Ks. Jerzy - Listy z wojska

LISTY Z WOJSKA

Ksiądz Jerzy Popiełuszko jako kleryk seminarium duchownego w Warszawie odbył dwuletnią zasadniczą służbę wojskową w Bartoszycach (1966-1968). Zachowały się jego listy z tego okresu, pisane do ojca duchownego księdza Czesława Mietka, oraz list do rodziców.

P. J. Ch. 19.01.67 r.

Czcigodny Ojcze,
Tak dawno do Ojca nie pisałem, ale na pewno ojciec wie, jak nasze życie się układa i jak tu się czujemy, z opowiadań kolegów, którzy odwiedzali już Seminarium.
Ostatnio tak czas wolny jest ograniczony, że nie można listu napisać.
Ostatnio mieliśmy sporo egzaminów, zupełnie jak na Uniwersytecie. Utarło się tu powiedzenie, że „tu nie Uniwersytet, tu trzeba myśleć". Nie wiem, co wpłynęło na to, ale i ostatnio przełożeni nasi obrali w stosunku do nas metodę „przez nogi do głowy". Dają w kość, ale nie zdają sobie sprawy, że tym samym przyczyniają się do lepszego zgrania bractwa. Stajemy się bardziej jednomyślni.

Ja osobiście czuję się dobrze. Zahartowuję się zarówno pod względem duchowym, jak i zdrowotnym. Jeszcze nie byłem ani razu na przepustce, ale wczoraj pod pretekstem włożenia pieniędzy na książeczkę PKO, poszedłem po południu do miasta. Byłem w kościele i po raz pierwszy od miesiąca przyjąłem Komunię Świętą. O godzinie 18.15 była Msza święta i Nowenna do M. B. Nieustającej Pomocy. Potem odwiedziłem Siostry i na 21.00 wróciłem do koszar.

Bardzo Ojcu dziękuję za „Naśladowanie Chrystusa". Jest to bardzo wygodna książeczka, dlatego noszę zawsze w kieszeni, bo na politycznym, którego mamy po same uszy, można z niej korzystać i śledzić piękne myśli, w niej zawarte. Bardzo prosiłbym, jeżeli Ojciec może, albo niech któryś z kolegów to uczyni, aby przysłać mi w liście od czasu do czasu jakąś konferencję czy kazanie, żebyśmy mogli sobie wspólnie przeczytać, przemyśleć.
Wspólną modlitwę praktykujemy w dalszym ciągu, wspólny różaniec, wieczorna modlitwa, w piątek droga krzyżowa - a w święta recytowana Msza święta. Można powiedzieć, że już nie przeszkadzają tak w modlitwie chociaż może to być tylko okresowe, jako eksperyment.
Na razie kończę. Serdecznie Ojca pozdrawiam i proszę o modlitwę.
Z Bogiem

Alek P.

Modlimy się wspólnie o zdrowie dla Ojca. Proszę bardzo napisać, jak się teraz Ojciec czuje na zdrowiu.


02.1967 r. Czcigodny Ojcze,

Bardzo dziękuję za list i słowa otuchy. Tak, słowa otuchy, bo nieraz miałem pewne wątpliwości, czy rzeczywiście dobrze robię, stawiając czoło, cierpiąc za innych. Czy to nie jest jakaś lekkomyślność? Okazałem się bardzo twardy, nie można mnie złamać groźbą ani torturami. Może to dobrze, że akurat jestem ja, bo może ktoś inny by się załamał, a jeszcze innych wkopał.
Ostatnio zaszły pewne fakty, które pozostaną mi w pamięci, które nawet zanotowałem. Pierwszy z nich to sprawa różańca wojskowego. Różaniec ten, jak się potem okazało, był tylko pretekstem. Zaczęło się od tego, że dowódca plutonu kazał mi zdjąć z palca różaniec na zajęciach przed całym plutonem.

