Ks. G. Kalwarczyk: Moje spotkania z Ks. Jerzym Popiełuszką

MOJE SPOTKANIA Z KS. JERZYM POPIEŁUSZKĄ

We wrześniu 2008 roku zostałam poproszony przez Pana Jana Marczaka z Kościelnej Służby Porządkowej - Tutus Tuus przy kościele św. Stanisława Kostki w Warszawie na Żoliborzu o napisanie wspomnienia o słudze Bożym ks. Jerzym Popiełuszce. Prośbę potraktowałem początkowo niezobowiązująco. Pomyślałem sobie: cóż ja mogę ciekawego napisać o ks. Jurku, skoro już tyle książek o Nim napisano. Nakręcone są filmy, wspomina się o Nim podczas imienin 23 kwietnia, czy też w każdą rocznicę męczeńskiej śmierci - 19 października.

W ostatnim dniu składania świadectw coś mi szepnęło: skoro cię proszą o świadectwo, to znaczy, że ktoś dostrzega taką potrzebę i nie wolno jej lekceważyć. A więc do pracy!
Ks. Jerzego Popiełuszki nie znałem w jego latach młodzieńczych, podczas studiów seminaryjnych, a także w pierwszych latach pracy kapłańskiej. Gdy w 1965 roku wstąpił do Wyższego Metropolitalnego Seminarium Duchownego Św. Jana Chrzciciela w Warszawie, ja w tym czasie pracowałem jako wikariusz już w Mszczonowie, a potem w Stanisławowie i Kobyłce. Gdy 28 maja 1972 roku przyjmował święcenia kapłańskie z rąk kard. Stefana Wyszyńskiego, ja studiowałem prawo na Katolickim Uniwersytecie w Lublinie. W tym miejscu zwracam uwagę, że dzień i miesiąc święceń kapłańskich ks. Jerzego - 28 maja - pokrywa się z dniem i miesiącem śmierci Prymasa Tysiąclecia - po dziewięciu latach.

Ks. Jerzego poznałem dopiero, gdy zacząłem pracować w Kurii Metropolitalnej Warszawskiej jako notariusz Wydziału Spraw Sakramentalnych (1974 rok). On pełnił wtedy obowiązki wikariusza w parafii Dzieciątka Jezus w Warszawie na Żoliborzu. Za sobą miał już Ząbki i Anin. Po kilku spotkaniach w Kurii zostałem zaproszony do jego mieszkania przy ul. Mierosławskiego i ugoszczony herbatą.
W 1978 roku władze kościelne powierzyły ks. Jerzemu duszpasterstwo środowisk medycznych. Opiekował się przede wszystkim pielęgniarkami. Już wtedy wyróżniał się gorliwością w pracy kapłańskiej, co, oczywiście, nie podobało się władzom komunistycznym. Gdy doszło do wyboru na Stolicę Piotrową Ojca Świętego Jana Pawła II i Jego pierwszej pielgrzymki do Polski i do Warszawy w 1979 roku - ks. Jerzy Popiełuszko zdaniem Służby Bezpieczeństwa - był persona non grata; nie zgodzono się, ażeby kierował sekcją medyczną w Kościelnym Komitecie Przygotowania Wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Warszawie. Trzeba było szukać innego kapłana, który reprezentowałby od strony formalnej Komitet Przygotowania Wizyty, natomiast ks. Jerzy w sposób dyskretny zajmował się faktycznie zabezpieczeniem medycznym uczestników pielgrzymki.

Moje kontakty z ks. Jerzy Popiełuszko bardzo ożywiły się podczas tworzenia się „Solidarności", a później - podczas stanu wojennego i organizowanych Mszy świętych w intencji Ojczyzny w kościele św. Stanisława Kostki. Ks. Jerzy przychodził wtedy do Kurii przy ulicy Miodowej i załatwiał różne sprawy, które dotyczyły duszpasterstwa w parafii, duszpasterstwa służb medycznych, itp. W Kurii spotykał się najczęściej z biskupami Władysławem Miziołkiem i Zbigniewem Kraszewskim, siostrą Jana Płaską w Wydziale Nauki Katolickiej, ks. Zdzisławem Królem - ówczesnym kanclerzem Kurii oraz ze mną. Ja byłem w tym czasie notariuszem Wydziału Spraw Sakramentalnych, ale wykonywałem i inne zadania, które mi zlecano. Ks. Jerzy dzielił się ze mną różnymi problemami. Czasem cieszył się z sukcesów, czasem był przygnębiony. Pokazując mi projekty przygotowanych kazań na Msze święte za Ojczyznę - prosił o uwagi. O to, jak wiem, prosił również biskupów, zwłaszcza biskupa Kraszewskiego.

