Krzysztof Świątek: Pomoc z Góry

Jedni na grobie księdza Popiełuszki zostawiają kule. Inni skierowania do chirurga na operację lub zabieg, które okazały się niepotrzebne. Są i tacy, którzy dziękują mu za odzyskanie wiary, sensu życia, nawrócenie dorosłych dzieci, znalezienie pracy. Niektórzy mogą potwierdzić otrzymane łaski i przesyłają dokumentację medyczną. Inni po prostu w to wierzą. Ponad 300 osób jest przekonanych, że otrzymało pomoc od księdza Jerzego z góry.

Do archiwum Sługi Bożego przy warszawskim kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu, gdzie przez ostatnie lata życia ksiądz Jerzy posługiwał i odprawiał słynne msze św. za ojczyznę, Polacy z kraju i zagranicy przysyłają listy, w których zaświadczają, że za wstawiennictwem teraz już błogosławionego otrzymali łaski.

On pani wymodli zdrowe nogi

Pani Danuta z Warszawy najpierw, jeszcze za życia księdza Jerzego, odzyskała wiarę. „Było to poprzedzone długim okresem modlitwy i cierpienia, a stało się w jednej chwili cichego olśnienia, jak gdyby wszystkie kawałki rozrzuconej łamigłówki zbiegły się błyskawicznie na swoje miejsce – i tak już zostały”.

Poznała bezpośrednio kapelana Solidarności. Po śmierci Grzegorza Przemyka, przyznała się księdzu Popiełuszce, że obawia się okrucieństwa ludzi systemu, szczególnie ze względu na synów.

„Odpowiedź była lakoniczna: «Matka Boża także miała syna. Jedynego»” – cytuje zapamiętane słowa księdza Jerzego pani Danuta.

W czerwcu 1984 roku kobieta straciła władzę w nogach. Diagnozy lekarzy były różne: od zmian zwyrodnieniowych kręgosłupa przez dyskopatię po nerwicę. Po miesiącu intensywnego leczenia mogła się poruszać, ale wyłącznie o kulach. Nie miała pracy, wychowywała dwóch dorastających synów i opiekowała się nieuleczalnie chorym mężem. Któregoś dnia ksiądz Jerzy powiedział jej: „Dopóki tu będę, będę pani pomagał. Póki tylko będę – powtórzył – bo nie wiem czy długo jeszcze”.

O kulach przyszła na pogrzeb 3 listopada 1984 roku i od jego matki Marianny Popiełuszo usłyszała zaskakującą obietnicę.

„Nad Jego trumną, matka księdza Jerzego powiedziała mi, nie znając mnie: «On pani wymodli zdrowe nogi». Wierzę, że tak się stało – pisze pani Danuta. – Od początku listopada 1984 roku stan moich nóg nagle, bez żadnego leczenia, zaczął się poprawiać. Od tej pory już nigdy nie uginają się pode mną, nie przewracam się. Od kwietnia 1985 roku kule stały się niepotrzebne. Położyłam je na grobie księdza Jerzego” – zaświadcza w liście przesłanym do postulatorów procesu beatyfikacyjnego księdza Popiełuszki.

Niezrozumiałego z punktu widzenia medycyny cudu odzyskania wzroku doświadczyła pani Aniela z Rzeszowa. Cierpiała na jaskrę i w 1987 roku przestała widzieć na lewe oko. Córka pani Anieli nie chciała się nią opiekować, dlatego kobieta trafiła do domu rencistów. W kwietniu 1989 roku znalazła się przy grobie ks. Jerzego, brała udział w pielgrzymce duszpasterstwa niewidomych z Rzeszowa.