Odmówiłem, czyli nie wykonałem rozkazu. A za to grozi prokurator. Gdybym zdjął, wyglądałoby to na ustępstwo. Sam fakt zdjęcia to niby nic takiego. Ale ja zawsze patrzę głębiej. Wtedy tenże dowódca rozkazał mi, żebym poszedł z nim do wyższych władz, a swemu pomocnikowi rozkazał, aby na 20.00 przyprowadził mnie na rozmowę służbową. Ponieważ nie było władz wyższych, rozmawiał ze mną sam. Straszył prokuratorem. Wyśmiewał: „Co, bojownik za wiarę". Ale to wszystko nic. O 17.45 w pełnym umundurowaniu jak do ZOK'u stawiłem się na podoficerce. Tam sprawdzian trwał do 20.00 z przerwą na kolację. O 20.00 zaprowadzono do dowódcy plutonu. Tam się zaczęło. Najpierw spisał moje dane. Potem kazał mi zdjąć buty, wyciągnąć sznurówki z butów i rozwinąć onuce. Stałem więc przed nim boso. Oczywiście cały czas na baczność. Stałem jak skazaniec. Zaczął się wyżywać. Stosował różne metody. Starał się mnie ośmieszyć. Poniżyć przed kolegami, to znów zaskoczyć możliwością urlopów i przepustek. Na boso stałem przez godzinę (60 minut). Nogi zmarzły, zsiniały, więc o 21.20 kazał mi buty założyć. Na chwilę wyszedł z sali i poszedł do chłopaków (moich kolegów z plutonu). Przyszedł dla mnie z pocieszającą wiadomością: „Tam w sali w twojej intencji się modlą". Rzeczywiście, chłopaki wspólnie odmawiali różaniec. Ja zbywałem go raczej milczeniem odmawiając modlitwy w myśli i ofiarując cierpienia, powodowane przygniatającym ciężarem plecaka, maski, broni i hełmu, Bogu, jako przebłaganie za grzechy. Boże, jak się lekko cierpi, gdy się ma świadomość, że się cierpi dla Chrystusa. Jak powiedziałem, różaniec był tylko pretekstem do tego, żeby się ze mną spotkać w formie służbowej, bo normalnie to już byłem na rozmowach. O różańcu wspomniał mi tylko pod koniec rozmowy. A tak, cały czas mówił o różnych rzeczach, że przedtem miałem autorytet na sali, a teraz jestem narzędziem w ręku innych, tchórzy, którzy sami się boją narażać. Oczywiście zmyślone. Chęć pokłócenia z kolegami. Ale na takich chwytach się znamy. O 22.20 przyszedł polityczny (politruk), kazał mi zdjąć różaniec przy nim. A niby z jakiej racji? Nie zdjąłem, bo przecież nikomu nie przeszkadzał, a nie będę zdejmował dlatego, że ktoś nie może na to patrzyć. Zwolnił mnie o 23.00. Wiesiek Wosiński miał w tę noc służbę, więc pomógł mi zdać broń do magazynku. Poszedłem na salę do spania. Ale nie zdążyłem się położyć, gdy dowódca drużyny ogłosił alarm mojej drużynie za mnie. Na alarmie zamiast 8-9 min. Wybieraliśmy się 18 minut. Potem ustawiliśmy się w dwójki i poszliśmy pod magazynek broni. A więc byliśmy zgrani.

Dowódca plutonu rozkazał dowódcy drużyny, aby następnym razem przyprowadził mnie na taką rozmowę z RKM-em na szyi, który waży 15 kg. I rozmowa będzie trwała nie 3 godziny, ale od 4-5 godz. z zastosowaniem odpowiednich metod. Mam być poddany pod sąd koleżeński, jako buntownik. Ale mam na szczęście dobrych kolegów, którzy w tym sądzie zasiadają. Do Seminarium mają wysłać pismo z moją opinią. Obawiam się, że nie będzie ona zbyt pochlebna i żeby Władza nie była zaskoczona, bo to też będzie tylko eksperyment.