Z tego okresu utkwiły mi w pamięci odwiedziny, jakie trzykrotnie złożyłem ks. Jerzemu w jego mieszkaniu na plebanii przy kościele św. Stanisława Kostki. Obdarował mnie wtedy ciepłym kocem oraz bucikami, które miałem przekazać potrzebującym.
Rozmawiałem z ks. Jerzym bezpośrednio po nagłośnionej jego rozmowie z kard. Józefem Glempem, prymasem Polski. Warto w tym miejscu przypomnieć tę rozmowę. Odbyła się ona w budynku Seminarium Duchownego przy Krakowskim Przedmieściu 52/54, gdzie Ksiądz Prymas miał wykłady dla kleryków. Zwierzenie się ks. Jerzego z tej rozmowy niektóre środowiska wrogie Kościołowi próbowały wykorzystać przeciwko Księdzu Prymasowi. Tematem owej rozmowy była działalność ks. Jerzego w świetle licznych skarg, donosów, oskarżeń i „pro memoria", jakie Służba Bezpieczeństwa poprzez swoich przedstawicieli przesyłała na niego do Prymasa Polski lub do Sekretariatu Episkopatu Polski. Zarzuty, choć nieprawdziwe, były ciężkie i liczne. Nagłośnione były w prasie i innych mediach. Mówiło się o „garsonierze Popiełuszki", czy też „seansach wścieklizny" w kościele św. Stanisława Kostki. Ksiądz Prymas jako pasterz Kościoła Warszawskiego oczekiwał wyjaśnień wprost od osoby zainteresowanej. Ksiądz Jerzy, od dłuższego cza¬su atakowany i ośmieszany w mediach, przeżył tę rozmowę emocjonalnie. Tego samego dnia w swoim pamiętniku zanotował, że poczuł się jak na przesłuchaniu przez Służbę Bezpieczeństwa. W takim stanie duszy przyszedł do mnie do Kurii przy ul. Miodowej i pytał, co ma zrobić, żeby Ksiądz Prymas nie dał wiary donosom i znał cały zakres jego pracy duszpasterskiej. Poradziłem mu wtedy, żeby sporządził rodzaj pisemnego szczegółowego raportu ze swojej pracy; to wystarczy. Po rozmowie z biskupem Władysławem Miziołkiem na ten sam temat pojechał do domu. Następnego dnia około godz. 11-tej znów mnie odwiedził, ale już był radosny. Był po rozmowie z Księdzem Prymasem, któremu wręczył raport ze swojej pracy. Prymas Polski przyjął ks. Jerzego bardzo serdecznie. Na pożegnanie podarował mu książkę pt. „Sztygar Bożej kopalni", wpisując do niej swoje błogosławieństwo: „Ks. Jerzemu Popiełuszce z serca błogosławi Józef kard. Glemp Prymas Polski" (cytuję z pamięci!). Trzymając tę książkę w ręku zapytał: „Co mam teraz robić?" - Odpowiedziałem: „Gdyby ktoś twierdził, że Ksiądz Prymas nie lubi ciebie - pokaż mu wpisane do książki błogosławieństwo i datę". Chyba wziął to sobie do serca, ponieważ z książką tą już się nie rozstawał.

Inny mój prawie całodzienny kontakt z ks. Popiełuszką - to dzień 30 sierpnia, chyba w pierwszą rocznice podpisania Porozumień Gdańskich. Ks. Jerzy wraz z ks. Bogdanem Liniewskim i Waldemarem Chrostowskim wybrał się samochodem rano do Gdańska i Gdyni. Zasadniczym celem podróży miało być odebranie w Stoczni osobistych bagaży ks. Liniewskiego, który wrócił samolotem do Polski z misji w Afryce, natomiast swoje bagaże wysłał do kraju drogą morską. Trzej podróżnicy z Warszawy nosili się również z zamiarem wzięcia udziału w rocznicowych obchodach podpisania porozumień. Nastąpił przeciek. Ktoś doniósł o zamiarach ks. Jerzego Służbie Bezpieczeństwa, a ta wystawiła swoje czujki już na szosie w Łomiankach. Zatrzymani i wylegitymowani podróżni zostali odstawieni na posterunek Milicji Obywatelskiej w Łomiankach i oznajmiono im, że tego dnia do Gdańska nie pojadą. Waldemar Chrostowski został odwieziony do Warszawy, ks. Jerzy zamknięty w celi łomiankowskiego Komisariatu, natomiast ks. Bogdan czuwał przy samochodzie na sąsiednim podwórku. W tyrn czasie przedstawiciele Służby Bezpieczeństwa przybyli do Kurii Metropolitalnej Warszawskiej z poleceniem, żeby ktoś z władzy kościelnej pojechał do Łomianek i odebrał z Komisariatu ks. Popiełuszkę, który uparł się kontynuować podróż do Gdańska.