„Czułam się źle, na lewe oko w ogóle nie widziałam, a na prawe bardzo słabo. Przy grobie modliłam się ok. pół godziny. W czasie mojej modlitwy grupa, z którą przyjechałam, oddaliła się, aby zwiedzać otoczenie kościoła Kiedy popatrzyłam w ich stronę zauważyłam, że mogę ich rozpoznać – zdumiała się pani Aniela. – Po powrocie do Rzeszowa, kiedy wstałam następnego dnia rano, zobaczyłam na drzewie każdy liść osobno, a przedtem widziałam tylko jednolitą zieleń. Zauważyłam, że na prawe oko widzę o wiele lepiej. Następnie zasłoniłam prawe oko i ze zdumieniem stwierdziłam, że na lewe tak samo widzę, a od kilku lat na to oko w ogóle nie widziałam. Mocno wierzę, że otrzymałam te łaski od Pana Boga za wstawiennictwem księdza Jerzego”.

Medycyna bezradna

Niedługo po śmierci kapelana Solidarności, cudowne uzdrowienie przeżyła także siostra Antonina z Krakowa, która w 1984 roku pracowała jako katechetka w Zakopanem. W listopadzie wyskoczył jej na prawej ręce twardy guz wielkości dużego kasztana. Powodował ogromny ból, który szczególnie potęgował się przy pisaniu i trzymaniu igły do szycia. Siostra otrzymała skierowanie na prześwietlenie, a następnie do chirurga.

„Po wyjściu z domu lekarki, powiedziałam do jednej z sióstr: «Nie, ja nie pójdę do chirurga, poproszę księdza Jerzego o wstawiennictwo. On jest święty!». Po uprzedniej modlitwie, położyłam obrazek na rękę, zawinęłam tak, by się nie wysunął i usnęłam – podaje siostra Antonina. – Rano z wielką radością stwierdziłam, że nie czuję bólu, a po rozwinięciu zobaczyłam normalną rękę, sprawną, bez śladu czegokolwiek. Radość pomieszaną ze zdziwieniem przeżyły też moje współsiostry. Zaraz tego dnia poszłam pomóc jednej z nich w szyciu wełnianej kołdry, a do tego potrzeba dużej siły w ręce. Skierowanie do chirurga przechowałam aż dotąd. Przekazuję teraz, dołączając do opisu otrzymanej za wstawiennictwem księdza Jerzego łaski”.

Niewytłumaczalnego racjonalnie uzdrowienia doznała na przełomie 2004 i 2005 roku pani Janina z Katowic. Od 30 lat cierpiała na reumatoidalne zapalenie stawów. Leczono ją w szpitalach i klinikach bez widocznej poprawy. W końcu kobiecie przyznano status inwalidy I grupy. Nie była już zdolna do samodzielnego życia, nie mogła zejść ze schodów, a nawet rozprostować dłoni. Usztywnione i obrzękłe stawy sprawiały kobiecie nieznośny ból. W listopadzie doznała jeszcze dodatkowo udaru mózgu.

„Z bólu nie spałam dwie noce. Pod wpływem nagłego impulsu zamówiłam mszę św. w intencji rychłej beatyfikacji księdza Jerzego. O zdrowie nawet nie śmiałam prosić” – pisze pani Janina.

Kobieta z dnia na dzień zaczęła się czuć lepiej. Wróciła jej elastyczność stawów. Niespodziewanie minęły potwornie dolegliwe bóle i zaczęła znowu chodzić.

„Wiem, że doświadczyłam łaski uzdrowienia za przyczyną Sługi Bożego księdza Jerzego Popiełuszki” – nie ma wątpliwości.

Do opisu swojej historii dołączyła opinię medyczną, w której lekarz prowadzący napisał: „Stwierdzam niewyjaśnioną z lekarskiego punktu widzenia remisję reumatoidalnego zapalenia stawów u pacjentki Janiny (nazwisko)”.

Modliłam się, tak jak umiałam

Zdecydowana większość świadectw jest podpisana imieniem i nazwiskiem. Autorzy podają także miejscowość, z której pochodzą oraz adres.