Ojciec pyta, kiedy przyjadę na urlop. Hm. Trudne pytanie. Bo jeżeli Bóg zechce mnie i w ten sposób doświadczyć, to zgodzę się na to bez wahania. Otóż powiedziano mi na rozmowie, że nie ma siły, żebym kiedykolwiek pojechał na jakikolwiek urlop. Programowy też mi zabiorą. A gdyby nawet mama umarła, to mnie nie puszczą do domu. A dla pewności, żebym nie uciekł, za zgodą dowódcy kompanii zamknie mnie na ten czas do aresztu. Na przepustkę też nigdy nie pójdę. A służba tak mi się będzie dłużyła, jakbym służył nie 2, ale 16 lat. Na przepustce właściwie jeszcze nie byłem. Raz bez wiedzy dowódcy plutonu poniosłem (niby) pieniądze na PKO i za to dostałem ochrzan. Ale opłaciło się, bo wykorzystałem ten czas na pójście do Kościoła. Najbardziej wkurzyłem p. porucznika, gdy po 2 i półgodzinnej jego gadce do mnie zacząłem głupio ziewać. Pokazałem mu, że mnie jego gadanie mało obchodzi. To go poniosło.
Sprawy modlitwy układają się w moim plutonie najlepiej. Ale to nie nasza wina, bo oni sami dobrali do tego plutonu grupę buntowników. Różaniec wspólnie odmawiamy codziennie. Przy każdej dziesiątce ktoś inny podaje intencję, a jedna intencja, jedna tajemnica jest w intencji własnej. W niedzielę Msze święte recytujemy, a w piątek drogę krzyżową odprawiamy. Wieczorem krótka, wspólna modlitwa. Ostatnio zaczęliśmy praktykować czytanie jednego rozdziału z jakiejś książki do rozmyślania. Jest to coś w rodzaju wspólnego rozmyślania. W ostatnią niedzielę tj. 29.01.67 r. urządziliśmy na sali dzień skupienia. Na czym on polegał, bardzo proste. Jak najmniej rozmawiać, a jak najwięcej czasu spędzić na modlitwie. I trzeba przyznać, że to nam się bardzo udało i wyjątkowo bardzo dużo mieliśmy czasu wolnego, prawie cały dzień żeśmy spędzili na modlitwie. Przerecytowaliśmy Mszę św., odmówiliśmy różaniec, zrobiliśmy rozmyślanie. Po południu wspólnie odmówiliśmy nieszpory (wprawdzie beze mnie, bo byłem zaprowadzony do oficera inspekcyjnego). Czas obowiązkowo spędzony na świetlicy wykorzystaliśmy do czytania pobożnej lektury. Z całego tego dnia byliśmy zadowoleni, każdy duchowo umocniony. W ten sam dzień, kiedy byłem na trzeciej kompanii, jakiś kapralina chcąc się przylizać oficerowi, kazał mi zdjąć różaniec. Powiedział, to nie obrączka, żeby nosić w wojsku. Powiedziałem: „jak dla kogo". Zaczął się rzucać i na siłę chciał zaprowadzić do oficera. Chłopaki się rzucili na niego, myślałem, że go zbiją. Kazałem, żeby oficer do mnie przyszedł
boja do niego nie pójdę. Bo niby z jakiej racji, dlatego tylko, że tak mu się podoba? Przecież on nie był moim przełożonym. Poszedłem potem do oficera, kazał mi zrzucić, ale to już stara historia i teraz nie mogę się cofać, więc nie zdjąłem. Kapral naskarżył, że się z nim szarpałem i mam być ukarany w rozkazie. Ale już drugi dzień i żadnej kary nie ma.

Żeby mi nie mogli nic zarzucić, to dzisiaj egzaminy zaliczyłem na bardzo dobre oceny. Nie będą mi zarzucali, że wszystkim się zajmuję, tylko nie tym, co trzeba.
Pod względem fizycznym czuję się dobrze. Zahartowałem się. Apetyt mam nie najgorszy, a niedomiar jedzenia uzupełniam w kantynie.
Zdjęcie zrobione w pośpiechu nie bardzo udane i nie wiem, czy je Ojcu wysyłać.
Nie wiem, kiedy ten list Ojciec otrzyma, bo będę się starał przesłać go za pośrednictwem czyichś rąk.
Przepraszam za chaotyczne myśli i niestaranne pismo, ale to wszystko z pośpiechu.
Wiele rzeczy ciekawych tu się dzieje, ale nie sposób wszystko opisać, bo trzeba by było tylko tym się zajmować.
Serdecznie pozdrawiam i proszę o modlitwę.
My zapewniamy ze swej strony o modlitwie. Z Bogiem wdzięczny

Alek P.


26.06.67 r. Kochani Rodzice

Dzisiaj pierwsze moje słowa w tym liście kieruję do Tatusia, jako solenizanta - Władysława z dnia 27.06.67 r.
A więc: Kochany Tatusiu, z okazji Imienin, przesyłam moc szczerych, serdecznych życzeń. Dużo szczęścia, radości, uśmiechu i wiele radosnych chwil w życiu, Niech Bóg Wszechmocny i Matka pięknej Miłości, błogosławi Ci, Tatusiu w życiu. Proszę się nie przejmować, nie zniechęcać się, gdy przyjdzie nieraz i pocierpieć. Gdy przyjdzie nieraz przeżyć przykre chwile. Trzeba pamiętać, że kogo Bóg bardziej doświadcza w cierpieniach, tego bardziej też kocha. W każdym utrapieniu trzeba szukać woli Bożej, dlatego w Bogu trzeba szukać spokoju. Najlepiej w cichej modlitwie, w poleceniu wszystkiego, co się czyni Bogu. W świecie, na tym padole łez, jest już tak, że każdy cierpi. Nie ma ludzi, którzy by nie mieli jakichś przykrości, jakichś zmartwień. My mamy zmartwienia w wojsku, Wy macie w domu. I dlatego nie trzeba się nigdy złościć z żadnego cierpienia. Teraz są już wakacje. Byłbym już w domu, całe trzy miesiące, gdyby nie to wojsko. Ale widocznie Bogu się podobało, żebym był razem z innymi w wojsku. Za to również trzeba dziękować Bogu. Bo nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Czas u mnie leci szybko, już się zaczął dziewiąty miesiąc służby.
Pieniądze 200 zł otrzymałem w dniu, kiedy wysłałem do Was list. Ale list już miałem zaklejony, więc nie mogłem napisać.