Był to czas wakacyjny i w Kurii dyżur pełnili tego dnia: bp Władysław Miziołek i ja. Rozmowa z przedstawicielami SB była trudna i pełna emocji. Ksiądz Biskup twierdził, że obywatele w Polsce są ludźmi wolnymi i zgodnie z Konstytucją mogą poruszać się po drogach w sposób wolny. Innego zdania byli esbecy, którzy dysponując siłą - postanowili uniemożliwić ks. Jerzemu podróż do Gdańska. Pertraktacje w Kurii trwały z przerwami ponad trzy godziny. Ostatecznie około godz. 13-lej biskup Miziołek wyraził zgodę na mój wyjazd do Łomianek, abym tam powiadomił ks. Jerzego, że Ksiądz Biskup zaprasza nas dziś w gościnę do siebie w celu omówienia zaistniałej sytuacji. Z taką misją zawieziono mnie samochodem milicyjnym do Łomianek, gdzie w izbie zatrzymań, bez świadków, powiadomiłem ks. Jerzego o niemożliwości kontynuowania podróży, i że najlepszym, honorowym wyjściem z zaistniałej sytuacji, będzie skorzystanie z zaproszenia w gościnę do biskupa Miziołka. Przed udaniem się w drogę powrotna kazano mi pokwitować odbiór obywatela Jerzego Popiełuszki. Pokwitowanie było już wypisane, ale zażądałem zmiany, ponieważ nie zgadzała się godzina odbioru obywatela. Jeden esbek przekreślił wtedy na przygotowanym pokwitowaniu godzinę 13-tą i wpisał prawdziwą 14-tą.

Podczas całej drogi powrotnej do Księdza Biskupa, chociaż jechaliśmy samochodem ks. Jerzego i zatrzymaliśmy się na ponad godzinę u mnie na Kanonii 6, towarzyszyły nam co najmniej dwa samochody esbeckie; także podczas zatrzymania się na Książęcej 21 oraz podczas kontynuacji podróży po wyjściu od biskupa Władysława. Jestem przekonany, że wśród konwojujących nas esbeków znajdował się przyszły morderca ks. Jerzego - Grzegorz Piotrowski. Dlaczego tak sądzę? - Bo podsłuchując przez radio naszych „opiekunów podróży" jeden z nich użył zwrotu: „kierują się na wodę". Akurat wtedy zjeżdżaliśmy ulicą Brzozową w kierunku Wisły. Gdy toczył się później proces toruński, dowiedzieliśmy się, że Grzegorz Piotrowski nad zmaltretowanym Jerzym Popiełuszko powiedział: „Tylko woda". Znaczyło to w jego żargonie: Ks. Popiełuszko ma być wrzucony do Wisły.

Ostatnie spotkanie z żywym ks. Jerzym miałem w gabinecie Wydziału Spraw Sakramentalnych w Kurii. Było to chyba następnego dnia po zamachu na jego życie pod Olsztynkiem. Towarzyszył ks. Jerzemu Seweryn Jaworski, uczestnik zdarzenia. Opowiedzieli mi jak Służba Bezpieczeństwa zorganizowała na nich zasadzkę i przez obrzucenie samochodu kamieniami chciała spowodować wypadek i dokonać zabójstwa. Zastanawialiśmy się wspólnie, czy zdarzenie to nagłośnić, czy też utrzymać w tajemnicy. Ponieważ o za¬machu na mieszkanie ks. Jerzego społeczeństwo już wiedziało, uznaliśmy, że zdarzenie spod Olsztynka należy przynajmniej na jakiś czas utajnić i obserwować, jaka będzie reakcja drugiej strony. Nie mieliśmy wtedy pewności, czy był to zaplanowany zamach, czy też jakiś chuligański wybryk.

