Idzie z nim przez całe
kapłaństwo. Radzi się go, czerpie duchowe wskazówki. Wszędzie gdzie jest,
propaguje jego kult. Także we Wrześni, gdzie ks. Sebastian Hübner, bo o
nim mowa, posługiwał jako wikary w miejscowej farze przez pięć lat.
Relikwia sprzed beatyfikacji
Spotykamy się we wrzesińskiej
farze. Kapłan pokazuje mi boczną kapliczkę Matki Bożej Królowej Polski. Tam, po
prawej stronie Czarnej Madonny, wisi obraz polskiego męczennika, a pod nim, na
półeczce znajdują się relikwie i tekst modlitwy. – Relikwie to zakrwawiony
skrawek płótna, w które zaraz po wyłowieniu z Wisły na tamie we Włocławku
owinięte było ciało ks. Jerzego – wyjaśnia sprawca pojawienia się doczesnych
szczątków ks. Jerzego we Wrześni. Ks. Sebastian zdobył je w biurze dokumentacji życia
ks. Jerzego na warszawskim Żoliborzu jeszcze przed rozpoczęciem procesu
beatyfikacyjnego. Był wtedy na VI roku seminarium. – Obiecałem sobie, że
pozostawię relikwie w kościele, w którym zastanie mnie beatyfikacja – wyjaśnia.
Na długo przed beatyfikacją w farze pojawił się też mały obrazek z wizerunkiem
męczennika. – Stał tu, oparty o prawą kolumnę ołtarza Chrystusa Ukrzyżowanego –
wskazuje kapłan, dodając, że ktoś postawił go tam zaraz po śmierci ks. Jerzego.
Dziś wizerunek ma ramę i godne miejsce u boku Matki Bożej. Vis a vis ks.
Jerzego z portretu uśmiecha się drugi ważny błogosławiony: Jan Paweł II. – Od
początku chciałem, aby obaj wielcy synowie polskiej ziemi po swoich
beatyfikacjach znaleźli tu swoje miejsce. Matka w centrum, synowie po boku –
tłumaczy krótko.
Znaki
Kamień z tabliczką dumnie
rozsiadł się na przykościelnym trawniku. Upamiętnia pielgrzymkę, którą ks. Sebastian zorganizował
drogą męczeńskiej śmierci ks. Jerzego. Do Wrześni trafił z włocławskiej tamy.
Rosnący opodal dąb przybył z Górska, miejsca, w którym duchowny został
uprowadzony. – Ten dąb jest odbiciem całej osobowości ks. Jerzego, człowieka
wątłej postury, ale potężnego ducha – wyjaśnia. Potężnego ducha nie mogło
zabraknąć także ks. Sebastianowi, który rozpoczął batalię o... nazwę dla
największego w mieście ronda. Z fary prowadzi do niego ulica Jana Pawła II.
Imię ks. Jerzego Popiełuszki, jakie od kilku lat nosi rondo, widzą wszyscy
kierowcy, bo znajduje się na trasie tranzytowej w stronę Poznania. – To rondo
to cud ks. Jerzego, bo władze robiły wszystko, by nie powstało – kręci głową
kapłan, dodając, że dzięki pomocy radnej Teresy Piskorż tabliczka z imieniem
błogosławionego zwisła na nim dokładnie 28 maja – w dniu kapłańskich święceń...
ks. Jerzego. O rondzie, drzewie, głazie, a przede wszystkim relikwiach mówi, że
to widzialne znaki pamięci. O ks. Jerzym pamiętają w modlitwie także sami
mieszkańcy Wrześni. Co roku 19 października – w dzień śmierci kapelana
„Solidarności” – tłumnie uczestniczą w organizowanych dotąd przez ks. Hübnera
Mszach św. – Do beatyfikacji były to Msze z prośbą o wyniesienie na ołtarze, a
gdy ks. Jerzy został błogosławiony, są to Msze dziękczynne – wyjaśnia. Mimo że
pracuje teraz w Gnieźnie, kult we Wrześni zakorzenił w miejscowych tak bardzo,
że nie ma dnia, by przed relikwiami farnymi ktoś się nie modlił.
Kazanie
O ks. Sebastianie mówią „maniak
Popiełuszki”. On błogosławionego nazywa „starszym bratem w kapłaństwie”. Jest z
nim od czasów seminarium, a właściwie pierwszego kazania, które w ramach
ćwiczeń z homiletyki miał wygłosić przed gronem profesorów i kolegów w
seminaryjnej kaplicy. – Dostałem do analizy fragment Ewangelii, w którym
podczas modlitwy Jezusa w Ogrójcu przychodzą do niego oprawcy, a On mówi do
nich: „Zawsze byłem z wami. Wiecie, że nauczałem publicznie w świątyni. Czemu
nie pojmaliście mnie wtedy. A czekaliście aż dotąd?”. I od razu jak żywa
stanęła mi postać ks. Jerzego, jego pojmania, o którym wcześniej czytałem –
wspomina. Kleryk Sebastian musiał do ks. Jerzego nawiązać. Od tamtego czasu w
kapłaństwie są nierozłączni. Nie ma porannego pacierza, w którym obok imienia
Maryi nie przyzywałby ks. Jerzego, nie ma odprawionej Mszy św., w której w
kanonie nie wspomniałby o nim. Obecny rok jest dla niego osobistym rokiem ks.
