Dzień 13 - Praca i krzyż

Słowa Ewangelii, które usłyszeliśmy, odnoszą się w sposób szczególny do ludzi ciężko pracujących. „Pójdźcie do mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a ja was pokrzepię...” Ludzie ciężko pracujący potrzebują szczególnego zrozumienia ich wysiłku, trudu i przelewanego potu (Kazanie z 24 kwietnia 1983 r.).

Być solidarnym z drugim człowiekiem znaczy również doceniać i rozumieć to, czym jest i czym powinna być ludzka praca. Ksiądz Jerzy wspominał o niej bardzo często, wszak jest „nieodzownym towarzyszem człowieka”. Wiąże się - przy tym - z etyką, a więc ludzkim działaniem pośród wartości. Nic więc dziwnego, że domaga się należytego rozpoznania i zrozumienia. Zresztą, sprawy pracy były jednym ze źródeł solidarnościowej rewolucji lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Praca należy do sfery ideałów duchowych. Ksiądz Popiełuszko powoływał się na wypowiedź Stanisława Witkiewicza, który zwracał uwagę, że siłą każdego narodu są właśnie wielkie ideały. Dlatego próbował przywrócić pracy utraconą - w wyniku komunistycznej ideologii - by tak rzec, społeczną godność. Nie przynależy ona bowiem tylko do porządku ekonomicznego, ale również, a może przede wszystkim, do porządku moralnego. Już w kulturze greckiej doceniano pracę. Arystoteles stworzył nawet teorię „dobrej pracy”, wiążąc codzienną pracę każdego człowieka, wykonywaną zgodnie z jego zdolnościami i obowiązkami, z moralnym zachowaniem i postępowaniem. Owoce pracy, uzasadniał, stanowią wspólnotową wymianę znaków. Są świadectwem drugiego, anonimowego najczęściej, człowieka. Pozostają, co niezmiernie istotne, też wyrazem stosunku człowieka do pozostałych ludzi. Okazuje się więc, że sensowna, pożyteczna praca jest jednym z fundamentów moralności.

Gdy jednakże bywa niewłaściwie rozpoznawana staje się powodem niepokoju, wyobcowania, zła. Niekiedy wysuwano zarzuty, że chrześcijaństwo poprzez podkreślanie tymczasowości (przygodności) ludzkiej egzystencji, powoduje umniejszanie tego, co ziemskie, w tym, twórczego ludzkiego wysiłku. Ksiądz Popiełuszko przeciwstawiał się tego rodzaju opiniom. Sądził, że praca ma służyć człowiekowi, ma go uszlachetniać, odnosić się do sfer duchowych. Należy przekształcać owoce pracy (rzeczy) w znaki odsyłające do tego, co przekracza materialny wymiar. Wówczas praca będzie stawała się specyficznym językiem międzyosobowego porozumienia. Będzie szczególną formą rozmowy. Nie chodzi tutaj o rozmowę w sensie żywiołu językowego, ale o język znaczeń wytwarzany przez wytwory ludzkiej pracy. Albowiem praca każdego z nas buduje przestrzeń możliwego porozumienia. To co czynimy wpływa na innych, umożliwia im działanie, sprawia, że nabiera ono sensu, oczywiście wówczas, gdy pracujemy uczciwie i tworzymy rzeczy dobre.

Gdy - przykładowo - koło zrobione w Warszawie pasuje do innych części planowanego wytworu wytworzonych w Krakowie, wówczas praca zyskuje coś, co ksiądz Tischner nazwał „mądrością wewnętrzną”. Mądrość ta stawia ludziom wymagania, wyznacza dla nich odpowiedni „poziom”. Każdy musi wiedzieć, co powinien robić, aby z cząstkowych prac wyrosła organiczna jedność. Mądrość pracy - mądrość wcielona nie tylko w mózg człowieka, ale również w całe jego ciało - stanowi o naturalnej mądrości ludzi pracy. Jej początków trzeba się dziś uczyć w szkołach, ale ostatecznie osiąga się ją wtedy, gdy przez konkretną pracę „wchodzi ona sama w krew” („Etyka solidarności”, Kraków 1981, s. 21).

Trzeba jednakże codzienną pracę uprzedmiotawiać, czyli sprawiać, aby nie stawała się ona celem samym w sobie, ale by czyniła człowieka coraz pełniejszym człowiekiem. Bo przecież praca, zarówno ta wewnętrzna (intelektualna), jak i zewnętrzna, przekształcająca rzeczywistość materialną ma swe źródło w samym człowieku. Nie może więc on stawać się niewólnikiem pracy, ani - podkreślał ksiądz Popiełuszko - idąc śladami nauki kard. Stefana Wyszyńskiego, tym bardziej oceniać siebie tylko z perspektywy osiągnięć ekonomicznych. Należy „materię uszlachetniać”, aby dzięki temu móc uszlachetniać samych. Nie jest to, niestety, proste.