Ostatnie moje spotkanie z ks. Jerzym Popiełuszką, ale już martwym, odbyło się w prosektorium przyszpitalnym w Białymstoku, dokąd udałem się z ks. Edwardem Żmijewskim, żeby rozpoznać zwłoki i przywieźć je do Warszawy. Było to 2 listopada 1984 roku. Jadąc do Białegostoku byliśmy zaopatrzeni ze strony kościelnej w odpowiednie upoważnienie, nie wiedzieliśmy jednak, jak będzie zachowywać się Służba Bezpieczeństwa oraz Milicja Obywatelska, której posterunki były rozstawione na całej trasie od Warszawy do Białegostoku. W wypełnieniu naszego zadania wspomagał nas ks. prałat Cezary Potocki - kanclerz Kurii Archidiecezjalnej w Białymstoku, Jacek Lipiński z Warszawskiej „Solidarności", brat księdza - Stanisław, kilka pielęgniarek, trzy siostry zakonne oraz kierowcy samochodu pogrzebowego. W pomieszczeniu wykorzystywanym na kaplicę przedpogrzebowa oczekiwali rodzice i najbliższa rodzina ks. Jerzego, a za ścianą prosektorium gromadziło się coraz więcej wiernych, którzy śpiewali kościelne pieśni i próbowali przez okno zajrzeć do środka.

Na początku, zaraz po naszym przyjeździe, były „kłopoty" ze znalezieniem klucza do kłódki, na którą zamknięto bramę prowadzącą do prosektorium. W środku prosektorium oczekiwała na mnie i ks. Edwarda prof. Maria Byrdy, dwaj panowie ze Służby Bezpieczeństwa lub Milicji oraz fotograf. Drzwi do pomieszczenia z ciałem ks. Jerzego były zaplombowane z naklejonymi i opieczętowanymi taśmami papierowymi. Fotograf robił im zdjęcie, natomiast jeden z esbeków stwierdził, że plomby są w porządku. Wyraziłem wtedy wątpliwości stwierdzając, że nie wiem kto je naklejał i opieczętował, a mając dostęp do nich mógł je zmienić nawet kilkakrotnie. Mnie przy zakładaniu plomb nie było. Drugie spięcie dotyczyło fotografowania. Idąc w ślady „urzędowego" fotografa użył swego maleńkiego aparatu również ks. Edward Żmijewski. Podbiegł wtedy do niego jeden z esbeków i chciał zabrać księdzu aparat mówiąc o zakazie fotografowania. Podszedłem do niego prosząc o jego nazwisko i imię. „Po co to księdzu?" - zapytał. Odpowiedziałem: „Przekażę je Prymasowi Polski, żeby wiedział, kto nam przeszkadzał w rozpoznaniu ciała ks. Jerzego". Wyjąłem z kieszeni kartkę i długopis i czekałem na nazwisko. On obejrzał się w stronę swojego przełożonego, a gdy ten przytaknął głowa - podał imię i nazwisko (pewnie fałszywe) i zrezygnował z zarekwirowania naszego aparatu.

Po zerwaniu plomb weszliśmy do pomieszczenia, gdzie na leżance spoczywało martwe ciało. Podobne było do ks. Jerzego, ale bardzo zmasakrowane. Mocno posiniaczona twarz, zmierzwione i jakby rzadsze włosy, siniaki na barkach, zszycia po sekcji na ramionach, klatce piersiowej i brzuchu, odarte lub objedzone ze skóry palce u rąk i nóg, a także dolna część goleni. Dla pewności pan Jacek Lipiński z jednym z lekarzy sprawdzili uzębienie ks. Jerzego, a brat Stanisław - dwa charakterystyczne znamiona na piersi. Potem trzy siostry zakonne przystąpiły do ubierania zwłok. Gdy ks. Jerzy miał nałożoną sutannę, przypięto mu do niej orzełka i dwa plastikowe znaczki „Solidarności" oraz ubrano w albę i ornat. Tak ubranego kapłana męczennika włożyliśmy do trumny metalowej i przenieśliśmy do kaplicy przedpogrzebowej. Zanim wprowadziliśmy tam rodziców i rodzinę, jedna z pielęgniarek przypudrowała trochę twarz ks. Jerzego, a druga przyniosła bukiet rumianków i innych polnych kwiatów. Wkrótce przybył w asyście kilku kapłanów arcybiskup Edward Kisiel i przewodniczył obrzędom pogrzebowym przewidzianym na wyprowadzenie zmarłego z domu.

