TEKSTY KSIĘDZA TEOFILA BOGUCKIEGO CZ. I

TEKSTY KSIĘDZA TEOFILA BOGUCKIEGO

Jedną z osób, która najbardziej znala i wspierała księdza Popiełuszkę, był jego bezpośredni przełożony, proboszcz parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie, ksiądz Teofil Bogucki. Wiele razy wypowiadał się o księdzu Jerzym, wiele też o nim pisał.

a) Drogi życia księdza Jerzego Popiełuszki

Na dawnej ziemi Jaćwingów, obecnie białostockiej, w cichej i spokojnej wsi Okopy, przyszedł na świat Jerzy Popiełuszko.
Nazwa wsi każe się domyślać, że tam w okopach walczono i odpierano napady nieprzyjaciół: Krzyżaków, Szwedów, Litwinów, ludów Wschodu i Północy. Z dziada pradziada ludność tamtejsza przejęła w spuściźnie odporność i męstwo.
Z takich mocnych i prostych ludzi przychodzi na świat 14 września 1947 roku Jerzy Popiełuszko, z rodziców Władysława i Marianny z d. Gniedziejko. W dwa dni po urodzeniu, 16 września, zawieziono dziecko do kościoła parafialnego pod wezwaniem św. Apostołów Piotra i Pawła, w którym przyjęło sakrament chrztu św. Chrzest odbył się tak szybko, dlatego że matka walczyła ze śmiercią i pragnęła, by syn, którego jeszcze w swoim łonie ofiarowała na służbę Bogu, został ochrzczony za jej życia. Bóg zachował życie matki i przyjął ofiarę.Dziecię rosło i rozwijało się zdrowe i radosne. Od lat dziecinnych Jerzy klękał z rodzicami codziennie wieczorem do Różańca św. Gdy podrósł, towarzyszył ojcu w pracach polnych. Przyglądał się pracy na roli. Samusiłował pomagać, zwłaszcza podczas żniw, zbierając kłosy i zwożąc zboże do gumna. Gdy już znacznie podrósł, wypędzał krowy i inny dobytek na pastwisko, w ten sposób, nie wiedząc, uczył się pasc w przyszłości trzodę Pańską.

Gdy dorósł lat szkolnych, biegał do szkoły w Suchowoli odległej o pięć kilometrów od rodzinnej wsi. Skracał sobie drogę ścieżkami przez pola i niewielkie laski. Krzyż na skraju wsi, artystycznie wykonany, był ostatnim etapem odpoczynku i modlitwy przed Ukrzyżowanym. W szkole z łatwością przechodził z klasy do klasy z piątkowymi świadectwami. Był niejednokrotnie wyróżniany i nagradzany. Kierownik szkoły, człowiek prawy i szlachetny, lubił Jurka i cieszył się jego postępami i zachowaniem. Zdumial się przeto niezmiernie i zmartwił, gdy w dzienniczku znalazł czwórkę. Pożalił się matce. Niebawem sprawa się wyjaśniła. Jedna z pań nauczycielek była wyznania prawosławnego i nie mogła znieść, że Jurek chodził do kościoła, służył do Mszy świętej. A gdy przysze miesiąc maj i październik, chodził codziennie na nabożeństwa. Szczególnie umiłował nabożeństwo Różańcowe. Nauczycielka zwracała mu uwagę, aby zaprzestał tych praktyk. Nie posłuchał. Uczęszczał nadal do kościoła. Obniżyła mu więc stopień z zachowania. Jurek z wielką gorliwością służył codziennie do Mszy świętej. Ksiądz prefekt w nagrodę kupił mu łyżwy.

Po skończeniu szkoły podstawowej uczęszczał do liceum ogólnokształcącego w Suchowoli.
W szkole tej znów miał miejsce przykry wypadek. Nauczycielka powiedziała, że człowiek pochodzi od małpy. Jurek nie wytrzymał, zerwał się i krzyknął - nieprawda, bo człowieka stworzył Pan Bóg. Wrócił do domu jakiś nieswój i smutny. Zauważyła to matka, bo tylko oko matki spostrzeże i serce wyczuje, co trapi jej dziecko. Zapytała Jurka: syneczku, powiedz, co ci jest, dlaczego jesteś smutny. Jurek opowiedział, co się stało. Mądra i roztropna matka pocieszała mówiąc: ty się, synku, nie przejmuj tym, co ludzie mówią, myśl swoje i rób swoje. Ta rada utkwiła mu w pamięci na całe życie. Nigdy się nie przejmował, co źli ludzie o nim mówili i pisali, myślał swoje i swoje robił. Jego młode życie związane było z kościołem w Suchowoli. Tu przyjął sakrament chrztu, pokuty, Eucharystii i bierzmowania. W tym kościele odprawił pierwszą Mszę świętą prymicyjną. Kochał swój kościół i swoją wieś, dlatego gdy zostanie kapłanem, często będzie nawiedzał kościół parafialny i dom rodzinny!
Ostatni raz był w swoim domu rodzinnym we wrześniu 1984 roku. Była to jego ostatnia wizyta w rodzinie. Matka zaniepokojona złośliwą kampanią przeciwko niemu mówiła: „Synu, uważaj, bo oni mogą krzywdę ci zrobić", a ksiądz odpowiedział: „Trudno, za Ojczyznę trzeba cierpieć, a nawet umierać, tak jak cierpiał i umarł Traugutt".

