Było w nim wielkie dobro

Mija rok od beatyfikacji ks. Jerzego Popiełuszki

Ks. Tomasz Kaczmarek, postulator procesu beatyfikacyjnego ks. Jerzego Popiełuszki

Beatyfikacja ks. Jerzego Popiełuszki 6 czerwca 2010 r. w Warszawie była imponująca, na miarę kanonizacji, nie tylko ze względu na liczbę jej bezpośrednich uczestników czy pośrednio, przez media, ale też ze względu na rezonans przesłania i owocowania kultu w Polsce i na świecie. Nasz męczennik bł. ks. Jerzy Popiełuszko jest znany i czczony na wszystkich kontynentach. Wspomnę, że na prośby płynące zarówno ze strony biskupów, kurii biskupich, zgromadzeń zakonnych, ośrodków duszpasterskich z całego świata, jak i osób indywidualnych, przesłano relikwie do ponad stu kilkudziesięciu miejsc na wszystkich kontynentach i blisko 300 w Polsce.

Niezależnie od tego, czy ktoś podziela ideały ks. Jerzego czy też nie, musi stwierdzić fakt istnienia w niezwykłym wymiarze fenomenu pamięci o nim. Zapisy w księdze pielgrzymów w parafii św. Stanisława na Żoliborzu wykazują, że przy jego grobie było już ponad 18 mln ludzi z Polski i ok. 400 tys. osób z zagranicy. Był tam Jan Paweł II (14 VI 1987), był siedem lat temu również obecny Papież Benedykt XVI, ale wtedy jeszcze jako kardynał, prefekt Kongregacji Doktryny Wiary. Do tego dochodzą liczne wizyty głów państw, dyplomatów. O księdzu Jerzym napisano już sto kilkadziesiąt książek w 12 językach, w tym nawet w języku japońskim. Wydrukowano dziesiątki broszur i ponad 700 artykułów w różnych czasopismach polskich i zagranicznych. Jego imieniem zostały nazwane 44 ulice i place w Polsce i na świecie; postawiono 79 pomników i obelisków w kraju, w tym 15 za granicą. Kilkanaście szkół w Polsce nosi już jego imię, tzn. deklaruje, że chcą się identyfikować z jego programem życia, nauczaniem. Takie dane mówią przynajmniej o tym, że był kimś, kto dla świata coś znaczy.

Miłość do Ojczyzny
W trakcie prac nad beatyfikacją miałem możliwość dokładnego analizowania wszelkiej dostępnej dokumentacji. Wprawdzie w jej świetle rysowała się piękna postać kapłana, ofiarnego ewangelizatora gotowego oddać życie za wiarę, ale zdumiewające owocowanie jego wstawiennictwa u Boga mówiło jednoznacznie, że ks. Jerzy "z dokumentów" to nie wszystko. Tam musiała być niezwykła bliskość Boga, a on sam stał się narzędziem wybranym przez Boga do wielkich dzieł łaski. A mimo to ileż razy nie zauważano, że w nim "szedł" po naszej ziemi miłosierny Chrystus.
Dlaczego ta postać tak fascynuje? - Bo w nim było wielkie dobro. Przy nim ludzie stawali się inni, odkrywali bliskość Boga. W kim odbija się czytelnie oblicze Pana Jezusa, tego chce się słuchać, nawet jeśliby jego słowo było trochę mniej udolne. W księdzu Jerzym ludzie wyczuwali Chrystusa miłosiernego, wrażliwego nawet na bardzo prozaiczne sprawy ludzi, zatroskanego o rodzinę, o dobro Ojczyzny, o sprawiedliwość społeczną, o piękno życia, o właściwy wymiar życia ludzkiego. Z jakąż miłością i zatroskaniem ks. Jerzy głosił homilie o Ojczyźnie... Miłość Ojczyzny też jest przecież cnotą chrześcijańską. Któż pamięta dzisiaj o tym, że to on po raz pierwszy publicznie w Warszawie sformułował wołanie o dialog społeczny, by wiarygodni przedstawiciele całego Narodu w imię dobra Ojczyzny zasiedli przy jednym stole i w dialogu, cierpliwie i z szacunkiem do siebie, szukać rozwiązania wszystkich bolesnych spraw? Te słowa padły w jego ostatniej z wygłoszonych homilii na Mszy za Ojczyznę, 26 sierpnia 1984 r., półtora miesiąca przed jego śmiercią. Słowa te jak dobre ziarno kiełkowały potem w myśli wielu i zaowocowały sześć lat później, kiedy rzeczywiście przeciwne strony zasiadły razem do stołu dialogu. A ich dalszy skutek był taki, że po raz pierwszy w historii Europy nowożytnej obalony został cały system polityczny bez krwawej rewolucji (!).
Mówiąc o tym, zastanawiam się, czy to była już ta Polska wymarzona przez ks. Jerzego? Na pewno nie. Gdyby dzisiaj żył, tak samo nie brakowałoby mu powodów do łez i nadal składałby Bogu w ofierze swoje życie za ten lud...