– Prosimy jednak, by w publikacjach prasowych nie podawać nazwisk osób, gdyż listy mają charakter intymny i były przesyłane w dobrej wierze po to, by wspierać prowadzących proces beatyfikacyjny – wyjaśnia Katarzyna Soborak, która była notariuszem w tym procesie i społecznie prowadzi archiwum księdza Jerzego.

Wśród listów archiwizowanych w parafii św. Stanisława Kostki na Żoliborzu są świadectwa osób prostych, przesłane z wiosek, które nawet na mapie ciężko zlokalizować. Pełne błędów ortograficznych, ale i dziecięcej, ujmującej wiary. Jak to pani Marianny: „Piszę te parę słów w sprawie mojej choroby. Byłam u doktora na badaniu. Uznał, że mam guza w środku. Przeżywałam to bardzo, myślałam o najgorszym. Modliłam się tak jak umiałam, modliłam się do księdza Popiełuszki. Oby tylko nie iść pod nóż. Jak przyjechałam na drugą kontrolę, zbadano mnie i lekarz powiedział, że nie ma żadnego guza – pisze pani Marianna. – Wróciłam z ogromną radością, bo z całego serca prosiłam, patrzyłam na jego zdjęcie i błagałam. Wierzę, że on mi pomógł. Niech on będzie wyniesiony na ołtarze. Nie umiem ładnie pisać, ale tak jak umiem, tak piszę z całego serca”.

– Są świadectwa osób wykształconych i bardzo prostych – potwierdza Katarzyna Soborak. – Część listów dotyczy cudownych uzdrowień z poważnych chorób i zawiera dołączoną dokumentację lekarską. Ale niektórych łask nie sposób poświadczyć. Jeśli ktoś wytrwale modlił się do księdza Jerzego i wierzy, że za jego sprawą otrzymał pracę albo doszło do nawrócenia dorosłych dzieci, to pozostaje to w sferze wiary. Choć jest cennym świadectwem pokazującym jak wiele osób doznaje łask za sprawą księdza Jerzego.

Przeżył zderzenie ze ścianą

W wielu przypadkach uderzająca zbieżność w czasie wydarzeń nie pozwala ludziom traktować ich inaczej jak cudownych interwencji już błogosławionego Jerzego Popiełuszki. Pan Andrzej jest przekonany, że tylko dzięki pomocy z góry nie zginął 24 października 2001 roku w wypadku samochodowym. Jechał trasą Warszawa–Częstochowa. Na tej drodze szybkiego ruchu, w okolicach Tomaszowa Mazowieckiego, miał kolizję.

„Drogę zajechał nam czarny mercedes, wymuszając pierwszeństwo. Jechaliśmy wtedy szybko lewym pasem, ok. 110–120 km/h. To było jak zderzenie ze ścianą. Nie mieliśmy praktycznie żadnych szans na wyjście z tego cało. Ostatnim miejscem, jakie odwiedziliśmy po załatwieniu spraw służbowych, był grób księdza Jerzego Popiełuszki na Żoliborzu. Modliliśmy się z kierowcą, on był tam pierwszy raz. Wiem, że wyszliśmy z tej opresji dzięki wstawiennictwu i opiece księdza Jerzego – wyznaje pan Andrzej. – Do domu wróciliśmy lawetą, która zabrała nas i rozbity samochód”.

Szybką pomoc księdza Jerzego wymodliła także matka pana Tomasza, który kilka lat pozostawał bez pracy. O pracodawcę, który da zatrudnienie synowi kobieta zaczęła modlić się w grudniu jednego roku, a już w styczniu następnego pan Tomasz otrzymał stały angaż. Notabene wiele osób jest przekonanych, że to księdzu Jerzemu zawdzięcza znalezienie pracy.