Jeżeli ma ktoś do mnie jechać, to może niech przyjedzie później, jak już będą ogórki i inne rzeczy, to będzie mógł mi coś przywieźć. Wysyłam Wam zdjęcie, które zrobiłem przy pracy.
Cieszę się, że Staś zdał do klasy siódmej. Gdybyście mogli go przysłać do mnie, niech przyjedzie.
Ostatnie trzy niedziele byłem na przepustce, a więc w kościele na dwu Mszach świętych.
Serdecznie wszystkich pozdrawiam

Pamiętam o Was w modlitwie i proszę Was o modlitwę w jej intencji.


Bartoszyce, 7.03.68 r.

Drogi Ojcze,
Nie pisałem do Ojca długo, ale nie wiem, czemu to przypisać. Najlepiej chyba będzie, jeśli przypiszę to swemu lenistwu. Po pro stu się zaniedbałem, za co bardzo Ojca przepraszam.
Ostatnio na kompanii zaistniała pewna sprawa, która nas cię szy, chociaż nie powinna, bo tak nieładnie cieszyć się z cudzej biedy. Otóż zachorował na żółtaczkę zastępca do spraw politycznych W związku z tym mamy na kompanii spokój, nie ma tylu konkursów, nie ukulturalniamy się tak, jak było jeszcze przed tygodniem. Zarządzono także kompanii kwarantannę, która polega na odizolowaniu nas od innych żołnierzy, gdyż grozi niebezpieczeństwo przeniesienia zarazków na inne kompanie. Ale zarazki te mają dziwną własność, bo zagrażają innym tylko na posiłkach (na posiłki chodzimy w ostatniej kolejności, gdy nikogo nie ma na stołówce), bo na filmy czy zajęcia polityczne chodzimy razem z innymi żołnierzami. Dzisiaj mieliśmy polityczne z niejakim panem Chorążewiczem. Przez całe siedem godzin mówił o stosunku państwa do Kościoła i perspektywach na przyszłość. Księdza Prymasa przedstawił w najbardziej czarnym świetle. Wszystkiemu, co tu jest złe, winien jest ks. Kardynał Wyszyński. Że papież nie przyjechał do Polski - ks. Wyszyński winien. Gdy Kliszko chciał zawrzeć konkordat z Watykanem, zareagował ostro i powiedział, że nie może być konkordatu - ks. Wyszyński. Najlepszym ustrojem dla Polski jest królestwo - mówi ks. Wyszyński. Zabronił biskupom spotkać się z De Gaule'em - ks. Wyszyński. Najmniejszej przyszłości nie ma polityka ks. Wyszyńskiego. Dobrą pożywką dla NRF-u jest działalność ks. Wyszyńskiego. Nie chce porozumienia między państwem a Kościołem ks. Wyszyński. Dąży do zmiany ustroju w Polsce - ks. Wyszyński. Nie będę wszystkiego przytaczał, bo zanotowałem dzisiaj tego czterdzieści stron, ale myślę, że te parę cytatów pozwoli Ojcu wyobrazić chociaż trochę przebieg wykładów politycznych.
Jedno jest chyba tu ważne, że ten Chorążewicz wyjechał od nas zmyty. Kiedy został przyparty do muru, przyznał nam wiele racji, bo nie umiał odeprzeć naszych zarzutów. Okazało się, że jest to „chudy literat" i magisterek, który nie orientuje się w tych sprawach poza tematem, jaki przygotował.

U mnie nic ciekawego. Czuję się doskonale i ciągle mi na wadze przybywa. Obawiam się, że sutanna, którą zostawiłem w domu, po powrocie będzie mała.
Przepraszam Ojca za bazgranie.

Łączę serdeczne pozdrowienia. Z Bogiem

wdzięczny Alek P.