Wywiad 2 - „Osiadłem" wśród robotników

2. „Osiadłem" wśród robotników

(Z księdzem Jerzym Popiełuszką rozmawiał ks. Antoni Poniński)

Kapelan robotników

Opustoszał już maleńki pokoik ks. Jerzego. Odeszli ostatni goście. Za kilka godzin znowu przekroczą bramy swoich fabryk. Od dawna już szykowałem się do tej rozmowy z ich księdzem. „Kapelan robotników" - tak go w tym mieście nazywają. Niewielkiego wzrostu, wręcz wątłego wyglądu, o chłopięcej niemal twarzy, po której trudno się domyśleć trawiącej go od lat choroby - robi raczej wrażenie świeżo „upieczonego" kleryka, a nie człowieka, który w ostatnich latach większość swego czasu spędził wśród ludzi ciężkiej, fizycznej pracy.

- Obserwując cię wśród robotników, można odnieść wrażenie sam spośród nich wyszedłeś?

Właściwie to w ogóle nie znałem tego środowiska. Oczywiście, jako ksiądz w swojej pracy duszpasterskiej spotykałem się ze wszystkimi grupami zawodowymi. Ale tak naprawdę to „osiadłem" wśród robotników od sierpnia 1980 roku. A zaczęło się od tego, że przed ostatnią niedzielą sierpnia delegacja robotników z największego w mieście zakładu zgłosiła się do mojego biskupa z prośbą, aby skierował jakiegoś księdza dla odprawienia Mszy św. na terenie fabryki. Wybór padł na mnie. Tego dnia i tej Mszy świętej nie zapomnę do końca życia. Szedłem z ogromną tremą. Już sama sytuacja była zupełnie nowa. Co zastanę? Jak mnie przyjmą? Czy będzie gdzie odprawiać? Kto będzie czytał teksty, śpiewał? Takie, dziś może naiwnie brzmiące pytania nurtowały mnie w drodze do fabryki, l wtedy, przy bramie przeżyłem pierwsze wielkie zdumienie. Gęsty szpaler ludzi - uśmiechniętych i spłakanych jednocześnie, i oklaski. Myślałem, że Ktoś Ważny idzie za mną. Ale to były oklaski na powitanie pierwszego w historii tego zakładu księdza przekraczającego jego bramę. Tak sobie wtedy pomyślałem - oklaski dla Kościoła, który przez trzydzieści parę lat wytrwale pukał do fabrycznych bram. Niepotrzebne były moje obawy - wszystko było przygotowane: i ołtarz na środku placu fabrycznego, i krzyż, który potem został wkopany przy wejściu, przetrwał ciężkie dni i stoi do dzisiaj otoczony ciągle świeżymi kwiatami, i nawet prowizoryczny konfesjonał. Znaleźli się też lektorzy. Trzeba było słyszeć te męskie głosy, które niejednokrotnie przemawiały niewyszukanymi słówkami, a teraz z namaszczeniem czytały święte teksty. A potem z tysięcy ust wyrwało się jak grzmot: „Bogu niech będą dzięki!". Okazało się, że potrafią też i śpiewać, o wiele lepiej niż w świątyniach. Przedtem była jeszcze spowiedź. Siedziałem na krześle, plecami niemal opierając się o jakieś żelastwa, a te twarde chłopy w usmarowanych kombinezonach klękali na asfalcie zrudziałym od smarów i rdzy.

- Przyznasz jednak, że te i podobne wydarzenia były czymś odświętnym, niecodziennym. A przecież była i codzienność. Właśnie o tę codzienność mi chodzi.

