TEKSTY KSIĘDZA TEOFILA BOGUCKIEGO CZ. II

Duchowa sylwetka księdza Jerzego

Pytają ludzie, którzy go nie znali, jakim był na co dzień, w towarzystwie, jakie było jego oblicze duchowe.
Był w pełni prawdziwym człowiekiem, prostym i dobrym. Nie chorował na wielkość, nie udawał bohatera, nie lubił oklasków. Był zwyczajny, jak my. Bardzo koleżeński i ze wszystkimi za pan brat. Karny i posłuszny Władzy Duchownej, gotów pójść każdej chwili tam, gdzie go biskup pośle, ale sam nie chciał podejmować decyzji, toteż ani Prymas, ani biskupi nie nalegali na niego, aby opuścił parafię, a przeniósł się gdzie indziej. Dużo miał wdzięku w sobie i dlatego przyciągał do siebie wszystkich. Był bardzo delikatny, nikogo nie obraził, nie pamiętał urazy. Czy był towarzyski? Wśród tych, z którymi łączyła go przyjaźń, młodzieży i hutników, był bardzo towarzyski i oddany. Źle się jednak czuł w towarzystwie salonowym. Nie zabierał głosu, siedział zamyślony, widać było, że ten człowiek myślą jest gdzie indziej. Wysuwał się po cichu z towarzystwa i biegł do swoich spraw.

Był dzielny i odważny. Nie powstrzymałyby go od pracy dla dobra drugiego człowieka, dla „Solidarności", dla Ojczyzny, żadne pogróżki, listy ostrzegające, szantaże, ścigania i wtrącenie do więzienia, liczne przesłuchania, napady w czasie podróży, nic go nie odstraszało, szedł odważnie do celu. Wyzbył się lęku i zastraszenia. Mimo próśb swoich przyjaciół i gróźb nieprzyjaciół, nie uciekał i sam szedł naprzeciw niebezpieczeństwu. Ostatni etap jego życia był tego dowodem. Przyjaciele chcieli towarzyszyć mu z Bydgoszczy do Warszawy - odmówił. Waldemar Chrostowski chciał minąć rzekomych milicjantów na drodze z Bydgoszczy do Torunia, kazał się jednak zatrzymać. Odwaga jego była na miarę bohaterów Sienkiewiczowskich. Gdy jednego roku spędzał urlop nad morzem w gronie przyjaciół, wypuszczał się nieraz samotnie w las, późnym wieczorem wracał do domu. Przyjaciele drżeli o niego, gdyż i te przecież byli czarni aniołowie, którzy strzegli go na każdym kroku. Gdy pewnego dnia urządzono łapankę nad morzem, na plaży, on najspokojniej włożył szlafrok i spokojnie oddalił się w las.
Bywało, że tych, którzy jeździli za nim trop w trop, potrafił wyprowadzić w pole, ginąc im z oczu w zakamarkach ulic warszawskich. Zdobywał się nieraz na fortele. Oto pewnego razu wyjeżdżał poza Warszawę. Przebrał się, przyprawił sobie wąsy i brodę i tak nierozpoznany minął wszystkie straże i szczęśliwie dotarł do celu.
W przeddzień porwania i śmierci, pilnującym go trzem drabom w samochodzie dzień i noc, zaproponował - przez Waldka - czarną kawę na rozgrzewkę, co było przyjęte z oburzeniem.

Był pełen życia i werwy, a jednocześnie opanowany, łagodny i dla wszystkich życzliwy. Był kapłanem o szerokich horyzontach.
Nie ograniczał się bowiem tylko do pracy duszpasterskiej w parafii, ale myślą swoją ogarniał wszystkie ugrupowania społeczno-polityczne i próbował stworzyć jakąś unię narodową o wspólnych celach, wiodących różnymi drogami do jednego celu - dobra i miłości Ojczyzny. Tym należy tłumaczyć jego kontakty z niewierzącymi, z rozmaitymi ugrupowaniami politycznymi. Był pełen prostoty i gotów zawsze do usług, nie zważając na to, co ludzie powiedzą. Kiedy została zalana piwnica na plebanii, zrzucił sutannę, chwycił wiadro i razem z Siostrami Służebniczkami wylewał wodę, biegając tam i z powrotem.

