Orędownik

W pamięci ks. Feliksa Folejewskiego, pallotyna, ze szczegółami zapisał się czas czuwania i modlitwy w kościele św. Stanisława na Żoliborzu w Warszawie, kiedy modlono się o odnalezienie ks. Jerzego Popiełuszki.
- 30 października 1984 roku ciało ks. Jerzego odnalezione zostało w wodach zalewu we Włocławku. My trwaliśmy na modlitwie w kościele św. Stanisława na Żoliborzu w Warszawie. Odprawialiśmy Msze Święta. Było wielu kapłanów. Po zakończeniu Eucharystii dowiedzieliśmy się, co się stało. Jako pierwszy tragiczną wiadomość podał ks. Andrzej Przekaziński. Jego słowa zostały przerwane głośnym płaczem, który wypełnił cały kościół. Ksiądz Antoni Lewek chciał uspokoić ludzi i rozpoczął modlitwę „Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie...", ale ludzie jeszcze bardziej płakali. Podszedłem więc do mikrofonu i mówiłem ludziom o tym, co się stało. „Bracie Jerzy, który jesteś przed Bogiem i Matką Niepokalaną, którą umiłowałeś, umarłeś nie ze starości, ale z miłości, dlatego żyjesz, bo miłość nigdy się nie kończy. Dlatego odszedłeś, ponieważ nie pamiętałeś o sobie. To jest ziarno wrzucone w ziemię, bo «głupim się zdawało, że umarł». Dlatego że kochałeś, żyjesz. Żyjesz" - opowiada ks. Folejewski, dodając, że po tych słowach w kościele nastąpiła cisza. Kapłan rozpoczął więc z zebranymi odmawianie Modlitwy Pańskiej.
Ludzie nie mogli jednak wypowiedzieć słów: „jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Dopiero po którymś razie udało się i wtedy nastąpił przełom.
- Ludzie płakali, a ja im tłumaczyłem: „Miłość jest
silniejsza od śmierci" - opowiada ks. Folejewski.

Kapłan wspomina, że także następnego dnia, 31 października, w żoliborskim kościele była odprawiana Eucharystia. Uczestniczyli w niej rodzice ks. Jerzego Popiełuszki.
- Podczas homilii powtórzyłem razem z ludźmi słowa: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom". Mama ks. Jerzego, trzymając w prawej ręce różaniec, tak że spomiędzy palców wystawał krzyżyk, zwróciła się do zgromadzonych w kościele: „Przebaczam, przebaczam". Kamień spadł mi z serca. Zwyciężyła miłość, a na ludzi spłynęła łaska przebaczenia i pokoju - podkreśla kapłan.

Pallotyn był blisko ks. Jerzego za jego życia.
- Popiełuszko to był człowiek, któremu miłość do Ojczyzny była bardzo bliska. Wywodził się ze szkoły Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego. Był ode mnie młodszy i miał bardzo słabe zdrowie. Zawsze postrzegałem go jako zwyczajnego księdza, bez żadnych niezwykłości. Wiedział, że jest kochany, sam kochał Boga i ludzi. On po prostu służył... Dla mnie ks. Jerzy był i jest orędownikiem u Pana Boga - wyznaje.
Choroba ks. Feliksa Folejewskiego rozpoczęła się na początku 1980 roku. Czterdziestoczteroletni kapłan, ówczesny ojciec duchowny seminarium Księży Pallotynów w Ołtarzewie, prowadził rekolekcje u sióstr w Krakowie-Łagiewnikach. Podczas rekolekcji zachorował na zapalenie żył i tęczówki. W marcu dołączyły do tego bóle wieńcowe.
- Bardzo źle się czułem i rektor seminarium wezwał pogotowie. Trafiłem na Oddział Intensywnej Opieki Medycznej, W nocy miałem pierwszy zawał, potem nastąpił dorzut, doszła niewydolność krążenia, migotanie komór serca oraz obrzęk płuc. W końcu zapadłem w stan śmierci klinicznej. Miałem poczucie wychodzenia z ciała i wizję światła. Gdy się obudziłem, ujrzałem jasność nad biało-czarnym zdjęciem ks. Jerzego Popiełuszki, które zawsze miałem przy sobie. Biło od niego wszechogarniające światło. Uznałem to za znak. Przeżyłem i uważam to za łaskę, której doznałem za wstawiennictwem ks. Jerzego - wyznaje pallotyn.

We wrześniu lekarze wysłali ks. Folejewskiego na rekonwalescencję do Nałęczowa. Zamiast odpoczywać, rzucił się w wir pracy - głosił kuracjuszom orędzie Bożego Miłosierdzia. W 1982 roku kapłan przeżył kolejny zawał. Rok później zawieziono go na operację do Niemiec, gdzie wszczepiono mu bajpasy. Znów poczuł działanie szczególnej łaski Bożej. Po zabiegu nieco poprawiło się zdrowie kapłana, ale wkrótce nastąpił kolejny zawał.

W 1993 roku podczas beatyfikacji siostry Faustyny ks. Folejewski powiedział: „Panie, jak dasz mi siłę i zdrowie, to poświęcę je na głoszenie Bożego Miłosierdzia".
Niedługo potem, w Boże Ciało, prowadził procesję w Lublinie. Wieczorem poczuł ból. Do szpitala w Aninie poszedł jeszcze o własnych siłach. Niestety, musiał tam spędzić aż dwa miesiące, a lekarze ostrzegali go, że nie będzie żył, jeśli nie zrobią przeszczepu serca. Nie zdecydował się na to, zaufał Bożemu Miłosierdziu. Pewnego dnia usłyszał bowiem w swoim sercu słowa: „Twój przeszczep będzie miał na imię «Jezu, ufam Tobie»".
Od tamtego czasu minęło ponad dwadzieścia lat. Badania niezmiennie wskazują, że ks. Feliks Folejewski ma zniszczone serce, a główne jego tętnice są niedrożne. Lekarze nie rozumieją, jak takie serce może działać.

- A ja wiem, że to cud. Mam wielkiego orędownika w niebie: bł. ks. Jerzego Popiełuszkę, a Boże Miłosierdzie jest nieskończone - wyjaśnia kapłan.
Jak podkreśla apostoł Bożego Miłosierdzia, ks. Jerzy uczył ludzi, jak być wiernym.
- On nas bronił, a my nie broniliśmy jego. Powinniśmy więc dziś, kiedy nasza Ojczyzna jest w trudnej sytuacji, słuchać go, poznawać jego kazania i bardziej niż kiedykolwiek, z wielką intensywnością za jego przykładem modlić się za Ojczyznę. Pamiętajmy, on jest naszym orędownikiem przed Bogiem w niebie i na pewno nigdy nas nie zostawi. Ja jestem tego żywym przykładem - kończy swoje świadectwo ks. Feliks Folejewski.

M. Pabis, Ł. Kudlicki, Cuda Księdza Jerzego, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2011.