Strumień łask i cudów
Kiedy umierają wielcy święci, z Nieba wprost płynął strumienie łask. Dokonują się cuda duchowej przemiany. Tak było przy śmierci Ojca Pio, tak było kiedy zmarła Matka Teresa z Kalkuty, kiedy odszedł Jan Paweł II i tak było po męczeńskiej śmierci ks. Jerzego Popiełuszki. Notowano tysiące nawróceń. Obok tak licznych przypadków uzdrowień duchowych były też uzdrowienia z chorób, uwolnienia od bolesnych problemów, ratunek w bardzo trudnych sytuacjach. Ten wielki strumień łask i cudów za jego wstawiennictwem u Boga płynie do dziś nieprzerwanie i w Polsce, i za granicą.
Wspomnę o dwóch przypadkach z Włoch, z prowincji Friuli, gdzie zawiązały się kręgi duchowej odnowy wokół bardzo żywego kultu Męczennika. To tam jeszcze na 9 miesięcy przed beatyfikacją ks. Jerzego Popiełuszki doświadczył cudownego uzdrowienia z choroby nowotworowej (prostata) p. Giorgio Sgobbi z Fiumicello. Lekarz specjalista w klinice, gdzie był operowany, kiedy zobaczył, że pacjent wraca w dobrym stanie do domu, nie mógł wyjść ze zdumienia, zastanawiał się, co się stało, i powtarzał, że to niemożliwe, bo "jego diagnozy się nigdy nie mylą". To prawda, diagnoza specjalisty była trafna, Giorgio nie miał szans na przeżycie, ale o tym decydował już Ktoś inny.
Drugi przypadek pochodzi z sąsiedniego miasta, Cervignano, gdzie babcia czteroletniej Ani, osoba bardzo głęboko religijna, szerząca kult błogosławionego, któregoś dnia musiała zostawić dziewczynkę samą w domu przez ponad godzinę. W pewnym momencie małą Anię ogarnął strach i płacz. I wtedy przy niej pojawił się ks. Jerzy: uspokoił ją, uśmiechał się z dobrocią, pogłaskał po główce i powiedział, żeby się nie bała, że nic się jej nie stanie, a on jest blisko. Gdy ogarnęła ją radość i spokój, udzielił jej jeszcze błogosławieństwa i znikł. Gdy w pierwszych dniach lutego bieżącego roku spotkaliśmy się w Cervignano, sama Ania z radością opowiedziała mi jeszcze raz bardzo rezolutnie o tym wydarzeniu.
Niektóre z tych łask są tak osobiste i tak nietypowe, że byłoby czymś niestosownym już teraz odsłaniać je publicznie. Jedno w nich uderza: ktokolwiek chce podjąć całym sercem drogę Ewangelii, ks. Jerzy nie odmawia pomocy, a gdy potrzeba utwierdzenia na niej, uprasza u Boga cuda i łaski. Nieogarnione są drogi Bożej Opatrzności.
Jako konkluzja, nasuwa mi się na myśl tylko jedno zawołanie: "Niech będzie uwielbiony Bóg w swoich świętych!".

www.naszdziennik.pl