Ale nowy polski błogosławiony pomaga z góry ludziom modlącym się za jego wstawiennictwem również w innych intencjach. Janina z woj. Podkarpackiego przeżywała problemy córki i zięcia, którzy nie mogli mieć dzieci. Specjalista stwierdził, że leczenie może potrwać długo i nie dawał wielkich nadziei. Pani Janina w maju 1999 roku przyjechała do grobu ks. Jerzego. „Dostaliśmy broszurki z modlitwą o beatyfikację księdza Popiełuszki. Od tej pory modliłam się gorąco do Pana Boga, by przez wstawiennictwo księdza Jerzego obdarzył moje dzieci potomstwem. Moja prośba została szybko wysłuchana i 21 sierpnia 2000 roku urodził im się synek. Cały i zdrowy. Mój wnuk. Składam dzięki Panu Bogu i Słudze Bożemu księdzu Jerzemu za wstawiennictwo”.

Odżył duchowo

Wiele świadectw, które już spoczywają w archiwum księdza Jerzego przy warszawskim kościele św. Stanisława Kostki (przechowywane są tu także ornaty, w których ksiądz Jerzy odprawiał msze św. za ojczyznę, a także naczynia liturgiczne, którymi się posługiwał) związana jest z uzdrowieniami duchowymi. Matki dziękują za to, że ich dzieci porzuciły narkotyki, a poniewierane żony – za to, że ich mężowie na zawsze pożegnali się z wódką. Tutaj trudniej o weryfikację, ale w końcu wiara to przestrzeń niewidzialna. Dla tych, którzy wierzą, sprawa jest oczywista. Tak jak dla pani Doroty, opisującej przemianę jej starego wuja Stefana, który przez 40 lat się nie spowiadał. Wiarę stracił w czasie wojny, kiedy więziono go w Dachau i na Majdanku. Hitlerowcy przywiązali go za nogi do sufitu i kazali tańczyć. Przez ponad 40 lat pan Stefan nie chodził do kościoła.

„21 października 1984 roku, czyli w dwa dni po porwaniu księdza Popiełuszki, otrzymał we śnie nakaz od księdza Jerzego, by poszedł i się wyspowiadał” – relacjonuje w liście pani Dorota.

Zupełnie zdrowy mężczyzna do kościoła się udał, ale nie miał odwagi uklęknąć przy konfesjonale. W następnym tygodniu nagle zachorował i trafił do szpitala w Międzyrzecu Podlaskim. Okazało się, że ma raka żołądka. Pani Dorota odwiedziła go w szpitalu.

„Dopiero po wielu prośbach pozwolił, by przyszedł ksiądz” – pisze kobieta. Mężczyzna odczuł ulgę. Jak się okazało jeszcze tej samej nocy zmarł.

„Wielka była nasza radość, że wujek zdążył pojednać się z Bogiem przed śmiercią. Zawdzięczamy to męczennikowi księdzu Jerzemu”.

Krystyna Soborak sądzi, że teraz, po beatyfikacji, cudów księdza Popiełuszki będzie jeszcze więcej. – Ksiądz Jerzy był blisko ludzi za życia, więc blisko jest także teraz, kiedy wspiera nas z góry.


Ligia Urniaż-Grabowska – lekarz, senator AWS; w stanie wojennym współpracowała z Prymasowskim Komitetem Pomocy, internowana; na prośbę Episkopatu była obserwatorem procesu zabójców księdza Jerzego Popiełuszki

