wiemy o tym, albowiem jako naród niemal od zawsze wybijaliśmy się ku niepodległości. Polskie przywiązanie do wolności stało się nawet powodem międzynarodowej legendy. Na ustach wszystkich pojawiały się wówczas słowa przyprawiające o wewnętrzny dreszcz: wolność, jedność, suwerenność. Nigdy - rozlegały się donośne głosy - nie zdradzimy siebie, swej przeszłości, plemiennych znaków siły, jakże często okrywanych religijną barwą. Bo zdrada zdaje się być jednym z najcięższych grzechów. Przynosi ocalenie na krótką chwilę, ale ostatecznie pogrąża w rozpaczy i wyrzutach sumienia. Przecież wszyscy, którzy pokonali w sobie zdradę Ojczyzny - zginęli pomordowani, wywiezieni w syberyjskie śniegi, okaleczeni, maltretowani jako ofiary przemocy i później - zrodzonego z nienawiści do prawdy - komunizmu.

Oby najmłodsze pokolenie Polaków mogło tę rzeczywistość rozumieć i szanować. Zresztą, w rozważanych kwestiach nie mówmy za wiele. Wystarczy współrozumiejąca, współczująca obecność i modlitwa. Ta ostatnia pozostaje naszym obowiązkiem wobec tych, od których Ojczyzna zażądała ofiary największej: śmierci i męczeństwa. Powyższe żądanie bywa oczywiste tylko w momencie, gdy przeciwieństwem życia staje się, jak mówił Norwid, hańba domowa. I oddając modlitewną cześć tym, którzy nie poddali się wspomnianej hańbie domowej, musimy rozpoznawać teraźniejszość, aby móc przyznać się do polskości, która jest i być musi propozycją etyczną. Co to znaczy?

Polskę można odrzucić i zdradzić, jak - odważę się zasugerować - jeszcze dzisiaj czyni wielu. Każde pokolenie miało i ma swe głębokie przeżycie. Od narodowych powstań (rozpoczynanych najczęściej w jesienno-zimowym zmroku), poprzez zryw czasów Józefa Piłsudskiego, aż po wojny światowe, zbrodnie Hitlera, Stalina, osławionej (proszę zauważyć perfidię tej nazwy) Służby Bezpieczeństwa Publicznego, gdy, chociażby w latach 1945-1956, przeszło przez piwnice budynków bezpieki w całej Polsce co najmniej pół miliona ludzi, nie licząc osób aresztowanych z tzw. powodów pospolitych. Wówczas obowiązywała mordercza zasada: tu nie ma niewinnych, każdy musi się przyznać.

My, nieco młodsi, pamiętamy rok 1968, grudzień 70., rewolucję solidarnościową, męczeńską śmierć księdza Jerzego Popiełuszki. Tak, pamiętamy, ale naszym doświadczeniem jest teraz cała Polska, kraj wciąż podzielony na interesy, systemy uzależnień, nadzieje i obawy wiążące się z tzw. wspólną Europą. Troszczymy się o Polskę, ale jakby mniej interesujemy się jej związkami z religią. Tymczasem Polska pozbawiona jedności z Jezusem i Kościołem nie byłaby już naszą, chrześcijańską Polską.

Dlatego prośmy Boga, odwołując się do mądrości historii, abyśmy nie starali się odpowiadać na najtrudniejsze pytania, pomijając dary miłości, bez której życie traci sens, a Ojczyzna staje się tylko pustym emblematem. Abyśmy byli wolni i wolności strzegli, rozumiejąc jak potrzebnym jest darem. I nigdy nie chcieli nikogo krzywdzić, a sprawiedliwość, której często się domagamy nie zyskiwała barw „sprawiedliwości morderczej”. Co mam na myśli?

Gdy zapoznałem się z pierwotną wersją „Katechizmu Kościoła Katolickiego” podwójnie zadrżało moje serce. Z radości: oto otrzymaliśmy dokument - przewodnik po trudnych drogach życia i wiary, ale też odczułem delikatny ból, gdy przeczytałem, że Kościół uznał za uzasadnione prawo i obowiązek prawowitej władzy publicznej do wymierzania kar odpowiednich do ciężaru przestępstwa, nie wykluczając kary śmierci w przypadkach najwyższej wagi (p. 2266).

Na szczęście jednak sytuacja radykalnie zmieniła się po wystąpieniu papieża Jana Pawła II, który zaapelował o (przynajmniej) niewykonywanie kary śmierci w roku dwutysięcznym. Natomiast w encyklice „Evangelium vitae” napisał, że nie powinno się sięgać po najwyższy wymiar kary, czyli odbierania życia przestępcy, poza przypadkami absolutnej konieczności, to znaczy, gdy nie ma innych sposobów obrony społeczeństwa.

Dzisiaj jednak, dzięki coraz lepszej organizacji instytucji penitencjarnych, takie przypadki są bardzo rzadkie, a być może nie zdarzają się już wcale (p. 56).