Zabroniłem lutować trumnę licząc się z potrzeba otwarcia jej w Warszawie. Po zamknięciu trumny wyniesiono ją do samochodu. Niesiono ją wysoko ponad głowami setek ludzi zebranych pod prosektorium. Wierni śpiewali pieśni oraz trzymali w rękach znicze i kwiaty. Ubrany w komżę i stulę zająłem miejsce obok kierowcy samochodu pogrzebowego i poprzedzani przez dziesiątki, a może setki samochodów osobowych i taksówek, udaliśmy się aż do granic Białegostoku. Samochody miały włączone klaksony, na poboczach ulic stały setki zapłakanych ludzi, płakał nawet kierowca samochodu pogrzebowego. A słońce pełne czerwieni zbliżało się na horyzoncie ku zachodowi. Po pożegnaniu ks. Jerzego w Żółtkach, już poza granicą Białegostoku, udaliśmy się do Warszawy. Kolumnę pogrzebową prowadził ks. Edward Żmijewski, za nim jechały trzy lub cztery samochody z rodzicami, rodzina i przyjaciółmi oraz samochód z trumną. Siedziałem cały czas w sutannie i komży obok kierowcy, a po drodze, aż do Warszawy, mijaliśmy patrole milicyjne.
W Warszawie przy placu Bankowym (wtedy jeszcze Dzierżyńskiego) otoczyły nas samochody milicyjne i prowadziły nas na Żoliborz. Na skrzyżowaniu z ul. Zajączka ks. Edward Żmijewski nie pozwolił skierować nas w boczne ulice, lecz prawie siłą utorował nam drogę w kierunku placu Komuny Paryskiej, czyli Wilsona. Czekały tam na nas dziesiątki tysięcy wiernych. Przy zjeździe z ul. Krasińskiego w ulicę Felińskiego samochód z trumną ks. Jerzego musiał zatrzymać się. Był niesamowity ścisk, a przy tym szloch tysięcy ludzi pomieszany ze śpiewem „Ojczyzno ma, tyle razy we krwi skąpana". Tłoczący się tam mężczyźni wyjęli trumnę z samochodu i ponieśli ją na ramionach do kościoła św. Stanisława Kostki. Ja w komży i stulę przewodniczyłem konduktowi aż do ołtarza. Towarzyszył mi jakiś ministrant z wiązanką gerberów. Tak weszliśmy do świątyni. Po ubraniu się w zakrystii w albę i ornat przewodniczyłem również koncelebrze Mszy świętej. Nie pamiętani, co mówił kaznodzieja, bo głowę rozsadzały mi tłoczące się myśli, szloch ludzi i przejmujący śpiew.