Księdza Jerzego poznałam w roku 1979, kiedy tworzył grupę służb medycznych do obsługi pierwszej pielgrzymki Jana Pawła II. Od razu zaproponował, a właściwie wymógł na mnie, żebyśmy mówili sobie po imieniu. Tłumaczył, że tak będzie lepiej. Później, w czasach Solidarności, często bywałam w kościele św. Stanisława Kostki, bo w pobliżu mieszkała moja matka. Zaraz po 13 grudnia 1981 zostałam łączniczką księdza Jerzego, który wysłał mnie z poleceniami w parę miejsc. To był dla Niego naprawdę trudny czas, gdyż ludzie, nie tylko z solidarnościowego podziemia, darzyli Go ogromnym zaufaniem. I przychodzili ze swymi problemami. A On nie potrafił odmawiać, więc załatwiał wszystkim lekarstwa, pieniądze, porady. Przed dyżurem w Prymasowskim Komitecie Pomocy brałam karteczkę z zamówieniami, a wracając z Piwnej przywoziłam odżywki bezglutenowe, buty, ubrania. Ksiądz Jerzy, przy swym promiennym, chłopięcym wyglądzie, był jednocześnie kimś absolutnie odpowiedzialnym. Umiał beztrosko bawić się ze swym ukochanym kundelkiem, ale potrafił też w mieszkaniu pełnym gości odmawiać brewiarz. Taki prawdziwy kapłan, choć bez cienia księżowskiej pozy. Przejęty troską o bliźniego, nie chciał się bronić przed żadnym wysiłkiem ani mimo kiepskiego przecież zdrowia oszczędzać. Powiedziałabym, że On siebie innym rozdawał… W tej gotowości do służenia całym sobą bardzo przypominał mi Jana Pawła II. Papież-Polak i Prymas Tysiąclecia to były zresztą dla księdza Jerzego dwa najwyższe autorytety. I wzorce osobowe, które pragnął naśladować. Jako kapelan Solidarności zaczął bardzo szybko dojrzewać. Ludzie do niego lgnęli, bo był dobry i przyjazny, ale także dlatego że był mądry. Zaskakiwał trafnymi sformułowaniami. To dzięki księdzu Jerzemu zrozumiałam głęboki sens tego, co wówczas robiliśmy, dzięki Niemu opuścił mnie lęk. Dziś wiem, że mam po tamtej stronie życzliwego orędownika. I żal mi tylko, że nie potrafiłam od razu docenić Jego wielkości. (waż)

Wojciech Buczak – przewodniczący Rzeszowskiej Solidarności; po 13 grudnia 1981 prowadził regularną konspiracyjną działalność związkową: kolportował prasę i książki, organizował pomoc, brał udział w strajkach

Ksiądz Jerzy, którego niestety nie poznałem osobiście, był dla mnie od początku uosobieniem postawy solidarności. Takiej prawdziwej solidarności z innymi, w cierpieniu, w potrzebie. Zawsze z uwagą wsłuchiwaliśmy się w treść Jego kazań. Przegrywaliśmy je z taśmy na taśmę, rozpowszechnialiśmy w odpisach, żeby mogły dotrzeć do wielu ludzi. Ten niezwykły kapłan, który swoim działaniem, swoją postawą potwierdzał to wszystko, co głosił z ambony, stał się dla nas prawdziwym autorytetem. Nigdy nie dbał o cokolwiek dla siebie. Był skromnym człowiekiem, który „swoich pożytków zapomniawszy”, pragnął jedynie służyć wszystkim, którym dzieje się krzywda: ludziom pracy i tym najsłabszym, za którymi nie ma się kto ująć. Dziś mało kto już pamięta, że księdzu Jerzemu bardzo leżała na sercu ochrona życia poczętego. Osobiście bardzo jestem Mu wdzięczny za to, że potrafił skutecznie dotrzeć do osób zaangażowanych w działalność konspiracyjnych struktur związku, z tym Pawłowym przesłaniem, żeby zło dobrem zwyciężać. Wielu z nas, łącznie zresztą ze mną, uważało wtedy, że należy czynnie stanąć w obronie bitych i prześladowanych przez funkcjonariuszy komunistycznego państwa. I pamiętam, jak koledzy, którzy jechali do Warszawy z bardzo wojowniczym nastawieniem, wracali z tych mszy za ojczyznę odmienieni. Dlatego uważam, że jedną z wielkich zasług księdza Jerzego, męczennika za wiarę, było niedopuszczenie wtedy do rozlewu krwi. Myślę, że w znacznej mierze to dzięki Jego postawie proces przemian rozpoczął się bez elementu przemocy z naszej strony. (waż)