Wracając do przerwanego toku opowieści o jego życiu, należy powiedzieć, że po otrzymaniu matury Jerzy wstąpił do Seminarium Duchownego w Warszawie 29 czerwca 1956 roku w dzień św. Jana Chrzciciela. Wszyscy się zdumieli, a rodzice ucieszyli decyzją Syna. Sądzili jednak, że zostanie on w Niepokalanowie, często bowiem nawiedzał klasztor. Ale Bóg miał inne plany. W Seminarium był jednym z wielu w gromadzie alumnów, łagodny, pracowity, zamknięty w sobie. Po roku pobytu w Seminarium został powołany do wojska i wcielony do specjalnej jednostki w Bartoszycach 24 października 1961 roku. Tam kierowano alumnów ze wszystkich seminariów na przeszkolenie nie tyle wojskowe, ile ideologiczne. W tym czasie było 300 alumnów. Jurek nie załamał się, pokazał, kim jest. Był przykładem dla kolegów wytrzymałości i męstwa. Wprowadził w sali, w której przebywał, wspólną i głośną modlitwę. Sam klęczał na łóżku, modlił się gorąco, modlitwę kończył Apelem Jasnogórskim. Takie zachowanie Jurka nie podobało się oficerom dyżurnym. Wzywano go na rozmowy i kazano zaprzestać praktyk religijnych, w zamian obiecywano przepustkę, urlop. Jurek słuchał i swoje robił. Mamidło i obietnice odrzucał. Zagięto nań parol. Oficer zauważył różaniec na jego palcu, kazał zdjąć - Jurek nie wykonał polecenia. Wtedy rozpoczęła się jego męka. Wzywany był na raporty karne. Oficer znęcał się nad nim, rozkazując w pełnym uzbrojeniu schodzić co pięć minut z trzeciego piętra do piwnicy tak długo, dopóki nie upadł. To znowu w pozycji na baczność w pełnym rynsztunku z plecakiem w wyciągniętej ręce kazał stać, a kiedy padał zmęczony na ścianę, oblewano go zimną wodą i kazano dalej odbywać karę. Gdy takie raporty karne zdarzały się w zimie i gdy zsiniały mu od mrozu gołe nogi, wtedy dopiero pozwolono mu założyć onuce i buty. Takie raporty zdarzały się często. Pisał w liście do przyjaciół: „Dobrze, że to na mnie trafiło, inny tego by nie wytrzymał". Jurek siłą woli wszystko wytrzymał, ale zmarnował zdrowie na cale życie.

Po dwuletniej służbie wojskowej wrócił do Seminarium, aby kontynuować studia. Ale wrócił już nie ten sam. Był to strzęp młodzieńca. Odebrano mu zdrowie. Duch jednak pozostał w nim ten sam. Nie chciał korzystać z sanatorium ani wypoczynku. Rwał się do kapłaństwa, do którego w drodze zatrzymała go służba wojskowa. Musiał nadrobić stracone lata. Zrujnowane zdrowie z ławy seminaryjnej zaprowadziło go do szpitala. Stan był bardzo ciężki. Rektor Seminarium ksiądz Zbigniew Kraszewski, gdy go odwiedził w szpitalu i po konsultacji z lekarzem dowiedział się, że stan jego jest prawie beznadziejny, rozpłakał się. Kochał swoich alumnów. U Boga jednak nie ma rzeczy niemożliwych. Jerzy odzyskał na tyle zdrowie, że mógł wrócić do Seminarium i dokończyć studia. Z rąk Wielkiego Prymasa Stefana Kardynała Wyszyriskiego otrzymał 28 maja 1972 roku święcenia kapłańskie w archikatedrze warszawskiej. Pokochał swego konsekratora i całymi garściami czerpał później z Jego mądrości w słynnych homiliach. Z jakąż radością jechał do domu rodzinnego, gdzie czekali nań rodzice, siostra i bracia, cała wieś i cała parafia. Jaka to była radość dla wszystkich, gdy z zapadłej i niepozornej wsi wyszedł kapłan.