Ostatnie lata przyniosły natłok gorączkowych dyskusji na temat kary śmierci. Jedni widzą w niej konieczny element prowadzący do umocnienia się społecznego ładu i bezpieczeństwa, inni natomiast wnoszą o jej całkowite porzucenie. Osobiście, należę do tych drugich. Rozumiem (jak to tylko możliwe) stanowiska pragnące zachować w prawie karę śmierci, lecz pozostaję jej zdecydowanym przeciwnikiem. Uważam bowiem, że nikt z nas nie dysponuje „Boskim punktem widzenia”. Nikt nie jest twórcą daru istnienia. Trzeba w taki sposób organizować państwowe formy współobecności, aby wykluczać ewentualność czynienia zbrodni przez ludzi zło już wcześniej popełniających.

Powyższa teza nie jest żadnym wybiegiem publicystycznym ani chwytem retorycznym. Wymierzanie kary śmierci przekracza ludzkie, przygodne sposoby działania. Śmierć za śmierć to znak, że daleko odeszliśmy od religijnie pojętej wrażliwości. Delikatność problemu jest, oczywiście, dramatyczna. Poświęcić życie w imię ochrony innego życia, to najprawdziwszy religijny cud, natomiast wykonanie kary śmierci to wyraz haniebnej ekspresji, coś zgoła, rzekłbym, niegodnego, nieprzyzwoitego. Dlatego też nasza praca winna polegać raczej na wysiłku, aby rozsiewać coraz szerzej i głębiej ziarenka dobra, aby człowiek znajdujący się obok mnie, dysponował coraz mniejszymi szansami zadawania bólu, cierpienia.

Czy to w ogóle możliwe - ktoś gniewnie zawoła? Możliwe, spokojnie odpowiadam. Gdy przejmiemy się nauczaniem papieskim, od razu zbledną barwy naszej „morderczej sprawiedliwości”. Wówczas potrafimy też być, jak powtarzał ksiądz Jerzy, wolni od lęku, zastraszenia, ale przede wszystkim od żądzy odwetu i przemocy („Dotknięcie Boga”, s. 107), choć nie jest to łatwe. Albowiem pomni jesteśmy na to wszystko, co wiąże się z kulturą i obyczajowością żydowską. Oba „nasze” narody złączyły się w krajobrazach wspólnej ziemi i wzajemnie siebie wspierały w budowaniu, jak dziś mówimy, dobra wspólnego.

Niestety, dotknięte bolesną historią, wzajemnie też siebie raniły. Miary bólu i urazów dopełniły wydarzenia wojny światowej i rozpanoszenie się komunizmu sowieckiego. Antysemityzm istniał w przedwojennej Polsce i istnieje obecnie. Ale też mocno odzywa się anty- polonizm żydowski, sprowadzający się w istocie do obarczania Polaków winą za całe zło świata. Dlatego, powiadam, wzajemne stosunki Polaków i Żydów przypominają sytuację ludzi chorych. Lecz obowiązkiem lekarza jest rozmowa z pacjentem i cierpliwe wysłuchiwanie go. Czyż można Polakom przypisać jakieś specjalne cechy antysemickie?

Badania przeprowadzane wśród młodzieży polskiej i amerykańskiej wskazują, że sympatie i antypatie pośród niej są porównywalne. Czy naprawdę, usłyszałem w jednej z rozmów tramwajowych, każdy ma swoje „żwirowisko”?

A tragedie innych społeczeństw, np. Indian czy Kurdów? W XX wieku na całym świecie zginęło 170 min osób, a Żydzi stanowili pośród nich zaledwie niewielki procent.

Rozumiem, że w prezentowanej kwestii niczego się nie osiągnie przytaczając liczby, niemniej jednak, oglądajmy rzeczywistość dorze- cznie i we właściwej perspektywie. Może właśnie tak nam wszystkim potrzebna jest otwarta na inność rozmowa. Jan Paweł II uosabia w sposób trudny do przecenienia tego rodzaju nadzieję. Dzięki Jego inicjatywom poruszamy się w mądrej przestrzeni sporu, przybierającego, co jakiś czas - niestety - charakter krzykliwej kłótni, gdyż żale, kompleksy uciszają dobrą wolę. Umiar w narodowych emocjach - do tego zachęcam.

Pamiętajmy: wyniszczenie narodu żydowskiego to także utrata czegoś cennego w polskiej wrażliwości. A trwające uprzedzenia typu: mordowano nas w polskich obozach albo rządzą nami tylko Żydzi, przynoszą jedynie godne pożałowania skutki. Kto tego nie rozumie, utracił wszelkie szanse bycia godnego, zasługującego na szacunek życia. I niewiele zrozumiał z nauki oraz egzystencjalnego świadectwa księdza Jerzego Popiełuszki.

Módlmy się:
Abyśmy umieli pielęgnować dążenie do prawdziwej wolności w nas samych, w naszych rodzinach, w środowiskach i miejscach pracy oraz w całym naszym narodzie.
Abyśmy umieli szanować inne narody i wzajemnie się wspierali w trudnych dziejowych dniach, poddając się woli miłosiernego Ojca w niebie, który z naszej ludzkiej historii uczynił historię zbawienia.

za: Ks. Jan Sochoń, Rekolekcje z Księdzem Jerzym, Wyd. M, Kraków 2001.