Przy otwarciu w nocy trumny i włożeniu jej do większej dębowej nie byłem. Pojechałem po Mszy św. do domu odpocząć, ale zasnąć nie mogłem. Wtedy przyszła mi myśl, żeby zasiąść do stołu i jeszcze tej nocy napisać raport o tym wszystkim co widziałem i co przeżyłem. Ten szczegółowy raport otrzymali ode mnie tylko biskupi, ale już w dniu pogrzebu kopie raportu krążyły po Warszawie. Później próbowałem cały raport opublikować drukiem, ale cenzura czuwała!
Na koniec chciałbym przypomnieć historię lokalizacji grobu ks. Jerzego Popiehiszki. A było to tak: Gdy wieczorem 30 października 1984 roku obiegła Polskę i świat wiadomość o odnalezieniu w nurtach Wisły zwłok kapelana „Solidarności" ks. Jerzego, trzeba było niezwłocznie zająć się zorganizowaniem pogrzebu. W tym celu w dniu 31 października została zwołana sesja kurialna, w której uczestniczyli wszyscy warszawscy biskupi na czele z kard, Józefem Glempem, prymasem Polski, oraz ks. prałat Zdzisław Król, kanclerz Kurii. Ja, jako notariusz, miałem zająć się załatwianiem spraw bieżących i obsługiwać interesantów. Idącego z rana na sesję ks. Zdzisława Króla poprosiłem, ażeby zaproponował biskupom pochowanie ks. Jerzego Popiełuszki przy kościele św. Stanisława Kostki, gdzie od kilku lat owocnie duszpasterzował. Ks, Król zapytał mnie: „Czy wiesz, że działacze „Solidarności" i wierni oczekują pochowania ks. Jerzego na Starych Powązkach i takiego pogrzebu - manifestacji, jaki miał zamordowany Grzegorz Przemyk? - Odpowiedziałem, że wiem, ale marzy mi się pochowanie ks. Jerzego przy kościele, gdzie wierni mieliby o każdej porze swobodny dostęp do grobu, a zamordowany ks. Jerzy „straszyłby komunistów przez dwieście lat". Chodziło mi, oczywiście, o wyrzuty sumienia i pogłębioną refleksję u komunistów. Pomysł zaczerpnąłem ze starego zwyczaju chowania wiernych wokół świątyni. Takie groby przy kościele widziałem od dziecka w mojej rodzinnej parafii Lubania nad Pilicą. Ks. kanclerz Król wysłuchał mnie i obiecał zgłoszenie mojej propozycji na sesji. W naradzie nie brałem udziału, ale gdy około godz. 13-tej sesja skończyła się - pobiegłem do ks. kanclerza zapytać o decyzje. Dowiedziałem się wtedy, że biskupi z Księdzem Prymasem poszli za głosem ludu i zadecydowali o pochowaniu ks. Jerzego na Starych Powązkach, w pobliżu grobu Grzegorza Przemyka. Msza św. pogrzebowa miała być odprawiona u św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, po czym ciało Męczennika miało być poniesione w ogromnym kondukcie pogrzebowym aż na Powązki. Dowiedziałem się również wtedy, że decyzja o niezwłocznym wykopaniu grobu jest już przekazana do Zarządu Cmentarza. Gdy wyraziłem swoje niezadowolenie z podjętej decyzji dostało się mi od rozmówcy, że chcę tego, czego chcą esbecy bojąc się wielkiej manifestacji na mieście. Podobno właśnie oni, nie mogąc nakłonić rodziny do pochowania ks. Jerzego w rodzinnej Suchowoli, zaproponowali pogrzebanie go w podziemiu kościoła, gdzie byłby utrudniony dostęp do gro¬bu. Było mi przykro z powodu nieporozumienia, ponieważ ja chciałem, ażeby ks. Jerzy spoczywał przy kościele i „straszył komunistów". Kończąc rozmowę zrezygnowany powiedziałem, że prawo kościelne na szczęście przewiduje możliwość ekshumacji i kiedyś do tego dojdzie.
Po tej rozmowie poszedłem do kochanej staruszki - siostry Jany Płaskiej, szarej urszulanki w Wydziale Nauki Katolickiej Kurii i podzieliłem się z nią swoim pomysłem i przegraną. Siostra Jana, która bardzo ceniła ks. Jerzego i pomagała mu w wydawaniu niektórych druków, wysłuchała mnie uważnie, pocieszyła... i poszła do swoich zajęć, a ja - na spóźniony obiad przy ul. Kanonia.

Po południu dowiedziałem się, że jakieś osoby były u Księdza Prymasa prosząc o pochowanie ks. Jerzego przy kościele. Prymas Polski już wcześniej wydał dyspozycję co do pogrzebu, trudno więc było mu zmienić decyzję. A grób na Powązkach był prawie już gotów. Po pierwszej decyzji odmownej przyszła do Księdza Prymasa z rana następnego dnia druga delegacja. Delegacja była większa, a w niej wzięły udział: siostra Jana Płaska oraz Marianna Popiełuszko - matka ks. Jerzego. Prośbę o pochowanie ks. Popiełuszki obok kościoła św. Stanisława Kostki powtórzono. Ksiądz Prymas rozważył jeszcze raz argumenty i zmianę swej decyzji uzależnił od opinii proboszcza - ks. prałata Teofila Boguckiego. Ten jednak, jak się okazało, leżał w tym czasie chory w szpitalu na Brodnie. Kto pojechał do szpitala i jak odszukano ks. prałata Teofila - nie wiem. Pamiętajmy - był to dzień Wszystkich Świętych. Opinia, a właściwie prośba Ks. Prałata poskutkowała ostateczną decyzją pochowania ks. Jerzego przy kościele na Żoliborzu. Dowiedziałem się o tym jeszcze tego samego dnia przed północą, gdy już miałem w kieszeni upoważnienie pojechania do Białegostoku po ciało. Ksiądz kanclerz Zdzisław Król pamiętając o moim niezadowoleniu, chciał mi w ten sposób osłodzić ostatnie chwile kończącego się dnia.

Ks. Grzegorz Kalwarczyk Kanclerz Kurii