Po dwutygodniowym wypoczynku dostał przydział na wikariusza w Ząbkach, 10 czerwca, i z bojaźnią w sercu jechał na swą pierwsza placówkę. Dobrze trafił - ksiądz Tadeusz Karola, wielki organizator życia duszpasterskiego w parafii i w diecezji, przyjął go serdecznie i przydzielił mu pracę w parafii. Czuł się tam dobrze i często wspominał swoją pierwszą placówkę.

Po trzech latach pracy 10 kwietnia 1975 roku został przeniesiony do parafii Anin. I znowu szczęśliwie trafił. Proboszcz - ksiądz Wiesław Kalisiak - przyjaciel młodzieży - porwał go swoim przykładem do pracy duszpasterskiej z młodzieżą. W tej pracy poczuł się sobą. Pokochał młodzież, poświęcał jej dużo czasu, przyjmował młodych u siebie, często wyjeżdżał z nimi na wycieczki i obozy. Proboszcz cieszył się, że ma podobnego do siebie przyjaciela młodzieży.

20 maja 1978 roku Władza Duchowna przeniosła go do parafii Dzieciątka Jezus na Żoliborzu. Tam pracował zaledwie rok. Powracała choroba, której nabawił się w wojsku. Często zapadał na zdrowiu. Raz upadł zemdlony przy ołtarzu, Mszę świętą dokończył ksiądz Czesław Banaszkiewicz. Po Mszy świętej, w dobroci serca, w trosce o kolegę, ksiądz Czesław zawiózł go do szpitala.

Z parafii Dzieciątka Jezus 25 maja 1979 roku Kuria przeniosła księdza Jerzego do kościoła św. Anny, gdzie oddał się pracy wśród młodzieży akademickiej, zwłaszcza wśród studentów medycyny. Ponadto przejął duszpasterstwo wśród średniego personelu medycznego pielęgniarek w kaplicy Res Sacra Miser. Niebawem mały kościółek nie mógł wszystkich pomieścić.

Odwiedziła go ciotka z USA, która widząc trudne warunki mieszkaniowe, ofiarowała mu pieniądze pozwalające nabyć skromne mieszkanie, które stało się później przyczyną fałszywych insynuacji i do którego podrzucono amunicję i stosy ulotek. Ksiądz Jerzy dobrze czuł się u św. Anny, nie to jednak było mu przeznaczone. Szukał dla siebie miejsca. Znalazł je wreszcie w kościele św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. 20 maja 1980 roku zamieszkał przy parafii w charakterze rezydenta. Tu dopiero w pełni rozwinął swoje skrzydła, nie krępowany w inicjatywach i pracy. Parafia, od dawna o obliczu narodowo-patriotycznym, była dlań prawdziwą przystanią, nie odpoczynku, ale wytężonej pracy na wielu odcinkach. Msza za Ojczyznę, wprowadzona w październiku 1979 roku, porwała go. Włączał się w nią z młodzieżą akademicką.

Przyszedł sierpień 1980 roku. Strajki we wszystkich zakładach pracy. Polska ożyła. Hutnicy zwrócili się do Księdza Prymasa, prosząc o kapłana, który wziąłby ich w opiekę. Ksiądz Prymas wysłał swojego kapelana księdza Bronisława Piaseckiego do księdza Jerzego z prośbą, by zajął się hutnikami. Ksiądz Jerzy tylko czekał na to. Polecenie Prymasa chwycił w lot i natychmiast pojechał do Huty objętej strajkiem. W czasie strajku był razem z hutnikami, odprawiał Mszę świętą, głosił słowo Boże, spowiadał. Hutnicy pokochali go. Stał się ich przyjacielem i bratem. Strzegli go jak oka w głowie, dzień i noc czuwając przy jego drzwiach na plebanii. Niebezpieczeństwo zawisło nad nim od pierwszego dnia stanu wojennego. Szukali go wszędzie i choć był na miejscu, oczy im oślepły i nie znaleźli go. Tegoż dnia wyłączono mu telefon. Radził sobie bez telefonu.

Przed ogłoszeniem stanu wojennego wybuchł strajk w Wyższej Szkole Oficerskiej Pożarnictwa na Żoliborzu. On się tam natychmiast znalazł wśród strajkujących podchorążych. Chociaż gmach szkoły był otoczony czołgami, milicją, zomowcami tak, że mysz nie mogła się przedostać, ksiądz Jerzy przedzierał się przez kordony i dostawał się drzwiami lub oknami do wnętrza. Pięciuset młodych ludzi żyło jego obecnością. On im odprawiał Msze święte i podnosił na duchu.