Popiełuszki. – Bo to Rok Wiary, rok moich przenosin na inną parafię, wreszcie
rok, w którym kończę 37 lat – czyli tyle, ile miał ks. Jerzy podczas
męczeńskiej śmierci – tłumaczy. Nie wiem, czy podobnie jak on byłby w stanie oddać
życie za prawdę i wiarę. – Chciałbym mieć tę jego pewność, którą wyraził kilka
tygodni przed śmiercią, mówiąc do swoich rodziców: „Gdyby mi się coś stało, nie
płaczcie po mnie. A ja jestem gotowy na wszystko”. Tak musiał powiedzieć
człowiek zatopiony w kapłaństwie i bardzo głęboko wierzący. A ja wciąż jestem
pełen zalęknienia i słabości, dlatego tak bardzo potrzebuję jego codziennego
wsparcia – mówi szczerze.
Kość
Każda z organizowanych przez
niego Mszy, dziś już dziękczynnych, to wielka uroczystość połączona z
wieczernicą i koncertem. Tak było wszędzie, gdzie posługiwał: w Inowrocławiu, w
Mogilnie, we Wrześni. Tak będzie i w Gnieźnie. – Pamiętam, że w 2010 r. do
Wrześni udało mi się zaprosić pallotyna ks. Feliksa Folejewskiego, który
ogłosił tłumom zatopionym w modlitwie, że znaleziono zwłoki ks. Jerzego, i
który nakazał za oprawców trzykrotnie odmówić „i odpuść nam nasze winy, jako i
my odpuszczamy naszym winowajcom” – wspomina. To on widząc, jak bardzo ks. Sebastian jest
zafascynowany postacią ks. Jerzego, pokazał mu relikwie z kości palca
błogosławionego. Ks.
Sebastian zamarzył, by też takie mieć. Udało mu się je zdobyć
staraniem ks. Feliksa kilka miesięcy później. – Trafiły pod moją opiekę rok po
beatyfikacji – przyznaje z dumą, wskazując na przeszklony relikwiarz. Ma
kształt franciszkańskiej tałki. – To dlatego, że ks. Jerzy w swoim kapłaństwie
czerpał z radykalnej drogi św. Maksymiliana Kolbe. On zachwycał się tym wielkim
franciszkaninem, jak ja dziś zachwycam się bł. Jerzym Popiełuszką – tłumaczy ks. Sebastian , który choć
relikwii świętych i błogosławionych ma blisko 60, doczesne szczątki ks. Jerzego
otacza największym kultem i czcią. – Ksiądz proboszcz z Wrześni podsumował, że
zazdrości mi niebieskich sąsiadów zebranych wokół mojego kapłaństwa – śmieje
się, już poważnie dodając, że obecność starszego brata w kapłaństwie czuje
każdego dnia; „Rozmawiam z nim, radzę się, a w sercu zawsze otrzymuję
odpowiedź”.
Mikołaj
Z ks. Jerzym nigdy się nie
spotkał. – Nie spotkałem go osobiście, ale spotkaliśmy się duchowo – poprawia
mnie. Ks. Sebastian
doświadcza też jego obecności poprzez polecane intencje. Opowiada o cudzie,
którego był świadkiem. – Pewne małżeństwo bardzo chciało mieć dziecko, a
lekarze orzekli, że z punktu widzenia medycyny jest to niemożliwe – zaczyna i
opowiada, jak później codziennie przy relikwiach ks. Jerzego modlił się o
poczęcie, jak dał parze obrazek z modlitwą wstawienniczą i wizerunkiem
błogosławionego, jak za jego wstawiennictwem odprawiał Eucharystię. – Po dwóch
miesiącach dzwoni do mnie ta kobieta i mówi, że jest w ciąży! Dziś mają
dwuletniego zdrowego Mikołaja – nie kryje radości ks. Sebastian. Ten fakt
zgłosił do procesu beatyfikacyjnego. Przy tym ostatnim był od początku, jeszcze
jako kleryk. Co roku otrzymywał zaproszenie od proboszcza parafii św.
Stanisława Kostki na Żoliborzu, by uczestniczyć w uroczystościach ku czci ks.
Popiełuszki. – Nigdy z nich nie skorzystałem – mówi z nutką żalu, dodając, że
najpierw przez seminaryjny regulamin, a później z racji uroczystych Mszy św., których
był organizatorem. udało mu się jednak być na beatyfikacji. Ks. Sebastian pokazuje mi
korespondencję z ks. Zygmuntem Malackim i kard. Kazimierzem Nyczem. Wyciąga też
z szafy opasłe teczki pełen czarnobiałych zdjęć. Na nich ks. Jerzy jako
ministrant, kleryk i kapłan. Są też fotografie z jego męczeńskiej śmierci. Od
lat zbiera wszystkie wycinki prasowe na temat ks. Popiełuszki, i to zarówno te
pochlebne, jak i te opisujące go w negatywnym świetle. – Dziś, trzy lata po
beatyfikacji, wciąż są ludzie, niestety także księża, którzy nie wiedzą,
dlaczego ks. Jerzy został beatyfikowany – mówi z żalem, dodając, że być może ów
kapłan męczennik jest dla nich wyrzutem sumienia.
W: Przewodnik Katolicki, nr 42, 20 października 2013 r., s.
32-33.