Ksiądz Jerzy zastanawiał się dlaczego praca w Polsce nie jest czynnikiem wzbogacającym, uszlachetniającym właśnie. Co sprawia, że ludzie stają się często „robotami”, nie zaś twórczo nastawionymi do materii osobami? I odpowiadał, że powody takiej sytuacji są następujące. Przede wszystkim planowe wyłączanie Boga z porządku życia społecznego, w tym gospodarczego, co pociąga za sobą zanik wartości moralnych. Tymczasem jedność wiary, modlitwy i pracy sprawia, że praca nabiera sensu, staje się autentyczną rozmową, wymianą darów. Człowiek pracujący ciężko, bez Boga, bez modlitwy, bez ideałów będzie jak ptak z jednym skrzydłem deptał po ziemi (Kazanie z 24 kwietnia 1983 r.).

Kolejnym powodem słabości polskiej pracy jest panoszące się wszechwładnie zakłamanie, brak sprawiedliwości społecznej. Gdy stwarza się sytuacje, w których - aby utrzymać kilkuosobową rodzinę - trzeba pracować w niedzielę, albo dopuszczać się oszustw podatkowych, wówczas dokonuje się, wołał z żoliborskiej ambony ksiądz Jerzy, mordu na ludzkich sumieniach. Ekonomia gospodarcza wymaga pomocy sił moralnych. Gdy dysponujący władzą zapomną o powyższym wskazaniu, nie są w stanie dbać o dobro wspólne. Konsekwencją takiego stanu rzeczy stają się działania pozbawione szacunku dla ludzkiej godności, a więc także oddalaniu ze społecznego wymiaru życia miłości, bezinteresowności, wyrzeczenia. Nie dochodzi wówczas do „uświęcenia pracy zawodowej”, by użyć terminologii księdza prymasa Wyszyńskiego. Praca zatem ma być wyrazem prymatu człowieka wobec rzeczy. Ma też prowadzić do właściwego pojmowania polityki jako roztropnej troski o dobro wspólne.

Ksiądz Popiełuszko, choć nie studiował zawodowo nauki społecznej Kościoła, w praktyce duszpasterskiej realizował jej podstawowe założenia. Cóż więc może czynić z pracy szczególne narzędzie „rozmowy człowieka z człowiekiem”, osobowego uszlachetniania? Nade wszystko, przytaczam formuły prof. M. A. Krąpca („O ludzką politykę”, Warszawa 1996, s. 226): ustrój społeczno-ekonomiczny, oparty na poszanowaniu praw człowieka; opieka społeczna oraz związki zawodowe, będące czynnikiem pomagającym w przestrzeganiu praw człowieka i człowieka pracującego. A wszystko to oplecione działalnością moralną, stanowiącą szkielet wszelkich ludzkich poczynań.

Gdy powyższe warunki zaistnieją możemy niejako powtarzać „Boskie gesty”, albowiem pracując współpracujemy ze Stwórca, przekształcając i doskonaląc świat. Zawsze jednak winniśmy pamiętać, że praca jest tylko środkiem, a nie celem egzystencji. Na drogach życia stanowi rzeczywistość niezbędną, choć nie wolno do niej sprowadzać całości życia.

Niemniej, trzeba czynić wszystko, co możliwe, aby bezrobocie nie stało się plagą społeczną. Stanowczo pytajmy: czy przypadkiem nie zabiegamy o bogato zastawiony stół, albo miejsce na drabinie społecznego poklasku, kosztem innych osób? Może zapomnieliśmy o najuboższych? A należało przyjąć postawę miłosiernego Samarytanina, ubogiej wdowy, postawę Maryi, która z pośpiechem wyruszyła na pomoc Elżbiecie, przemierzając aż „trzy dni drogi”, aby dojść do górzystej krainy, do dzisiejszego Ain-Karim. Trzeba, wzorem Jezusa, skoncentrować się na innych ludziach, aby naszą pierwszą troską było zapytywanie: czy przypadkiem nie potrzebujesz pomocy? Należy też rozpoznawać Jezusa w nawróceniu swego serca, dobrze odprawionym sakramencie pokuty. Nie chodzi o zwyczajowe podejście do konfesjonału (dziękujmy Bogu, że w polskich świątyniach są jeszcze konfesjonały), lecz zrozumienie, że Eucharystia pozostaje chlebem codziennym chrześcijanina, nie tylko chlebem świątecznym.

