Uzdrowiona z anoreksji

To był bardzo trudny czas w życiu Agnieszki. Najpierw, kiedy była w klasie maturalnej, zmarł jej tata, potem dostała się na studia do Białegostoku i musiała wyjechać z rodzinnego domu w Suchowoli. Coś popsuło się w „miłości". I tak, krok po kroku, prawie niezauważalnie zaczęła wchodzić w anoreksję. W ciągu trzech lat schudła ponad dwadzieścia kilogramów.
- Ja po prostu mówiłam sobie, że zdrowo się odżywiam. Jadłam bardzo mało, przede wszystkim brokuły i inne niskokaloryczne produkty. Byłam niezwykle szczęśliwa, kiedy chudłam: najpierw kilogram, potem drugi, czwarty... aż w końcu przestałam to kontrolować. Zaczęłam bardzo się bać tego, że przytyję. Działy się ze mną straszne rzeczy, a ja nie potrafiłam z tego wyjść. Moi najbliżsi bardzo cierpieli, patrząc na mnie.
Nieraz widziałam mamę, która płakała nade mną - opowiada pani Agnieszka.
W końcu potrzebna była pomoc lekarska. Psycholog zalecił, aby młoda kobieta zmieniła coś w swoim życiu. Już wcześniej z rodziną pani Agnieszki zaprzyjaźnili się państwo Rogowie z Gdańska i to do nich właśnie pojechała.
- Dużo rozmawiałam z moją „przybraną" ciocią Anią, a ona tłumaczyła mi, że muszę uwierzyć w siebie, że muszę zawierzyć Bogu, że przecież moim bliskim krewnym jest ks. Jerzy Popiełuszko, więc na pewno mi pomoże. Zaczęłam się modlić, zaczęłam prosić wujka o pomoc. I tak się stało, że w ciągu kilku miesięcy wyszłam z choroby, a każdy, kto spotkał się z anoreksją, wie, że do wyjścia z niej potrzebny jest długi czas. Ja po kilku miesiącach wróciłam do swojej wagi. Przestałam się bać. Jakby nagle klapki spadły mi z oczu i zrozumiałam, jak wielką krzywdę robię sobie i moim bliskim. Wiem, że zawdzięczam to ks. Jerzemu i modlitwie wielu bliskich mi osób, między innymi „przybranej" cioci Czesi z Wrocławia oraz pani Ewie R., dzięki której nie rzuciłam studiów, kiedy było mi ciężko się uczyć. Te wszystkie osoby wywarły ogromny wpływ na moje życie. One także prosiły Boga za wstawiennictwem ks. Jerzego w mojej intencji i wierzę, że to właśnie on przyprowadził je do mnie, kiedy ich potrzebowałam - podkreśla pani Agnieszka.

Od 2008 roku nie ma śladu po chorobie.
- Kiedy zamordowano ks. Jerzego, miałam zaledwie półtora roku. W naszym domu zawsze dużo się o nim mówiło. Sama także chciałam go poznać, przecież to mój wujek. Byłam na jego beatyfikacji, która była dla całej rodziny ogromnym przeżyciem. Ciężko nam nawet było uwierzyć w to, czego byliśmy świadkami. Dziś mogę powiedzieć, że czuję opiekę ks. Jerzego. Jakby na dowód tego opowiem jeszcze o jednej historii. Kiedy skończyłam studia, dwa miesiące byłam bez pracy. Chodziłam na jego symboliczny grób w Suchowoli i błagałam, by mi pomógł. Znalazłam pracę, ale fizyczną. Podjęłam ją, ale wkrótce potem złożyłam wymówienie i 19 października, w kolejną rocznicę śmierci ks. Popiełuszki, pojechałam na jego grób, by mu podziękować za nową pracę. Dla mnie ta data nie była przypadkowa. Dzień później byłam już pracownikiem wymarzonej instytucji. Wiem, że zawdzięczam to ks. Jerzemu, mojemu wujkowi - mówi pani Agnieszka.

M. Pabis, Ł. Kudlicki, Cuda Księdza Jerzego, Dom Wydawniczy „Rafael”, Kraków 2011.