Nieugięty w zwalczaniu zła, a wytrwały w czynieniu dobra. Dla wszystkich był wszystkim. Gdy się ukazał, biegli do niego, obsypywali go kwiatami. Towarzyszyli mu w drodze do Pałacu Mostowskich. Wszędzie chcieli z nim być. I on wszystkich miłował, a szczególnie związał się ze światem pracy. Był miłosierny i miłosierdzie świadczył. Jego mieszkanie i garaż były zawalone darami dla biednych rodzin, dla wyrzuconych z pracy. Osobiście, bardzo często woził dary rodzinom potrzebującym. W czynieniu dobra był zaskakujący. W noc wigilijną podczas stanu wojennego wsiadał do samochodu i docierał do straży wojskowych na ulicach, wysiadał z samochodu, zbliżał się do żołnierzy, którzy prężyli się gotowi do strzału, a on spokojnie podchodził do nich, wyciągał opłatek i dzielił się z nimi. Srodzy żołnierze płakali ze szczęścia, że ktoś o nich pomyślał.
Gdy zbliżały się święta Bożego Narodzenia, wraz z młodzieżą przygotowywał upominki dla biednych dzieci i sam je rozwoził.

Ale nie tylko sprawy materialne ludzi skrzywdzonych leżały mu na sercu, ale i sprawy duchowe. Przygotowywał dorosłych do sakramentu chrztu i Komunii świętej. Wielu pod wpływem jego homilii odnalazło sens życia. Wielu uporządkowało swoje życie małżeńskie i rodzinne. Płynął od niego jakiś czar dobroci, któremu poddawali się ludzie.
Okazywał swoje serce tym, przeciwko którym toczyły się procesy. Był obecny niejednokrotnie na sali sądowej, by podtrzymywać na duchu niewinnie sądzonych.
Jeden z kapłanów (ksiądz Korzą) powiedział, że „robotnicy to było jego Westerplatte, którego bronił, pragnąc ulżyć ich doli...". Całym sercem zajął się robotnikami, on pierwszy zorganizował pieszą pielgrzymkę robotników na Jasną Górę w ostatnią niedzielę września. Na wałach Jasnej Góry poprowadził rozważania stacji Drogi Krzyżowej. Droga ta głęboko utkwiła w pamięci robotników. Związany był z Solidarnością i w Związku tym widział ratunek dla Polski. Godzi się przytoczyć słowa księdza Tischnera, wypowiedziane w parafii Świętego Krzyża: „Wy macie na Żoliborzu trumnę, która jest skarbem. Strzeżcie pilnie tego skarbu. Bo takie trumny są na Wawelu". - Ale my go nie damy. Warszawa ma też swoich królów ducha: Bobolich, Felińskich, Korniłowiczów, Wyszyńskich, a liczbę ich powiększył uwielbiany przez wszystkich - król ducha - męczennik naszych czasów - ksiądz Jerzy Popiełuszko.
Jemu było dane dwukrotnie organizować opiekę sanitarną podczas podróży apostolskich Ojca Świętego Jana Pawła II do Polski.

Był zdecydowany. Mówił, że kapłan nie może uchylać się od pracy dla dobra Kościoła i Ojczyzny i chować głowy w piasek, gdy tyle ludzi cierpi prześladowania i więzienia. Mimo słabego zdrowia, częstych bólów głowy i innych dolegliwości nie zaprzestał swojej działalności. W Bydgoszczy, mimo że czuł się źle, odprawił Mszę świętą. I poprowadził różaniec z przepięknym rozważaniem. Z Różańcem w ręku wytrwał do końca. Mógł powtórzyć za Chrystusem: Wykonało się.

M. Kindziuk, Swiadek prawdy - Życie i smierć ks. Jerzego Popieluszki, Częstochowa 2008.