Pamiętajmy też, że ubóstwo jako takie nie jest czymś dobrym i szukanie wyjścia z sytuacji biedy jest godziwe, wręcz konieczne, bo ubóstwo przechodzące w nędzę działa nawet upośledzająco. Na szczęście, pośród świata opanowanego dążeniem do maksymalnego komfortu i sukcesu materialnego, żyją ludzie, których styl życia zaprzecza supremacji pieniądza. Ksiądz Popiełuszko był jednym z nich. Zresztą, w Polsce spotykamy wielu takich ludzi. Żyją oni Ewangelią w swoim codziennym postępowaniu. Tworzą „grupy życia ewangelicznego”, dające znaki głębokiej gościnności, otwartości, miłosierdzia. Lecz, przed czym przestrzegał ksiądz Jerzy, mówienie o ubóstwie nie powinno być ucieczką przed prawdziwymi problemami; nie może być też tylko tanim usprawiedliwieniem poczucia winy. Kto mówi o ubóstwie, powinien mówić o nim w sposób rzeczywisty. Nie można być chrześcijaninem bez tej jakości życia, pewnego ogołocenia, wejścia na drogę wolności duchowej i służby, czego warunkiem jest właśnie pewne ubóstwo.

Ewangelia często mówi o mamonie jako przeciwieństwie Boga, bo nie sposób pokładać ufności w jednym i drugim równocześnie. Dlatego ubóstwo nabiera głębokich znaczeń. Przestaje dotyczyć tylko prawości w używaniu dóbr tego świata, ale dotyczy naszego stosunku do Boga i bliźnich. Wiara polega na tym, aby Bóg był dla nas naprawdę Bogiem i nic innego nie powinno zająć Jego miejsca. „Nawrócenie” domaga się i żąda, abyśmy poddawali zasadniczej krytyce wszelki zmysł posiadania i dzielili się cudem miłosierdzia. Powinniśmy jednak żyć w warunkach umożliwiających aktywność zawodową. Bez niej z trudem będziemy mogli rozwijać swe twórcze, ludzkie potencjalności. Z trudem również będziemy wznosić się ponad cisnące się z wielu stron osamotnienie, również osamotnienie myślane, znajduje usprawiedliwienie tylko w osamotnieniu doświadczonym, by przywołać pięknie sformułowanie prof. Stefana Morawskiego.

Bo dopada nas niekiedy wewnętrzna, tak nazwę, duchowa żałość. Wtedy natychmiast pytamy samych siebie: jak to możliwe, że boję się własnych nieporadności, braku poczucia jedności z bliskimi albo nazbyt szczerych wyznań, które często prowadzą do zaniku - koniecznej w życiu - delikatności. Czyż mogę oczekiwać, że moja egzystencja będzie toczyła się w nieustannym radosnym uniesieniu, pozbawionym ciemniejszych tonacji. Wystarcza jedna chwila świadomego istnienia, by przekonać się, jak kruchymi istotami jesteśmy. To, co wydawało się tkać mocne więzy przyjaźni, miłość nawet, nagle okazuje się nader podatne na poranienia. Nie zwracamy uwagi, na fakt najbardziej oczywisty: żaden człowiek nigdy nie zaspokaja naszych najintymniejszych pragnień, które by ostatecznie oddalały poczucie osamotnienia.

Musimy o tym wiedzieć, inaczej popadniemy w zgorzknienie, a może i wrogość wobec innych. Otoczeni ciasnym gorsetem osobistej obojętności, będziemy posługiwali się słowami jak mieczem, niszcząc w ten sposób najmniejsze przejawy dobra. A wówczas ani przyjaźń, ani miłość nie są już możliwe. Niestety, im bardziej otoczeni bywamy obrazową cywilizacją, tym znaczniej oddalamy się od rozumienia samych siebie, swej historii i kultury. Żyjąc w „lesie symboli” tracimy łączność z treściami, które one sugerują. Tworzymy społeczeństwo głuche na znaki religijnych wartości, niszczymy też poczucie jedności ze źródłami swej ludzkiej tożsamości. Gęste od znaczeń figury przeszłości stały się puste w tym sensie, że nie potrafimy już dzisiaj dotrzeć do ich przesłań.

Nic zatem dziwnego, że następuje korozja religijnej wrażliwości, sycącej się właśnie procesem symbolizacji. Wszystko, co buduje nasz świat domaga się przecież interpretacji, ma ukryte dno, do którego warto docierać. Zresztą, najprostsze gesty, chociażby rozłożenie rąk niosą ważne figuratywne znaczenia, o czym często zapominamy. Obciążeni konwencjami masowej wrażliwości nie potrafimy nawiązać porozumienia z „mową” nie tak przecież odległej tradycji. Dotyczy to również zagadnień religijnych.