Po rozwiązaniu szkoły jego mieszkanie stało się przystanią i ucieczką dla studentów tej uczelni. Karmił ich, szukał mieszkania, umieszczał w innych uczelniach. Nic przeto dziwnego, że pokochali go całym sercem. To był epizod w jego życiu. Ale stałą opieką duszpasterską otaczał młodzież medyczną, dla której co tydzień urządzał spotkania w swoim mieszkaniu, tam odprawiał Mszę świętą dla nich przygotowaną wspólnie z młodzieżą. Raz w miesiącu w drugą niedzielę od godz. 16.00 w podziemiach kościoła urządzał spotkania na modlitwie dla wszystkich pracowników lecznictwa. Był stale otoczony młodzieżą. Ale jak nie kochać takiego kapłana, który stawał się jednym z nich.

Gdy studenci urządzili strajk w Akademii Medycznej, ksiądz Jerzy był razem z nimi dzień i noc, służąc im nie tylko posługą kapłańską, ale wożąc różne produkty, aby nie byli głodni, ale nasyceni i radośni. Dziwna rzecz, choć nie posiadał doktoratów i wiedzy uczonych, właśnie do niego garnęli się i prości, i uczeni po radę i pomoc. Przyjeżdżali górnicy, stoczniowcy, rolnicy, hutnicy, wszystkie stany, pokrzywdzeni i strapieni.
A on nikogo nie odtrącił, dla wszystkich miał czas, choć zawsze bardzo się spieszył, bo czekał ktoś na niego.

W stanie wojennym, ogłoszonym 13 grudnia 1981 roku przejął prowadzenie Mszy za Ojczyznę. Włączył do współpracy artystów, aby - jak mówił - pomogli nam lepiej i głębiej przeżywać liturgię Mszy za Ojczyznę. Homilie jego ściągały coraz większe tłumy ludzi, żądnych prawdy. W homiliach swoich niczym Skarga tępił zło, kłamstwo, niesprawiedliwość społeczną, deptanie godności człowieka. Homilie te rozsławiły jego imię w całym kraju i za granicą. Przeciwnikom te się nie podobało. Zaczęli go szykanować. Śledzili go i pilnowali dzief i noc. Gdzie się ruszył, jechali za nim trop w trop. Aby go przestraszyć, rzucili do mieszkania cegłę i materiał wybuchowy. Aby się zabezpieczyć przed podobnymi wypadkami, wstawił do okien krat} 12 czerwca 1983 roku otrzymał wezwanie do prokuratora do Sądu na Lesznie. Pojechał, a za nim tłum ludzi z proboszczem. Niebawer wszystkich ludzi usunęła milicja i po badaniach prokuratorskich zawieźli go wraz z Waldemarem Chrostowskim do jego mieszkania przy ul. Chłodnej, gdzie były już podrzucone wspomniane wyżej materiały. Podczas rewizji w mieszkaniu ksiądz Jerzy zdołał napisać kartkę do proboszcza, którą przesłał przez Waldka. Oto treść: „Zawsze głosiłem prawdę. Poza Mszą za Ojczyznę i pracą charytatywną nic innego nie czyniłem. Prowokację przyjmuję jako doświadczenie dane mi przez Boga dla większych owoców mojej pracy patriotyczno-religijnej. Nie chcę, by moja osoba była wykorzystana do wyjścia ludzi na ulicę. Na zeznaniach nie wydam nikogo. Proszę o modlitwę, by starczyło mi sił".
Wtrącono go do więzienia w Pałacu Mostowskich do celi przestępców. Ale i tam był potrzebny. Zaprowadził porządek w celi, wprowadził wspólną modlitwę, a niektórzy skorzystali ze spowiedzi.

Na ostrą i zdecydowaną interwencję księdza arcybiskupa Bronisława Dąbrowskiego na drugi dzień został zwolniony. Wrócił do domu witany serdecznie i owacyjnie.
Jednak szykany nie ustały, dopiero się zaczęły. Wzywany był bez przerwy na przesłuchania do Pałacu Mostowskich. Były to długie, przykre i męczące dni. Wracał wprawdzie uśmiechnięty, ale bardzo wyczerpany i z bólem głowy. Ogłoszona amnestia 24 lipca 1984 roku objęła go prawie ostatniego. Nie zmienił się. W dalszym ciągu działał i głosił prawdę. Za głoszenie prawdy został zamordowany przez funkcjonariuszy MSW 19 października 1984 roku.

Ciało Męczennika za wiarę i Ojczyznę spoczęło za pozwoleniem księdza kardynała Józefa Glempa, Prymasa Polski, w grobie przy kościele św. Stanisława Kostki, gdzie pracował przez cztery i pół roku, głosząc prawdę.
Pomylili się ci, którzy sadzili, że gdy zabiją księdza, będą mieli spokój. Stało się przeciwnie. Teraz dopiero, po śmierci, męczennik ksiądz Jerzy stał się zwycięzcą. Swoją śmiercią poruszył cały świat. Do jego grobu przybywają dostojnicy kościelni i państwowi z obcych krajów.

M. Kindziuk, Swiadek prawdy - Życie i smierć ks. Jerzego Popieluszki, Częstochowa 2008.