Dla kogoś patrzącego z zewnątrz mogło to wyglądać na odświętność. A tak naprawdę to było bardzo zwyczajne. Stawało się codziennością. Powiem dokładniej, stawało się niezbędne. Przecież to w końcu jest coś normalnego, że człowiek „odkrywa", widzi Boga także poza świątynią, tam gdzie mieszka, gdzie pracuje, gdzie wypoczywa. O taką świadomość wierzących Kościół zawsze zabiegał. Tyle lat uczyliśmy: módl się w pracy i pracą, niech Chrystus będzie przy twoim warsztacie pracy. A to, o co prosił Papież: „Otwórzcie drzwi Chrystusowi"? Wszystkie drzwi państw, systemów ale i urzędów, i fabryk. I to się stało. Przecież to oni, robotnicy prosili nas o Msze św. w swoich miejscach pracy. Z początku wiązało się to może z poczuciem jakiegoś zagrożenia, szukaniem oparcia w trudnych chwilach strajków.
Ale z biegiem czasu nabrało innego wymiaru: żeby Chrystus, Kościół współtworzył z nimi codzienność pracy, wysiłku, służby dla innych. I to doskonałe wyczucie, kiedy Chrystus, modlitwa są szczególnie potrzebne. Pamiętam ich reakcję na wiadomość o zamachu na Ojca Świętego. To była ich inicjatywa, żeby w zakładzie odbyła się Msza św. w intencji Papieża. Nad ołtarzem zawiesili płótno z napisem: „Ojcze Święty, modlimy się za Ciebie". Chcieli w tym dniu dać od siebie wszystko, na co ich było stać. To było tym wszystkim. Wielu z nich właśnie w tym dniu po raz pierwszy od lat przystąpiło tam do spowiedzi...

- Ale czy przenosili wartości chrześcijańskie do codziennej pracy i postępowania?

Może zabrzmi to stereotypowo, ale tym, co mnie najbardziej uderzyło, to było niemal z dnia na dzień odkrywanie i wzrastanie w poczuciu ludzkiej godności swojej i innych. Nie, że są ważni. Nie, że są przodującą klasą, ale że każdy człowiek jest godny szacunku. Tego domagali się nie tylko dla siebie. Jakże to ich zmieniło. A druga sprawa - jakieś poważniejsze traktowanie swojego życia. Mówili nieraz - chodziłem do kościoła, ale nie zawsze rozumiałem, że to zobowiązuje. Zaczęli, po latach, przystępować do sakramentów, i to tacy, których dotychczasowe zapatrywania były zupełnie odmienne od religijnych. Nie, wcale nie dla przypodobania się załodze. Nikt od nich tego nie wymagał. Dochodzili do tego powoli, niektórzy dopiero w stanie wojennym, w czasie internowania, po procesach. Kiedy zobaczyli, że Kościół jest z nimi szczególnie wtedy, gdy zostali sami. Gdy zobaczyli, że Kościół w imię wiary pomaga im, niewierzącym, tak samo jak „swoim". I wreszcie jeszcze jedno, co dawało się zauważyć: inne traktowanie własności społecznej - dbałość o zakład, o sprzęt, o uczciwszą pracę. Pewnie, że nie wszyscy. Takie zmiany nie dokonują się od razu.

- Co dla siebie wyniosłeś z tej pracy?

Zobaczyłem, jak Ewangelia zmienia człowieka. Kiedy zwykle jako księża spotykamy się z ludźmi stale wierzącymi, najczęściej w świątyniach, może mniej to dostrzegamy. A tam byłem i jestem świadkiem „przebudzenia" tych ludzi. Nigdy przedtem nie słuchałem takich spowiedzi. Nigdy przedtem nie ochrzciłem tylu dorosłych ludzi. Czy wiesz, co to za wspaniałe odczucie, kiedy chrzci się trzydziestoletniego człowieka, który nigdy przedtem nie słyszał o Bogu? Nie ma teraz tygodnia bez takiego chrztu. Tak, czasami czuję zmęczenie. Brakuje mi czasu dla wszystkich.
Najmniej mam go dla siebie. Ale nie czuję znużenia. Już nie potrafię zamknąć swojego kapłaństwa w kościele, chociaż tylu różnych „doradców" podpowiada mi, że prawdziwy polski ksiądz nie powinien wychodzić poza kościelne ogrodzenie. Będę wśród swoich robotników, dopóki tylko będę mógł...

Rozmawiał ks. Antoni Poniński [Wywiad został opublikowany w: „Ład Boży", l maja 1983 r. (nr 9)]

Źródło: G. Bartoszewski OFMCap., Zapiski. Listy i wywiady ks. Jerzego Popiełuszki 1967-1984, Warszawa 2009.