Powoli odchodzą w zapomnienie sensy zawarte w podstawowych znakach, symbolach i figurach chrześcijaństwa. Niby wszystko jest w jak najlepszym porządku, a jednak jesteśmy ubożsi o coś ważnego. O co? Nade wszystko o rozumienie i przyjmowanie krzyża, pojmowanego jako znak, symbol, figura i metafora. Czy krzyż jest dzisiaj jedynie znakiem ornamemtacyjnym, czy może odsyła do rzeczywistości zbawczych?

Ponawiane w Polsce „spory o krzyż” i jego obecność w społecznej przestrzeni życia - uzasadniały by tę ostatnią możliwość, choć równocześnie świadczą o tym, że krzyż nadal pozostaje znakiem sprzeciwu. Warto zatem przybliżyć sobie bogactwo semantyczne kryjące się w symbolice krzyża oraz karze krzyżowania, znanej już w starożytnym Wschodzie. W 519 roku przed Chrystusem Dariusz I, król Persji, rozkazał ukrzyżować w Babilonie trzy tysiące swoich politycznych oponentów.

Znak krzyża nie jest bezpośrednio związany z chrześcijaństwem, lecz ma charakter uniwersalny. Dwie przecinające się linie znano na obszarze zachodniej, środkowej i wschodniej Europy już w młodszym paleolicie i uobecniały one schematycznie postać człowieka, ale też - nieco później - nabrały wymiarów symbolicznych. Trudno jednakże wiarygodnie stwierdzić jakoby przed chrześcijaństwem istniał kult krzyża w sensie znaku lub symbolu narzędzia zbawienia. Dopiero teksty Nowego Testamentu, nawiązujące do tradycji starotestamentalnej, dają podstawy do mówienia o istniejącej mistyce krzyża.

Chodzi o świadectwa egzegezy i teologii patrystycznej wskazujące na paralele pomiędzy pewnymi przedmiotami, osobami i wydarzeniami Starego Testamentu (arka Noego, Izaak, laska, drzewo, wąż miedziany, drabina, tłocznia mistyczna, uniesione w górę ręce, siekiera, pług i jarzmo, koszyk Mojżesza, drewno wdowy z Sarepty) i krzyżem.

Okazuje się, że krajobrazy Starego Testamentu są wręcz przepełnione tzw. figurami, zapowiadającymi krzyż. Rozpoznawcza procedura polega tu na odkrywaniu zależności pomiędzy rzeczami, osobami albo wydarzeniami a odpowiadającymi im treściami Nowego Testamentu. I tak, przykładowo, zapożyczona z wierzeń egipskich tradycja pozytywnej symboliki rogów ukazuje niezwykłe bogactwo semantyczne. Rogi byka jako figura krzyża znajdują interpretacyjne rozwinięcie nie tylko w Biblii, ale również w pismach Tertuliana, św. Justyna, Firmicusa Maternusa czy Peregryna z Opola. Krzyż zatem, jako ołtarz ofiarny ma odpowiednik figuralny w narożach ołtarza Starego Testamentu, bowiem naroża ołtarzy kadzenia i całopalenia były podobne do rogów. Na nich dokonywano aktu konsekracji. Przez dotknięcie rogów ołtarza uzyskiwano prawo azylu, a ołtarz pozbawiony rogów - których obcięcie uważano za profanację - tracił swój sakralny charakter.

Ksiądz Popiełuszko wieńczył przedstawione uwagi, mówiąc: W znaku krzyża ujmujemy dziś to, co najbardziej piękne i wartościowe w człowieku. Przez krzyż idzie się do zmartwychwstania. Innej drogi nie ma. I dlatego krzyże naszej Ojczyzny, krzyże nasze osobiste, krzyże naszych rodzin muszą doprowadzić do zwycięstwa, do zmartwychwstania, jeżeli łączymy je z Chrystusem, który krzyż pokonał (Kazanie z 26 września 1982 r.).

Módlmy się:
Prośmy Boga o nadzieję, bo tylko ludzie silni nadzieją są zdolni przetrwać wszelkie trudności. Prośmy o wewnętrzną radość, bo jest ona najgroźniejszą bronią przeciwko szatanowi.
Prośmy o wolność od zemsty i nienawiści, o to, byśmy potrafili drogą krzyża osiągnąć szczęście nieba.

za: Ks. Jan Sochoń, Rekolekcje z Księdzem Jerzym, Wyd. M, Kraków 2001.